Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!)
Gdzie i czym jest dom? Miejscem symbolicznym, domem rodzinnym, gdzie się urodziliśmy czy wygodnym M2 pełnym osobistych bibelotów, zdjęć i pamiątek?
Dwa i pół roku temu w Australii popełniłam tekst zatytułowany „Czym jest dla ciebie dom?” (klik tutaj). Pisałam o naszym mieszkaniu w Perth – o tym jak poczułam się jak w domu, przede wszystkim za sprawą kuchni i drobiazgów, które sprawiły, że obca przestrzeń nabrała swojskiego charakteru; została oswojona i stała się domem.
Przez ostatnie pięć lat mieszkaliśmy w przeróżnych miejscach, domach i mieszkaniach. Nauczyliśmy się oswajać przestrzeń w tempie ekspresowym. Dom Yvonne w Tbilisi, mieszkanie wynajmowane w Bangkoku, air bnb w Ułan Bator, mieszkanie w Australii. Różne miejsca i w każdym z nich namiastka domu. A teraz wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli naszego przytulnego M2 na warszawskiej Ochocie.
Jak do tego doszło?
W grudniu ubiegłego roku przyjechaliśmy do Polski. Koło się domknęło. Plan zakładał pobycie z rodziną i przyjaciółmi, przepakowanie się i ruszenie dalej – na początek do pracy, a potem… Kto wie? Teraz, dziesięć miesięcy później znowu jesteśmy w Polsce – w domu. Po drodze pomieszkaliśmy w Hiszpanii (początek covidowego szaleństwa i pierwszy lockdown w życiu), na Islandii i w domu rodziców pod Warszawą. Covid pokrzyżował nam plany, zmusił do refleksji i przewartościowania kilku spraw.
Bycie w drodze przestało być priorytetem. Priorytetem stało się bezpieczeństwo i stabilizacja.
Kiedy trzy miesiące wróciliśmy na tarczy z Islandii (będzie o tym na blogu wkrótce), nie mieliśmy pojęcia co dalej. W naszym mieszkaniu nadal przebywali lokatorzy, więc kątem mieszkaliśmy u rodziców. Victor nadal chciał podróżować, a ja czułam zmęczenie plecakiem. Nie marzyłam o stagnacji i powrocie do „normalności”, ale o zmianie sposobu podróżowania i stabilności finansowej.
Czcze marzenia w dobie koronawirusa, mogłoby się wydawać… Cały sierpień spędziliśmy rozmawiając i analizując różne opcje. Żadna nie wydawała się idealna.
Jak zwykle po części zdecydował los, a po części nasza własna siła sprawcza. Zaczęło się od lokatorów, którzy wystawili nas do wiatru. Najpierw zapewniali o przedłużeniu umowy najmu, a potem z dnia na dzień się z niej wycofali.
Potem zobaczyliśmy mieszkanie.
Pięć lat wynajmowania studentom odcisnęło piętno na naszym urokliwym warszawskim M2. Niby nic strasznego – nie powybijano szyb, nie zdemolowano pokoi, w łazience nadal stała wanna, a w kuchni lodówka.
A jednak mieszkanie było w koszmarnym stanie. Zapuszczone, brudne i z przeróżnymi mniej lub bardziej drobnymi awariami, które wychodzą na światło dzienne do dzisiaj.
Wyjście z sytuacji było jedno: remont i przeprowadzka. Zakasaliśmy rękawy i cały wrzesień spędziliśmy na cyklinowaniu, malowaniu, zmywaniu i czyszczeniu. Na stare śmieci wróciliśmy na początku października, dokładnie dwa miesiące po powrocie z Islandii i po pięciu latach od wyprowadzki.
Dokładnie tydzień przed planowanym zabiegiem chirurgicznym Victora. Do końca nie było wiadomo co i jak, bo akurat zaczynała rosnąć liczba covidowych pacjentów. Zabieg jednak się odbył i całe szczęście bez powikłań.
Działo się.
