Kanion Szaryński, Saty i jezioro Kaindy, czyli autostopem przez Kazachstan
Jesteśmy w Kazachstanie. Dzisiaj naszym celem jest Kanion Szaryński, jedna z turystycznych wizytówek Kazachstanu. Kiedy ruszamy z Almat pogoda jest jak żyleta. Świeci słońce i jesteśmy pełni optymizmu.
Miejskim autobusem wyjeżdżamy na rogatki i stajemy na błotnistym poboczu. Przez dobrą godzinę otrzymujemy tylko propozycję „płatnego” autostopu do Kanionu Szaryńskiego i to w dodatku za cenę wyssaną z palca (bagatela 200 zł). Nie pozostaje nic innego jak się roześmiać i machać dalej.
Kolejny samochód podwozi nas 30 kilometrów i wszystko byłoby fajnie gdyby nie znikomy ruch. Trochę nas to zastanawia. Teoretycznie stoimy na głównej drodze 351, którą powinien sunąć sznur samochodów, a tu jeden samochód co 10 minut. Gdyby nie wracający do domu strażak, pewnie czekalibyśmy długo, bo okazało się, że stoimy na złej drodze. Ta właściwa znajduje się jakieś dwa kilometry od nas. Ufff… przemiły strażak nadrabia drogi i wysadza nas przy dwupasmowej szosie. Nieważne, że jest po całodobowym dyżurze.
Żar leje się z nieba, zero cienia i mały ruch, choć stoimy przy ładnej dwupasmowej szosie z majaczącymi na horyzoncie ośnieżonymi wierzchołkami znajdującymi się w Parku Narodowym Ile-Alatau. Zadziwia nas, że nie zatrzymują się ciężarówki. Machają nam, ale nie zdejmują nogi z gazu.
Brak nudy na stepie
Trasa do tej pory nie oferuje widokowych doznań. Poza odległymi szczytami dookoła nas ciągnie się jałowy step. Drobne kamienie, piach i wychodząca tu i ówdzie ostra trwa. Nadal jednak step mnie fascynuje. Delikatnie ondulujące wzgórza, które z daleka wyglądają jak idealna makieta. W palącym słońcu wydają się nierealne. Z daleka soczyście zielone, z bliska sprawiają wrażenie martwych. Przypominają tak charakterystyczne ostre rośliny australijskiego outbacku.
Choć nadal mogę obserwować step bez znudzenia, wyobrażam sobie jak monotonna musiała być wielotygodniowa albo nawet wielomiesięczna podróż przez te okolice sto lub dwieście lat temu. Niezmieniający się krajobraz, piekące słońce, zero cienia.
Płatny „autostop”
Moje przemyślenia przerywa samochód, który gwałtownie się zatrzymuje. Kierowca chcę nas podwieźć 40 km za równowartość 10 zł. Zdesperowani i ugotowani palącym słońcem, postanawiamy skorzystać z okazji. Mijamy miasteczko Szelek i cudem udaje mi się przekonać kazachskiego kierowcę i jego ujgurskiego towarzyszam, żeby wysadzili nas za miastem zamiast przed nim.
Stoimy zatem za rozwidleniem, w całkiem niezłej miejscówce i rzeczywiście szybko uśmiecha się do nas los. Jadący w odwiedziny do matki w Narynkolu Aidoc, podwozi nas na odbicie do Kanionu Szaryńskiego. Aidoc zostawia nam swój numer telefonu i obiecuje, że jeśli w drodze powrotnej zobaczy nas gdzieś na trasie to zawiezie nas z powrotem do Almat. Cudem wykręcamy się od prezentu w postaci gigantycznego pęczka dymki.
Blisko, coraz bliżej
Jest prawie 15, przed nami 10 kilometrowy marsz z ciężkimi plecakami w palącym słońcu. Jak okiem sięgnąć nie widać nawet jednego drzewa. Krajobraz jest piękny, ale mało przyjazny. Maszerujemy asfaltowaną drogą, a dookoła nas rozciągają się jałowe wzgórza. Z daleka wyglądają pięknie, dopiero z bliska widać, że nie są pokryte soczyście zieloną trawą, a kamieniami, piachem i suchymi roślinami. Po raz kolejny okazuje się, że step jest znacznie ładniejszy na odległość.
Nie zatrzymuje się żaden z czterech przejeżdżających koło nas samochodów i robi nam się trochę smutno. Wyglądamy chyba marnie człapiąc przed siebie, a właściwie kuśtykając, bo odzywa się kolano Victora, a nikt nie zdejmuje nogi z gazu. Nawet kiedy próbuję zatrzymać samochody wracające z Kanionu, licząc, że zapłacimy, żeby nas podwieźli. Dla nich to 5 minut, dla nas kolejna godzina albo dwie.
W końcu po ponad 7 kilometrach zatrzymuje się dwóch Kazachów i podwożą nas do Kanionu. Jesteśmy zmęczeni i nieco przygnębieni. Jak zawsze w takich momentach wystarczy jedno słowo czy złe spojrzenie, żeby skoczyć sobie do gardeł. Zamiast więc podziwiać widoki patrzymy na siebie z ukosa. Victor zły, że wymusiłam na nim forsowny marsz, ja zła, że on zły.
Kanion Szaryński. Biwak z widokiem
Rozbijamy się w jednej z altanek. Chcemy osłonić się od silnego wiatru, który pojawił się nie wiadomo skąd i szaleje na górze Kanionu. Kiedy z wielkim trudem wbijamy śledzie w kamieniste podłoże, zatrzymuje się obok nas samochód na holenderskich numerach. Okazuje się, że Sara i Erik są w kilkumiesięcznej podróży po Azji Środkowej. Postanawiamy połączyć siły. Nasi nowi holenderscy przyjaciele częstują nas kolacją i orzechowym likierem prosto z Kirgistanu. Księżyc w pełni robi nam za lampę, a tematów do rozmowy nie brakuje przez długie godziny. Zapominamy o muchach w nosie i cieszymy się chwilą. Jest pięknie!
Pewnie gdyby nie cudownie spędzony czas z Sarą i Erikiem, moja percepcja Kanionu byłaby inna, czyt. na pewno nie pełna ochów i achów. Dlaczego?
Po pierwsze, jest Kanion Szaryński to miejsce, gdzie lokalesi przyjeżdżają wypasionymi brykami z basami na pełen zicher. Zapomnij więc o błogiej ciszy i napawaniu się widokami w samotności. Mam wrażenie, że Kazachowie nie rozstają się z radiem albo z telefonem i nie znają pojęcia słuchawek. Czy więc lubisz czy nie, nastaw się na słuchanie muzyki. Wszelakiej.
Rozwiązaniem jest wczesna pobudka. O 7 rano miałam Kanion dla siebie. I było pięknie. Wschodzące słońce, czerwieniące się ściany Kanionu i ani żywego ducha.
Po drugie, autostopem to jednak kawał drogi, więc rozważ ten rodzaj transportu tylko jeśli masz czas i dużo cierpliwości. Po trzecie, to miejsce bardzo popularne. Połowa kwietnia to dopiero początek sezonu, a samochodów było sporo (w ciągu tygodnia). Po czwarte, nasze doświadczenie z marszem do Kanionu nie nastroiło nas pozytywnie. Po piąte wreszcie, o ile sam Kanion Szaryński jest ładny, to jednak nie zwalił nas z nóg.
Długa droga do Saty
Następnego dnia po miłym śniadaniu z Sarą i Erikiem ruszamy dalej. Bardzo szybko dostajemy się na rozwidlenie drogi do Saty, naszego kolejnego celu. Podwożą nas przewodnicy z Biszkeku, a kolejne 10 km pokonujemy kamazem wypełnionym po brzegi cegłami. Folklor musi być.
I tutaj zaczyna się klops. Niesamowite pustkowie. Na horyzoncie majaczą dwie wsie, ale poza tym czujemy się jak na pustyni. Całe szczęście wiata przystanku daje nam upragniony cień. Na przystanku oprócz nas czeka para przemiłych starszych Ujgurów, którzy przyjechali w odwiedziny do znajomych. Też czekają na transport. Trudno nam się porozumieć – oni nie mówią po rosyjsku, mu nie znamy ani kazachskiego ani ujgurskiego, ale jak zawsze niezawodny okazuje się język ciała i uśmiechy. Kiedy staruszkowie widzą mnie skaczącą dookoła z aparatem, również chcą zdjęcie – z nami! Przez kolejne dwie godziny przewija się kilka samochodów i innych osób, które znajdują podwózkę znacznie szybciej niż my i Ujgurzy. Ostatecznie i im się udaje i muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę. Odniosłam wrażenie, że niektóre samochody nie chciały ich zabrać kiedy okazywały się, że nasi nowi przyjaciele przyjechali z Chin. Niechęć do Chin i Chińczyków jest tu dość powszechna, ale poznani staruszkowie mało maja raczej wspólnego z typowymi Chińczykami.
Ostatecznie i nam się udaje. Dojeżdżamy do wsi Jalanas, a potem kombinacją rozpadającego się rosyjskiego minivana i wypasionego terenowego mercedesa dojeżdżamy do Saty. Widoki po drodze są przepiękne! Jedziemy wzdłuż rzeki, a droga wije się wzdłuż zielonych pastwisk, tu i ówdzie wyglądają ośnieżone szczyty. Dziesiątki koni, owiec, kóz i krów.
Przejazd niecałych 100 kilometrów zajmuje nam w sumie blisko osiem godzin. Jak mi ktoś powie, że autostop w Kazachstanie to prosta sprawa, to mu się roześmieje w twarz. Łatwo to jest w Armenii i w irańskim Kurdystanie. W Kazachstanie autostop działa, ale wymaga dużo czasu i cierpliwości.
Saty, wieś dla turystów
Saty to mała, ale zadbana wioska, ślicznie położona w dolinie rzeki Szelek. Od kilku lat prężnie rozwija się tutaj turystyka. Magnesem są dwie atrakcje: powstałe w wyniku trzęsienia jezioro Kaindy i trzy górskie jeziora Kolsai. We wsi powstało wiele pensjonatów funkcjonujących jak homestays. Za kwotę 6000 – 8000 tenge od osoby dostaje się czysty pokój i trzy posiłki. Uczciwy układ.
My postawiliśmy na dom Temirhana, polecony nam przez właścicielkę hostalu w Almatach i był to bardzo dobry wybór. Temirhan jest spokojnym i wyważonym człowiekiem, a jego żona Laura wyśmienicie gotuje. Pokoje są proste, ale czyste. Ciepła woda, ogrzewanie kiedy spada temperatura, a nawet wi-fi. Zostaliśmy dwie noce i było nam bardzo dobrze. Na pewno pomogło towarzystwo. Dołączyły do nas dwie małe wycieczki – trójka Australijczyków z przewodnikiem i trójka backpackersów. Było wesoło.
Musieliśmy jednak jakoś zorganizować transport do jeziora Kaindy. Innych turystów nie dojrzeliśmy spacerując po wsi. Spodziewaliśmy, że mieszkańcy będą oferować swoje usługi, a tu niespodzianka. Poza kilkoma nieśmiałymi uśmiechami dzieci spotykaliśmy się raczej z brakiem jakiegokolwiek zainteresowania.
Ale wracając do transportu, do jeziora Kaindy wiedzie dość wyboista droga i potrzebny jest samochód terenowy. Zgadaliśmy się z Australijczykami i wspólnymi siłami wynajęliśmy żwawego rosyjskiego minivana z kierowcą. Nie wiem czy przepłaciliśmy, ale zapłaciliśmy 1600 tenge za głowę. Plus – nieograniczony czas i transport w obie strony.
Droga rzeczywiście jest wyboista, ale bardzo malownicza! Zejście do jeziora to kilka minut spaceru. Czy warto? Tak! Jezioro ma piękny kolor, a wystające pnie robią wrażenie. Warto przejść się również po okolicznych ścieżkach – tych w okolicy jeziora i przy parkingu, gdzie ukryte są dwa mniejsze jeziorka. Idealne miejsce na rozbicie namiotu! W drodze powrotnej spory kawałek przeszliśmy wzdłuż rzeki Kaindy, robiąc dziesiątki zdjęć. Chyba nigdy nie znudzą mi się kazachskie widoki!
Pewnie zastanawiasz się dlaczego nie wspomniałam nawet słowem o jeziorach Kolsai. Nasz pobyt w Saty przypadł na weekend i nie za bardzo chcieliśmy zaoferować sobie kolejną dawkę kazachskiej muzyki na łonie przyrody. Poza tym na horyzoncie majaczy na Kirgistan i ciut dalej Tadżykistan, oba kraje obfitujące w malownicze jeziora…
Kanion Szaryński + Saty. Informacje praktyczne
Kanion Szaryński: najłatwiej dojechać własnym transportem albo w ramach zorganizowanej wycieczki (rzecz ma się podobnie w przypadku Saty). Niestety trudno o takowe w kwietniu. Nie udało nam się też znaleźć nikogo, kto chciałby połączyć siły i koszty. Dlatego musieliśmy kombinować na własną rękę.
Z dworca Sayahat w Almatach rano podobno ruszają marszrutki do Kegen i Narynkol (jeśli nie marszrutki to na pewno shared taxi). Trzeba poprosić kierowcę, żeby zatrzymał się na skrzyżowaniu do Kanionu albo/i Saty (droga P16). Do Kanionu pozostaje 10 km na piechotę. Do Saty trzeba próbować autostopu. Może być płatny (wtedy ok. 2000 tenge/osoba) albo, jak ma się szczęście (my mieliśmy) – darmowy. W Saty podobno jest możliwość wynajęcia taksówki, która dowiezie na skrzyżowanie z drogą główną Almaty – Narynkol. Można też próbować zabrać się z wracającymi turystami.
W Kanionie Szaryńskim można się spokojnie rozbić z namiotem, ale na górze nie ma wody. My dźwigaliśmy zapas wody na plecach. Nie znamy cen w Ecoparku, który znajduje się na dole Kanionu.
W Saty spaliśmy u Temirhana – pokój dla dwóch osób z pełnym wyżywieniem kosztował 6000 tenge od osoby. Smaczne jedzenie – domowej roboty chleb i konfitury, manty, plow. Gościnni gospodarze. Polecamy. Dom Temirhana jest zaznaczony w aplikacji maps.me.
Kanion Szaryński – wstęp – kosztuje 750 tenge/osoba, do jeziora Kaindy 800 tenge/osoba.
Koniecznie trzeba zabrać ze sobą paszport! W tej chwili przed Saty są dwie kontrole pograniczników. Nie trzeba pokazywać kart rejestracyjnych, tylko paszport z kazachską pieczątką. Bez tego może być ciężko przejechać.
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments