Kars. Turcja, której (prawie) nikt nie zna albo… znać nie chce
Kars jest dla Turków czym dla Polaków Suwałki: dalekimi wschodnimi rubieżami, końcem kraju, biegunem zimna. Dalej nie ma już nic, dalej kończy się Turcja, a zaczyna wroga Armenia. Bliżej stąd do Gruzji i Iranu niż do Stambułu czy Ankary. Nikt nie przyjeżdża do Kars na wakacje. Choć niektórzy zapuszczają się tak daleko na wschód. Lecz tylko w jednym celu. Zobaczyć ruiny Ani. Bo Kars to ruiny Ani.
A Ani to turecko-ormiański dysonans. Jednak o dysonansie i turecko-ormiańskiej historii będzie w kolejnym poście. Dzisiaj Kars, czyli Turcja, którą mało kto zna.
Kars: prawdziwa Turcja
Do Kars dojeżdżamy po zmroku. Spodziewam się uśpionego, nudnego miasteczka, a witają mnie oświetlone ulice i wypełnione słodyczami cukiernie. Tu i ówdzie przemykają kobiety. Wczesnym wieczorem ulice Kars zdominowane są przez mężczyzn. Większość z nich przesiaduje w kawiarniach sącząc herbatę i grając w tryktraka. Niektórzy nas ignorują, inni przyglądają z zaciekawieniem, a kilkoro z nich życzliwie pozdrawia. Dobrze jest wrócić do Turcji. Poczuć znajomy zapach aromatycznej kawy i lepkiej pistacjowej baklawy.
Po 21 jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki robi się cicho i pusto. Miasto zamiera, a jedynym znakiem życia są oświetlone mieszkania i… bezdomne psy, które stoją jak cerbery na skrzyżowaniach. Niektóre wyraźnie pilnują swoje terytorium, inne spoglądają z niemą prośbą w oczach. I jedne i drugie rozrywają moje serce, szczególnie kiedy pomyślę o zbliżającej się zimie.
Już teraz (a jest końcówka września) temperatura niebezpiecznie zbliża się do zero stopni. W położonym na blisko 2000 metrach wysokości Kars potrafi być wyjątkowo zimno. Zimą temperatura spada nawet do 30 stopni poniżej zera. Już teraz, choć jest końcówka września, drżę kiedy uderza we mnie lodowaty wiatr.
Rano psy chowają się w zaułkach, a miasto w niczym nie przypomina wieczornego Kars. Słońce przyjemnie grzeje, a w jego promieniach wygrzewam się równie chętnie co przemarznięte psy. Na ulicach jest gwarno i tłoczno. Mieszkamy przy głównej arterii miasta. Otaczają nas stragany, a także mniejsze i większe sklepiki. Obładowane siatkami kobiety wracają z bazaru, a studenci pędzą na zajęcia. Gdyby nie tutejszy uniwersytet, Kars byłby kolejnym prowincjonalnym i sennym miasteczkiem na końcu świata. Studenci dodają życia. Zapełniają kawiarnie, których w mieście jest naprawdę sporo, salony gier i restauracje.
Choć jesteśmy na wschodnich rubieżach, to nadal Turcja. Jedzenie oczywiście gra pierwsze skrzypce, a słynna regionalność tureckich produktów jest również obecna w Kars. Miasto słynie z bydła. Otaczające je pastwiska są idealne dla krów, kóz i owiec, ale w cenie są również gęsi, których wartościowe pióra przerabiane są na puchową odzież, a mięso jest bardzo cenione przez mieszkańców. Kto ma gęsi, ten ma pieniądze. Zresztą kto ma bydło, ten nie klepie biedy. W Kars zamiast stoisk z baklawą czy przyprawami, dominują sklepy mięsne i nabiałowe. Mleko, ajran, jogurt i kilkanaście gatunków sera to norma. Z wystaw zwisają ćwiartki krowiej tuszy i jagnięce udźce.
Kars, Turcja – co zobaczyć?
Nie oszukujmy się, Kars nie jest turystyczną perłą, ale z pewnością nie jest też miejscem pozbawionym uroku i atrakcji. Rzekłabym, że to całkiem przyjemne miasto, takie jak lubimy. Czyli mało ciekawe dla masowej turystyki, ale fascynujące kto odnajduje przyjemność w podglądaniu „zwykłego” życia na tureckiej prowincji. A do tego nadaje się idealnie główna handlowa arteria.
Jeśli przyjrzeć się dokładniej, można dojrzeć dziwnie wyglądające budynki zupełnie nie pasujące do ottomańskiego stylu w architekturze. To pozostałości po Rosjanach, którzy przez 40 lat władali miastem. W Kars budynki te określa się jako „rosyjskie” lub „bałtyckie”. Niestety większość z nich jest zaniedbana pomimo tego, że opisuje je sam Orhan Pamuk w powieści „Śnieg”, której akcja toczy się właśnie w Kars.
Z pewnością warto zajrzeć do ormiańskiego kościoła Apostołów. Dzieje tej świątyni doskonale obrazują historię miasta. Zbudowany ponad tysiąc lat temu jako kościół ormiański, za panowania Ottomanów stał się meczetem, który następnie Rosjanie przekształcili w cerkiew. Po Rewolucji budynek stracił swą religijną funkcję. Służył za magazyn i sklep, a meczetem stał się ponownie dopiero w 1998 roku. Będąc w kościele Apostołów, można wspiąć się do Cytadeli zwanej też Zamkiem w Kars. Niech zachęci cię darmowy wstęp i bogata historia budowli. Zamek został zbudowany w 1153 roku, zniszczyli go mongolscy najeźdźcy, a odbudowany został ponownie w XVI wieku. Był świadkiem inwazji, bitew i wojen. Przez Kars przetoczyli się tutaj Persowie, Rosjanie, a nawet Timur Wielki.
Co robić w Kars wieczorem? Na przykład odwiedzić jedną z liczną kawiarni, gdzie poza aromatyczną turecką kawą, można spróbować pysznej baklawy i oczywiście wypić szklaneczkę herbaty. Nasz przyjaciel Selim zabrał nas do kawiarni, żebyśmy spróbowali bezkofeinowej kawy pistacjowej. To znana w całej Turcji, pochodząca z Gaziantep menengiç.
Wizyta w szkole
Tym, co zatrzymuje nas w Kars dłużej niż planowaliśmy jest wizyta w szkole. Nasz gospodarz z Couchsurfingu, Selim, jest nauczycielem angielskiego w wiejskiej szkole przy granicy z Armenią. Kiedy opowiada nam, że jego uczniowie nigdy nie poznali obcokrajowców, postanawiamy, że trzeba to zmienić. Przygotowujemy krótką prezentację i następnego dnia z samego rana jedziemy nauczycielskim minibusem do Içendere.
Minibus szybko się zapełnia. Młodzi nauczyciele mieszkają w Kars i codziennie dojeżdżają do wiejskich szkół. Mam wrażenie, że otaczają mnie nastolatkowie. Średnia w wieku w minibusie to na oko jakieś 25 lat i jako najstarsi chyba mocno ją zawyżamy. Nikt nie chce pracować w wiejskich szkołach, a nauczycieli brakuje szczególnie we wschodniej Turcji. Młodzi nauczyciele prosto po studiach, jeśli chcą cieszyć się państwowymi nauczycielskimi przywilejami, muszą najpierw odrobić pańszczyznę – czyli pracować w wiejskich szkołach, najczęściej na tureckich rubieżach, równie często – na wschodzie. I nie mówimy o roku czy dwóch, ale o minimum czterech latach, a najczęściej sześciu. Żaden z nauczycieli pracujących w Içendere nie pochodzi z Kars – wszyscy zostali tu skierowani z zachodniej Turcji.