W tym samym czasie zaczęliśmy szukać pracy. Rzecz niełatwa po pięcioletniej przerwie w życiorysie. W dodatku postanowiłam, że się przebranżowię. Chciałam wykorzystać blogersko-marketingowe umiejętności, których nabyłam prowadząc niniejszą stronę. Marzyła mi się praca zdalna, którą będę mogła wykonywać z zacisza domu, ale i mazurskiej chaty czy stambulskiego mieszkania. Chciałam się rozwijać, pisać i uczyć od lepszych. Być niezależna, ale jednocześnie mieć poczucie finansowego bezpieczeństwa. Wybrednie dobierałam oferty pracy. Na moją korzyść przemawiał entuzjazm, dość bogate CV (ale nie w pożądanej tematyce…) i znajomość języków. Na moją niekorzyść – brak formalnego branżowego doświadczenie i wykształcenia. Zakładałam też (jak się okazało błędnie), że wspomniana pięcioletnia przerwa w życiorysie nie przypadnie do gustu rekruterom. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale starałam się nie spinać. I była to dobra strategia, bo praca znalazła mnie sama. Składam podziękowania LinkedIn ;D
Od blisko trzech tygodni pracuję zdalnie dla międzynarodowej firmy z siedzibą w Belgii. Robię to co chciałam – piszę, korzystam z najnowszych rozwiązań technologicznych, uczę się nowych rzeczy, obracam wśród ludzi z całego świata, jestem panią własnego czasu i nikogo nie interesuje czy pracuję z domu w Warszawie czy z furgonetki zaparkowanej gdzieś na Bałkanach.
W tym samym czasie Victor również szukał pracy. Tutaj sprawa wydawała się prostsza, przynajmniej pozornie. Victor nie chciał się przebranżowić, ale wrócić do tego, co robił przed wyjazdem, czyli do nauczania hiszpańskiego. Okazało się jednak, że przez pięć lat stawki dla wykwalifikowanych nauczycieli sięgnęły dna, a rynek został zalany pseudokorepetytorami. Jednak dziesiątki wysłanych życiorysów nie poszły na marne. Na horyzoncie pojawiła się duża szkoła językowa, powoli kontaktują się też prywatni uczniowie i zapytania o korepetycje. Jeśli szukacie nauczyciela hiszpańskiego online, spieszcie się! Zostało niewiele wolnych godzin!
Były to intensywne trzy miesiące pełne podejmowania decyzji i ogarniania spraw, które nie zaprzątały nam głowy przez ostatnie pięć lat.
Tu i teraz
Czuję, że znowu jest dobrze. Pracujemy – osiągnęliśmy zatem stabilizację finansową. Wyremontowaliśmy mieszkanie. I najważniejsze – zabieg Victor przebiegł bez powikłań. Teraz czekamy na szczepionkę i powrót do podróżniczej normalności. W międzyczasie szukamy psa i kota, a także furgonetki, która stanie się naszym dodatkowym domem na kółkach.
No wróciliśmy do domu. W dzisiejszych czasach bardziej niż kiedykolwiek doceniliśmy bezpieczeństwo i komfort własnych czterech kątów. Miejsca, gdzie wszystko możemy robić tak jak chcemy; miejsca, które jest pełne naszych przedmiotów – akwareli z Peru, drobiazgów z Maroka i Hiszpanii, tak ważnej dla nas mapy świata, od której wszystko się zaczęło, wygodnej kanapy, dobrze wyposażonej kuchni pełnej przypraw i z bąblującym zakwasem na blacie i telewizora z odcinkami Przystanku Alaska.
Zapach chleba, który wydobywa się w tej chwili z piekarnika utwierdza mnie w przekonaniu, że co dom to dom. Nie zmienia to faktu, że podróże wcale się nie skończyły. Weszły w stan chwilowej hibernacji. Planów nie brakuje, szczególnie kiedy wreszcie kupimy naszą wymarzoną furgonetkę. Wtedy będzie tak:
Chociaż przez najbliższe miesiące nie planujemy wojaży poza Polskę, blog będzie trwał. W planach mamy całą masę postów – i wreszcie wolną głowę, żeby usiąść i pisać, a także żeby znaleźć psa, kota no i samochód! Wkrótce dawno obiecany w newsletterze mega praktyczny post o Islandii.
P.S. Wszystkie cudne zdjęcia i grafiki pochodzą z pixabay.com.
Bądźmy w kontakcie!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments