skip to Main Content
a ty się nie boisz

A ty się nie boisz? O strachu i innych demonach

– A ty się nie boisz? – to wbrew pozorom pierwsze, a nie drugie pytanie jakie słyszymy od kilku lat (tym drugim są oczywiście finanse). I choć może zabrzmi to arogancko lub lekkomyślnie, nieszczególnie się boję w konwencjonalnym znaczeniu tego słowa (czyt. kradzieży, gwałtu, wypadku). Ostatnio jednak to pytanie pojawia się sporadycznie. Włączyliśmy tryb stacjonarny, więc coraz rzadziej ktoś pyta się o naszą podróż, coraz rzadziej opowiadamy o życiu w drodze, bo, choć tylko na chwilę, to jednak wtapiamy się w codzienność. Gotujemy, robimy zakupy, chodzimy na spacer z psami, pijemy zaparzoną własnoręcznie poranną kawę. Może więc dlatego kiedy któreś z pytań pojawi się tutaj, w Australii, zastanawiam się dwa razy zanim odpowiem.

W Australii zupełnie inaczej traktuje się podróże, przynajmniej w tym wąskim gronie, w którym się obracamy. Australia znajduje się daleko i nie bez kozery na wszystko co znajduje się poza krajem kangurów, mówi się „overseas”. To, co inne jest tajemnicze, egzotyczne, potencjalnie ryzykowne. To niestety międzynarodowe założenie, a inność = niebezpieczeństwo. Dla Europejczyka podróż do innego europejskiego kraju jest jak wyskoczenie do Krakowa czy Wrocławia. Być może uogólniam, ale przyświeca mi konkretny cel, wybacz zatem upraszczanie. Tani bilet Polskiego Busa i za kila godzin możesz być w Pradze. Tani bilet lotniczy i w okamgnieniu jesteś w Sztokholmie, Londynie czy Barcelonie. Europa nie wydaje się niebezpieczna ani egzotyczna, jest nasza. Dla Australijczyka to jednak drugi koniec świata, a wyjazd „overseas” jest wyprawą, no może poza wyjątkiem australijskiej kolonii w Indonezji, czyli Bali.

Takie spojrzenie zawsze było mi obce, ale myślałam, że jest to spowodowane tym, że zawsze pociągało mnie to, co nieznajome i inne, a podróże pokazały, że inne wcale nie jest tak bardzo inne, jeśli przyjrzymy mu się z bliska. Ale chyba właśnie klucz do odpowiedzi znajduje się w odległości. Dla większości niebezpieczeństwo daleko od domu jest zupełnie inne od tego znanego z domu.

Jezioro Junin, Peru. Tam, gdzie turyści pojawiają się niezmiernie rzadko

Kiedy pada pytanie o to czy się boję, widzę na twarzy rozmówcy mieszankę strachu, fascynacji i zawstydzenia. Stosuję zatem pytanie pomocnicze. „Czego mam się bać?” – pytam. Najczęściej słyszę „że się rozchorujesz”, „że cię okradną”, „że cię zgwałcą”. A czy w domu nie mogę się rozchorować? W autobusie mogą mnie okraść, a w nocy w centrum zgwałcić? No tak, ale to jest w domu, tam, gdzie mówią w tym samym języku i gdzie jestem otoczona przyjaciółmi i rodziną, a nie w Teheranie czy Delhi. Przecież już same nazwy tych miast brzmią niebezpiecznie! Wystarczy włączyć telewizję albo przekartkować niektóre gazety.

a ty się nie boisz
Choć mina tego pana wydaje się bardzo poważna, przybrał taką pozę do zdjęcia. Dzielnica muzułmańska Śrinagaru, indyjski Kaszmir

Mimo wszystko nie. Nie boję się. Zakładam, że ryzyko jest dokładnie takie samo, niezależnie od tego gdzie się akurat znajduję, choć oczywiście podchodzę do sprawy zdroworozsądkowo i nie pcham się w niebezpieczne rejony. Będąc w Rio de Janeiro czy Limie nie zapuszczałam się nocą do slumsów. W metrze w Delhi pilnowałam jak szalona podręcznego plecaka a w Iranie nie chodziłam roznegliżowana.

Zdaję sobie sprawę, że części z moich rozmówców i tak nie przekonam. Nie uwierzą, że strach nie towarzyszy mi na codzień. Pojawia się  od czasu do czasu, ale to przecież nic dziwnego, prawda? W domu też się pojawiał, tylko okoliczności były inne. Może teraz boję się po prostu innych rzeczy? Monotonii, zamknięcia w czterech ściana, choroby, rutyny do znudzenia, robienia tego, co chcą inni, a nie tego, czego sama pragnę, stagnacji, życia bez zwierząt. Nadal boję się szczurów i nie przepadam za karaluchami. Nie boję się za to nieznanego.