Içendere, dalej nie ma już nic
Içendere jest małą wsią na końcu drogi. Dalej nie ma już nic poza granicą z Armenią. Okolica jest niezwykle malownicza. Jak okiem sięgnąć rozlewają się zielone wzgórza. Tu i ówdzie wypasają się stada krów, kóz i owiec. Na horyzoncie majaczy Ararat, a słońce ogrzewa i razi. Dla nas jest pięknie, dla dzieciaków, które otaczają nas jak szarańcza to zwyczajna codzienność. Ot, pastwiska.
Szkoła jest duża i bardzo dobrze wyposażona. Budynek spokojnie mógłby pomieścić i dwustu uczniów, choć w tej chwili do szkoły uczęszcza zaledwie siedemdziesięcioro uczniów w wieku 7 – 15 lat. To nie nasz pierwszy raz w szkole, ale czujemy lekkie mrowienie w żołądku. Nie z powodu prezentacji, którą przygotowaliśmy. Ciekawi nas reakcja dzieci. Nie wiemy jakich pytań się spodziewać. Będą zdenerwowane? Przestraszone? Podekscytowane? O co będą się nas pytać? Co będzie je ciekawić?
W szkole uczą się nie tylko dzieci z Içendere, ale i z okolicznych wsi. Te mieszkają w internacie przy szkole. Kiedy przyjeżdżamy większość czeka na nas na boisku. Na początku nieśmiało, ale potem coraz odważniej zasypują nas pytaniami. Jak się nazywamy? Ile mamy lat? Jaką drużynę piłkarską lubimy? Czy podoba nam się Turcja? Jakie jest nasze ulubione dane? Czy lubimy wołowinę? A może wolimy jagnięcinę? Czy mamy Instagrama? Pytania padają po turecku. Selim tłumaczy, ale powoli rozkręcamy się i my i dzieci. Powstaje śmieszna mieszanka tureckiego i angielskiego.
Nasza prezentacja to lekcja geografii i kulturowej różnorodności. W sumie przeprowadzamy cztery lekcje, po jednej dla czterech ostatnich klas (dzieci w wieku 11, 12, 13 i 14 lat).
Dzieci z Içendere znają Içendere. Koniec kropka. Nieliczne odwiedziły Kars i może jakieś inne tureckie miasto, jeśli akurat tam mieszka ktoś z rodziny. Tu zaczyna się i kończy ich świat. Na otaczających zielonych wzgórzach. Wiele z nich pomaga w domach. Latem są pasterzami, opiekują się rodzeństwem, pomagają w obejściu. Zimą są dziećmi.
Najmłodsi uczniowie patrzą na nasze zdjęcia z szeroko otwartymi buziami. Widzę jak w ich oczach zapalają się ogniki ciekawości. Świat jest fascynujący i różnorodny. Nagle okazuje się, że to widzą na Instagramie to prawda. Nie wszędzie jest tak jak w Içendere. Największe wrażenie robią żółwie morskie z Sulawesi i kangury z Australii.
„Jak smakuje kangur?” to najczęstsze pytanie. Coraz bardziej zachrypnięci bawimy się globusem i odpowiadamy na kolejne pytania. Gdzie jest Australia? A Mongolia? Jak podróżuje się między wyspami Indonezji? Czy w Polsce jest zimno? Czy lubimy Barçę?
Dzieci zapraszają nas do stołówki na obiad. Siadamy razem i jemy ryż z cieciorkowym gulaszem. Otaczają nas uśmiechy od ucha do ucha. Kiedy zbliża się pora wyjazdu na buziach pojawia się smutek, ale i radość. Okazuje się, że choć Kars jest ciekawym miastem, dla nas cenniejsze okaże się Içendere.
Źródła zdjęć:
Cytadela: https://www.sozcu.com.tr/hayatim/seyahat/kars-kalesi-her-mevsim-farkli-guzel/; Kościół Apostołów: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Kars_Church_Of_The_Apostles_2009.JPG. Pozostałe zdjęcia są naszego autorstwa
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments