Workaway i inne formy wolontariatu, czyli jak podróżować więcej za mniej?
Jesteśmy w Kirgistanie. Wczoraj przyjechaliśmy do Biszkeku po dwóch tygodniach spędzonych w górach z kirgiską rodziną, ten post powstał właśnie tam. Pracowaliśmy jako wolontariusze, nie korzystając jednak z coraz popularniejszej platformy workaway. Przez dwa tygodnie nie wydaliśmy prawie nic, a zarobiliśmy bardzo dużo. Góra wspomnień, nowych doświadczeń i nabytych umiejętności. Dzisiaj chcemy się podzielić z wami naszymi sposobami na cięcie kosztów w podróży. I nie. Nie napiszemy, że można podróżować za darmo. Nie można, ale są różne opcje, żeby podróżować więcej za mniej. Jedną z nich jest workaway i inne formy wolontariatu dostępne dla wszystkich, bez ograniczenia wieku.
Czym jest workaway?
Zacznijmy od początku. Workaway to platforma, która umożliwia odbycie wolontariatu w formie pracy za wikt i opierunek. Opcje „zatrudnienia” są przeróżne – od pracy w gospodarstwach rolnych, hotelach, szkołach językowych, sklepach po opiekę nad dziećmi czy zwierzętami. Tak naprawdę każdy kto potrzebuje pomocy, może zapisać się jako „gospodarz” (host) i określić swoje warunki i zakres pracy. My jako wolontariusze standardowo pomagamy 4 – 5 godzin dziennie 5 dni w tygodniu, ale oczywiście czas pracy i liczba dni wolnych są umowne i powinny zostać uzgodnione z hostem. W zamian otrzymujemy dach nad głową i (najczęściej) wyżywienie. Oczywiście nic nie jest za darmo. Workaway jest odpłatne, a cena za korzystanie z platformy regularnie idzie do góry. Niestety o ile zasady wyglądają bardzo ładnie na papierze, w rzeczywistości bywa różnie.
Inne formy wolontariatu
Znamy trzy inne platformy, które działają na podobnej zasadzie do workaway:
- HelpX
- Worldpackers
- Wwoof – na tej platformie można znaleźć przede wszystkim pracę na farmach, często ekologicznych.
Poza tymi platformami można sobie radzić inaczej (czyt. tak jak my). Do tej pory kilkakrotnie udało nam się pracować za wikt i opierunek nie korzystając z pośredników. Jak? O tym piszemy w dalszej części tekstu.
Nasze doświadczenia z workaway
Do tej pory trzykrotnie korzystaliśmy z workaway.info (dwa razy w Malezji i raz w Tajlandii) i możemy powiedzieć, że workaway nie jest dla wszystkich, a raczej (przynajmniej na razie) nie jest dla nas.
Numer 1. Malezja: Langkawi
Nasz pierwszy workaway odbyliśmy na malezyjskiej wyspie Langkawi. Mieliśmy pracować w niewielkim resorcie, który składał się z dwóch willi wynajmowanych za pośrednictwem air bnb i małego, dopiero co zbudowanego hostalu. Jako para mieliśmy dostać prywatny pokój, a zakres naszych obowiązków był jasno określony – sprzątanie pokoi, utrzymywanie miejsca w czystości, zajmowanie się zwierzętami (na terenie posesji były dwie krowy, psy i koty), pomoc w ewentualnych pracach remontowych i gotowaniu posiłków jeśli wolontariuszy miałoby być więcej. Kiedy przyjechaliśmy okazało się, że jesteśmy jednymi z wielu. Oprócz nas było jeszcze 12 osób (!!!) – głównie młodych backpackersów, przeczekujących do daty widniejącej na bilecie powrotnym do Europy. Zamiast prywatnego pokoju otrzymaliśmy łóżko w kontenerze (jeden z pokoi „hostalu”) w sardynkowatym dormie dla 10 osób, gdzie w najchłodniejszym momencie nocy było ponad 30 stopni. Było zbyt dużo wolontariuszy biorąc pod uwagę ilość pracy. Powodowało to ciągłe spięcia, ponieważ właściciel był despotycznym dupkiem, który wyżywał się na młodszych pomocnikach. Nie było żadnych reguł i zasad poza godzinami pracy. Czara goryczy przelała się kilkakrotnie. Kiedy brakowało jedzenia (notorycznie na śniadanie, najczęściej również na kolację), kiedy właściciel wybuchał i wreszcie kiedy jego złość skumulowała się na młodziutkim i pracowitym Niemcu. Zgodnie z Victorem stwierdziliśmy, że nie chcemy przebywać w tak toksycznym otoczeniu. Po tygodniu powiedzieliśmy „adiós”, a i tak uważam, że wytrzymaliśmy zbyt długo.
Numer 2. Malezja: Penang
Workaway numer dwa miał być szałem! Asysta w najlepszej szkole gotowania na wyspie Penang w Malezji. Spełnienie marzeń. Niestety do czasu. Kiedy zobaczyliśmy nasze „lokum”, zrobiło nam się niedobrze. Materac tak brudny, że nie chciałam na nim siadać, a co dopiero spać. Tony śmieci i brudu w pokoju, zero przewiewu i gorąc 24 godziny na dobę, ciągły hałas i dzielenie tej przestrzeni z inną osobą, choć w ustaleniach mieliśmy być sami. Wyszorowaliśmy ile się dało i staraliśmy się być pozytywni. Niestety warunki pracy okazały się równie złe. Zero ustaleń co do czasu, zero harmonogramu, wieczny problem z naszym wyżywieniem (w szkole gotowania!). Ngdy nie wiedzieliśmy ile godzin będziemy pracować ani kiedy będziemy mieć wolne. Lekcje gotowania były też totalnym chaosem. Nie wiem czy trafiliśmy na jakiś gorszy moment właścicielki i jej nadpobudliwego męża. Grunt, że zrezygnowaliśmy po pięciu dniach.
Numer 3. Tajlandia: Koh Phayam
Workaway numer trzy pojawił się na blogu niejednokrotnie. Na tajskiej wyspie Koh Phayam opiekowaliśmy się sforą 21 psów (klik tutaj i tutaj). Ten wolontariat miał potencjał stać się idealnym workaway-em. I byłoby idealnie gdyby nie schizofreniczna i despotyczna właścicielka, która prowadziła regularną psią selekcję przypominającą rasistowskie zagrywki w stylu „ty jesteś ładny, dostajesz jeść, a ty jesteś brzydki, więc gnij głodny w błocie i deszczu”. Choć wytrwaliśmy trzy tygodnie i momentami było naprawdę cudownie, to jednak wyjechaliśmy z dużym kacem moralnym.
Na co uważać?
Po tych doświadczeniach wyklarowały nam się pewne spostrzeżenia:
System opinii
System opinii na workaway to pic na wodę fotomontaż. Nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wolontariusze często piszą fałszywe opinie, co jest po części zrozumiałe. Nie chcą wypaść źle na portalu. Niestety opinia gospodarza jest często zależna od opinii, którą wystawi wolontariusz, a ci zakładają (pewnie słusznie), że zła opinia zamknie im drzwi do kolejnych wolontariatów. Trudno zatem o rzetelne opinie. W tej chwili, żeby jeszcze pogorszyć i tak beznadziejny system opinii, workaway NIE publikuje opinii negatywnych. Widać tylko, że taka opinia się pojawiła. Jeśli chcesz się dowiedzieć co się stało, musisz zapłacić i napisać do wolontariusza jeśli jego konto jest jeszcze aktywne. Koszmar.
Trzeba też nauczyć się czytać między liniami, bo często wolontariusze nie piszą wprost czy coś było nie tak, ale starają się przemycić swoje, czasem negatywne, uwagi. Na przykład:
- „X. i Y. są wspaniałymi hostami, ale komunikacja była nieco utrudniona, choć przy pomocy uśmiechu, wszystko dało radę załatwić. – w rzeczywistości: „X. i Y. są super, ale nie mówią ani słowa po angielsku, więc ni w ząb nie mogliśmy się dogadać.”
- „Otoczenie farmy G. jest wspaniałe, a fakt, że nie ma zasięgu komórkowego może być zaletą. Październik to bardzo spokojny czas. W pierwszym tygodniu pracy kopaliśmy ziemniaki i zajmowaliśmy się zwierzętami. Później miałam dużo czasu na uzupełnianie notatek i podziwianie krajobrazu” – czyt. wynudziłam się jak mops i czułam się jak pasożyt, bo nie miałam nic do roboty.
- „K. jest bardzo nieśmiała i nie mówi za wiele, dlatego najlepiej obserwować co robi i potem starać się robić to samo.” – czyt. nie oczekuj, że będziesz wiedzieć co robić. Musisz sobie znaleźć zajęcie samodzielnie.
- „Czasami obłożenie potrafi być duże i nie do końca mogliśmy zobaczyć wszystko, co zaplanowaliśmy” – czyt. nie było żadnego harmonogramu, a pracy było tyle, że nic nie udało się zobaczyć.
Czas pracy
Teoretycznie portal stworzył zasady, ale znowu w rzeczywistości każdy robi jak chce. I choć założenie, żeby pracować te 4 – 5 godzin, a potem mieć wolne współgra z ideą workaway, często czas pracy nie jest w żaden sposób limitowany. Wprowadza to chaos. Jako wolontariusz nie możesz nic zaplanować, jeśli nie wiesz w jakich godzinach masz być dyspozycyjny. Kij ma jednak dwa końce – czasami hości wymagają pracy na pełen etat, a czasami nie ma nic do roboty. Tak źle i tak niedobrze. Dlatego warto jeszcze przed przyjazdem wyjaśnić harmonogram i czas pracy, ustalić dni wolne i godziny podczas których masz być do dyspozycji gospodarza. I przechodzimy do kolejnego punktu, czyli:
Zakres pracy
Dla nas kluczowa sprawa. Super jest wiedzieć co się będzie robiło, bo jednak ktoś daje nam dach nad głową i wyżywienie – dobrze jakoś za to odpłacić. Niestety nagminnie widzieliśmy nastawienie w stylu „znajdź sobie pracę”. Tak było na Koh Phayam, gdzie nasza host miała milion pomysłów na minutę, ale albo nie było materiałów, żeby je zrealizować albo kiedy zabieraliśmy się do pracy, zmieniała zdanie. Często czekała też na naszą inicjatywę, ale za każdym razem kiedy coś proponowaliśmy, okazywało się, że nasze pomysły są beznadziejne, co z kolei kończyło się frustracją. Podobnie jak z czasem pracy, dobrze od razu zapytać co właściciel ma w planach – czy przemyślał zakres pracy? Czy ma jakieś konkretne zadania do zrealizowania?
Workaway było dla nas ważnym doświadczeniem i solidnie dało nam po zaworach. Do tego stopnia, że zgłosiliśmy się do znajomych, którzy w Europie mieli fantastyczne doświadczenia. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że może Azja jest specyficzna, przynajmniej jej południowo-wschodnia część. Trudno nam powiedzieć czy po prostu mieliśmy pecha czy jest to jakaś regionalna specyfika. Grunt, że zraziliśmy się do platformy workaway i zbojkotowaliśmy ją po całości. Jednak nadal bardzo podoba nam się idea posiedzenia dłużej w jednym miejscu i pracy w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie. Trzeba było znaleźć inny sposób…
Jeśli nie workaway to co?
Kto śledzi fejsbuka ten wie, że w styczniu i w lutym byliśmy na Tajwanie, który nie należy do najtańszych krajów, a jednak wydaliśmy tam mniej niż gdziekolwiek indziej. Jak? Pracując w hostelach w zamian za zakwaterowanie. W jednym dostawialiśmy śniadanie i kieszonkowe na poczet pozostałych posiłków (nie wydaliśmy ani grosza z naszych oszczędności przez dwa tygodnie spędzone w Kaohsiung), w pozostałych tylko śniadanie, ale mieliśmy dostęp do kuchni. Nie korzystaliśmy z żadnej płatnej platformy. Wyszukaliśmy hostale poprzez google, strony booking.com i hostelworld, a potem rozesłaliśmy maila z naszą propozycją. Opisaliśmy kim jesteśmy, co potrafimy i co możemy zaoferować. Otrzymaliśmy tyle odpowiedzi, że musieliśmy dokonać selekcji. Nasz znajomy pracował w ten sposób w Singapurze, inny w Korei. Drogie kraje, które dało się poznać za parę złotych.
Hostele na Tajwanie
Praca w hostelach na Tajwanie była naprawdę łatwa i przyjemna. Zaczynaliśmy po śniadaniu – między 9 a 10. Do naszych obowiązków należało sprzątanie części wspólnych, ścielenie łóżek, czyszczenie łazienek, czasami rozwieszanie prania. Najdłuższy dzień pracy mieliśmy w Kaohsiung, ale nigdy nie przekraczał on 5 godzin. Najkrócej pracowaliśmy w Hualien, ponieważ hostel, w którym pracowaliśmy był maleńki, a było nas troje. Czasami załatwialiśmy wszystko w półtorej godziny. Jednak najlepiej czuliśmy się w Tajpej, bo podobała nam się organizacja pracy. Zawsze było nas kilkoro wolontariuszy, czasami nawet czworo i każde z nas dostawało konkretne zadania. Kto skończył, miał wolne. Nigdy nie pracowaliśmy dłużej niż trzy godziny.
Wolontariat u kirgiskiej rodziny
Teraz jesteśmy w Azji Środkowej i naszym marzeniem było zamieszkać choć na chwilę z rodziną na wysokogórskich pastwiskach. Zastosowaliśmy drobny podstęp. Przeszukaliśmy różne platformy (głównie workaway i wwoof-ing) i znaleźliśmy kilka ofert, które bardzo nas zainteresowały. Porządny research w Internecie i mieliśmy numer telefonu i adres mailowy do jednej z rodzin. Z pomocą przyjaciół napisaliśmy po rosyjsku krótką wiadomość. Przedstawiliśmy się i w kilku zdaniach opisaliśmy w czym możemy pomóc. Odpowiedź przyszła tego samego dnia „przyjeżdżajcie!”. No i jesteśmy. Na 2 300 m npm w Kirgistanie, spoglądając z wysoka na jezioro Issyk Kul. Otoczeni górami i setkami, jeśli nie tysiącami zwierząt: owiec, krów i koni. Za gospodarzy mamy kirgiską rodzinę, która zajmuje się nie tylko zwierzętami, ale ma również maleńki obóz z jurtami dla turystów. Poznajemy proste życie od podszewki. Zbieramy krowie placki na opał, karmimy maleńkie indyczki gotowanym jajkiem, a owieczkę, która zgubiła mamę – ciepłym mlekiem. Spacerujemy po górach i wzgórzach, uczymy się tysiąca nowych rzeczy i spełniamy kolejne marzenie. W tym samym czasie nie wydajemy nic, bo w zamian za naszą pracę gospodarze dają nam dach nad głową (prywatną jurtę z opcją spania w domu, gdyby było nam zimno), setki filiżanek herbaty i trzy posiłki dziennie. I choć nie jest idealnie, bo ideałów nie ma, to czerpiemy garściami z nowego doświadczenia. Można? Można!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
Na prawde świetny tekst! Pozdrawiam i mam nadzieje do zobaczenia w drodze 🙂
Bardzo ciekawy i przydatny artykuł o wolontariacie.
Pozdrawiam, Kasia