Autostop w Chinach. Inny alfabet, inny język, a nawet policja pomaga!

Lubię niepewność związaną z autostopem – nie wiedzieć z kim będę jechać i gdzie dojadę, gdzie będę spała i co przydarzy mi się w ciągu dnia. Dzięki temu każdego dnia przekonuję się, że świat jest dobrych ludzi, a za rogiem zawsze może czekać uśmiech. Choć nie przepadam za pokonywaniem własnych słabości, staram się to zwalczać i powoli, małymi kroczkami wychodzę poza strefę komfortu, jak to się ostatnio modnie mówi. Oswajam się z wodą i walczę z koniecznością kontrolowania wszystkiego (to chyba najgorsza cecha mojego charakteru). Swoją drogą nie ma chyba lepszej techniki – podróżując nie da się wszystkiego kontrolować, więc musiałam dosyć szybko nauczyć się, że czasami nie mam wpływu na otaczającą mnie rzeczywistość. Bolesne, owszem. Victor wie o tym najlepiej.

Tajlandia informacje praktyczne
Nurkowanie to też pokonywanie własnych strachów

Odbiegłam trochę od tematu, ale musisz przyznać, że strach to temat rzeka. Więc kontynuując, wysiliłam mocno umysł i przez ponad 20 minut intensywnie próbowałam przypomnieć sobie czy, i czego się bałam podróżując.

a ty się nie boisz
„Pełen terrorystów” Iran. Kwintesencja gościnności i życzliwości

Pierwszy raz wyjechałam sama mając 17 lat (prawie 18 :D). Ostatnie wakacje przed maturą. Wymyśliłam sobie, że podszkolę niemiecki w Austrii. Niemcy wydawały mi się wtedy nudne i płaskie. Marzyłam o górach i wymyśliłam Kitzbuhel. Nie było dla mnie wówczas rzeczy niemożliwych. Kursy organizowane przez szkoły językowe były za drogie, wybrałam się więc do Biura Turystyki Austrii i dostałam kontakty bezpośrednio do szkół językowych. Najtańsza okazała się niewielka szkoła prowadzona przez dwóch braci w niewielkim Kitzbuhel. Miałam jechać pociągiem z dwiema przesiadkami, ale moi rodzice, którzy i tak wykazali się ogromną wyrozumiałością stwierdzili, że to trochę za dużo jak na 17-latkę i do szkoły zawiózł mnie tata samochodem.

Chciałam udowodnić wszystkim, że jestem samodzielna, a kurs językowy zagranicą nie musi kosztować fortuny. Wynajęłam zatem najmniejszy i najtańszy pokoik przy szkole (znajdował się w piwnicy), a z Polski zabrałam plecak jedzenia, menażkę i palnik typu camping gas. Nikt mnie nie zabił ani nie okradł. Uczyłam się niemieckiego, chodziłam sama po górach i integrowałam z innymi uczniami.

To nie Austria, tylko moje ukochane Peru, w którym byłam kilkakrotnie i wiele razy doświadczyłam ludzkiej życzliwości

Drugiego dnia spacerując po mieście znalazłam na ulicy dość sporą ilość gotówki i pamiętam, że zbladłam ze strachu. Zaczęłam się nerwowo rozglądać dookoła. Nie wiem czego się spodziewałam. Ukrytej kamery? Zakładam, że równowartość 2000 zł leżąca na ulicy może każdego wyprowadzić z równowagi, a szczególnie potrzepaną 17-latkę. Zgarnęłam pieniądze do kieszeni i zadzwoniłam do mamy. Moje znalezisko wydawało mi się tak irracjonalne, że nie wiedziałam co mam zrobić. Schować, a potem wydać? Poszukać właściciela? Rozpytać na poczcie i w sklepie czy nikt nie zgubił pieniędzy? Przyszło mi nawet do głowy, żeby przygotować ogłoszenie i liczyć, że pojawi się właściciel. Całe szczęście mama szybko wybiła mi z głowy naiwność. Strach zastąpiła radość.

Kiedy podróżowałam sama po Ameryce Południowej, jedyny strach jaki mi towarzyszył był związany z fatalnym stanem dróg i autobusów, którymi się poruszałam. Nigdy nie bałam się tego, co mogą mi zrobić inni. Odnosiłam wrażenie, że moje bezpieczeństwo niepokoi wszystkich poza mną samą. Opiekowały się mną kobiety, u których kupowałam jedzenie, kierowcy autobusów (bo co biała dziewczyna robi sama w takim miejscu?), nowo poznani przyjaciele i znajomi. Wszyscy chcieli się upewnić, że nic mi się nie stanie. 

Colonia del Sacramento, Urugwaj

Ostatnio co chwilę widzę w Internecie i na blogach dyskusje czy podróżowanie solo jest bezpieczne, szczególnie jeśli jesteś kobietą. Czyhają na nas inne niebezpieczeństwa, ale wszystko sprowadza się do jednego – zdrowego rozsądku i pechu/farta.

Kiedy przyleciałam z Buenos Aires do boliwijskiej stolicy czułam niepokój. Po pierwsze mój samolot lądował późno wieczorem. Po drugie, La Paz leży bardzo wysoko i bałam się choroby wysokościowej. Po trzecie, nie znałam nikogo. Nie pamiętam czy używałam wtedy facebooka (było to bodajże w 2006 r.), ale używałam skype’a. Znalazłam kilka osób mieszkających w La Paz i wysłałam do nich wiadomości na skypie. Pytałam o bezpieczeństwo, dzielnicę, w której warto się zatrzymać, miejsca, które warto zobaczyć i jak dostać się z lotniska późno wieczorem. Zaufałam mieszkańcom, od początku bowiem podchodziłam ostrożnie do sugestii Lonely Planeta. Nowo poznani Boliwijczycy wybrali dla mnie niedrogi hotel z transferem z lotniska, upewnili się, że w pokoju czekać na mnie będą tabletki na chorobę wysokościową i napar z koki. Poznany w samolocie Argentyńczyk stał się kompanem podróży, a ja sama momentalnie zapomniałam o strachu. La Paz okazało się fascynującym miastem. Wniosek? Zawsze można sobie poradzić i rzadko tak naprawdę podróżujemy naprawdę solo, chyba, że sami tego chcemy.

Po co właściwie opowiadam o czymś, co zdarzyło się dawno temu? Obawy i zagrożenia nie zmieniają się z biegiem lat. Kiedy w 2013 roku lecieliśmy do RPA, Namibii i Botswany wszyscy życzliwi straszyli nas, że zjedzą nas lwy, zadepszą słonie albo zabiją dzicy Afrykańczycy z maczetami. Kiedy wjeżdżaliśmy do Iranu, słyszeliśmy o terrorystach. W Indiach i Tajlandii mieliśmy zostać oszukani i okradzeni. W Birmie bodczas trekkingu z Hsipaw rzekomo potrzebowaliśmy protekcji przewodnika, żeby uniknąć agresji ze strony lokalnych społeczności.

Ludzie spotkani podczas „niebezpiecznego” trekkingu w Birmie, o którym pisałam tutaj

Niestety stereotypy i wygodne uproszczenia rządzą naszym światem. Warto je kwestionować, oczywiście rozsądnie, nie pchając się tam, gdzie nas nie chcą. Kończąc, chyba jednak się zreflektuję. Pewnie, że czasami się boję, ale moje obawy chyba wiele wiele wspólnego z samym podróżowaniem. Ba, powiem nawet, że czuję się mniej pewnie w nocnym autobusie w centrum Warszawy niż w o północy w centrum Szanghaju.


 Bądźmy w kontakcie!

  • Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
  • Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
  • Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.

Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!


The following two tabs change content below.

Kasia

Z zamiłowania kucharka (chyba jeszcze bardziej chlebowa „piekarka”) i miłośniczka wszelkiej maści kotów i psów. Z zawodu iberystka i socjolog. Do niedawna pracownik korporacji z akademickim zacięciem. Graficzne i plastyczne antytalencie, które całkiem łatwo przyswaja języki obce i nawiązuje kontakty z innymi osobnikami. Otwarta, gadatliwa, a czasem nadaktywna. Szybko wpada w zły humor, kiedy jest głodna 😉

This Post Has 3 Comments

  1. oczywiście, czytam regularnie 🙂 właśnie wróciliśmy z Malezji i Singapuru. odwiedziliśmy m. in. Cameron Highlands, o których czytałam na waszym blogu i od Was zaczerpnęłam pomysł, żeby tam pojechać 🙂

  2. Co do ostatniego zdania, to zupełnie się nie dziwię 🙂 Szanghaj to bardzo bezpieczne miasto dla turystów, zresztą tak jak całe Chiny. Ja osobiście, w żadnym innym kraju nie czułam się tak bezpiecznie. Warszawa natomiast, czy też Kraków, o północy takie bezpieczne nie są, o nocnych autobusach nie wspominając …

    1. Dokładnie. Dla mnie też Chiny były jednym z najbezpieczniejszych krajów. W ogóle chyba świat nie jest taki straszny… Dzięki, że z nami jesteś 😀 Pozdrowienia serdeczne!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top
Translate »