Zachodnia Australia – trasa i najpiękniejsze miejsca. W 4 tygodnie (i 7000 km) z Darwin do Perth
Zachodnia Australia jest ogromna i od początku było nam bardzo spieszno, żeby do niej dotrzeć. Kiedy ruszaliśmy z Darwin, potraktowaliśmy Terytorium Północne po macoszemu. Jednak nie dlatego, że chcieliśmy, lecz raczej ze względu na specyfikę północnego outbacku*. Bez porządnej terenówki, szkoda nam było tracić czas. Z naszą kangurą nie chcieliśmy porywać się z motyką na słońce, chociaż często stękaliśmy widząc boczne drogi oznaczone symbolami „4WD only”. Jadąc w konwoju z naszymi przyjaciółmi ze Szwajcarii musieliśmy powiedzieć stanowcze „nie” offroadowi. A szkoda, bo Australia stworzona jest do offroadu. Może kiedyś?
Zatem planując naszą samochodową podróż z Darwin do Perth czym prędzej podążaliśmy w kierunku stanu Zachodnia Australia. Gdybym miała zrobić ten sam road trip jeszcze raz pewnie jednak zostałabym trochę dłużej w Terytorium Północnym i zobaczyła przynajmniej Park Narodowy Kakadu. Z drugiej strony mieliśmy niecałe 5 tygodni, żeby dotrzeć do Perth. Nie chcieliśmy się też spieszyć. Marzyły nam się kempingi przy samej plaży i po środku niczego w australijskim outbacku. Chcieliśmy mieć kilka dodatkowych dni na nicnierobienie i w sumie udało nam się ten plan zrealizować. Przez 27 dni zrobiliśmy blisko 7200 km, a przejazd z Darwin do granic stanu Zachodnia Australia zajął nam dwa dni. Tak wyglądała nasza trasa:
Zachodnia Australia. Najpiękniejsze miejsca – lista bardzo subiektywna
Na początku małe wyjaśnienie. Nie przejechaliśmy całej Zachodniej Australii. To największy stan Antypodów – jest naprawdę ogromny i zajmuje blisko połowę powierzchni Australii. Przejechaliśmy jednak spory kawał (głównie północną część), a za dwa miesiące czeka mnie jego południowa część. Zatem w dzisiejszym poście odcinek od Kunnunury do Perth.
1. Park Narodowy Karijini
Bez dwóch zdań hit naszej podróży. Rozpalona do czerwoności ziemia, piękne widoki, doskonale przygotowane trasy spacerowe, szlaki dla mniej i bardziej zaawansowanych piechurów, orzeźwiające oczka wodne. Już sam dojazd do Karijini dawał przedsmak tego, co nas czeka. Na początku jechaliśmy w kolumnie ciężarówek i road trains, żeby nagle wjechać w górzystą krainę poprzecinaną niekończącymi się wąwozami. Nocleg spędziliśmy na darmowym kempingu przed bramą wjazdową do parku. Tak nam się spodobało, że zamiast jednej nocy, postanowiliśmy zostać dwie. Jeden dzień podziwiania widoków, czytania i osłaniania się od słońca i wiatru dobrze nam zrobił, a wieczorne ognisko pozytywnie nastroiło do eksplorowania pieszych szlaków w Karijini.
Co nam się najbardziej podobało? Z pewnością Spider’s walk. Niestety zdjęć brak, bo kamera została w samochodzie, a aparat i telefon schowaliśmy do plecaków i zostawiliśmy przy wejściu. Dlaczego? Bo trudno przejść przez Spider’s walk nie mocząc się po szyję. Fragmenty najlepiej po prostu przepłynąć, choć woda jest mocno rześka, a pozostałe odcinki pokonuje się „na pająka”, czyli czepiając się skał i wspinając, powoli dochodzi się do końca. Świetna zabawa.
Warto też przespacerować się też do Handrail Pool. Tutaj jedyna trudność polega na zejściu po drabinie, a następnie ześlizgnięciu się do lodowatej wody po kamieniach tak śliskich jak lód. Nie uwierzysz jak zimna może być woda w Australii! Za to otoczenie Handrail Pool jest piękne! Różnokolorowe skały robią ogromne wrażenie.
2. Plaże
W Zachodniej Australii jest w czym wybierać. Te najbardziej znane (Turquoise Bay czy Coral Bay) są bardzo ładne – bielutki piasek i turkusowe, tylko dlaczego woda musi być taka zimna, a rafa tak zniszczona? Naprawdę nie rozumiem Australijczyków, którzy za każdym prawie nas zmuszali do snorklingowania, przekonując, że jest „awesome” i „the best”. W większości szkoda było czasu i szczękających zębów. Owszem, fajnie było przepłynąć się z żółwiem wzdłuż Turquoise Bay, ale biorąc pod uwagę, że kosztowało mnie to niemalże wychłodzenie organizmu, chyba jednak nie było warto. Zapalonym snorklingowcom (czy takie słowo w ogóle istnieje…?) dużo bardziej polecam Indonezję. Nie będę jednak zaprzeczać, że plaże są piękne.
3. Yardie Creek w Cape Range National Park
Niepozorny wąwóz na samym końcu drogi przecinającej nadmorską część Parku Narodowego Cape Range. Może dlatego, że niepozorny i może dlatego, że prawie nikogo tam nie było, bardzo nam się spodobało. Piękne widoki na lagunę, rzekę, gigantyczne nietoperze (fox bats), małe i nieśmiałe wallabies i orzeźwiający wiatr – tego nam było trzeba.
4. Blowholes przy Carnarvon
Prawdziwy spektakl, jaki zgotowała matka natura. Podczas przypływu fale wypełniają podwodne jaskinie, aby po chwili woda wydostała się silnym strumieniem przez wyrzeźbione naturalnie w skale dziury. Czasami słup wody mierzy nawet 20 metrów. My dotarliśmy trochę za późno, ale i tak wrażenie było niesamowite. Zrobiliśmy dziesiątki zdjęć i chichotaliśmy jak dzieci kiedy fontanna wody pryskały na nasze twarze. Widoki są piękne, poszarpana linia wybrzeża, skalne tarasy w jednej chwili całkowicie zatopione, a po minucie prawie pozbawione wody, za to pełne ryb i krabów.
5. Park Narodowy Kalbarri
Wspominałam już, że dla Australijczyków każda lokalna atrakcje jest niesamowita („awesome!”) i oczywiście Park Narodowy Kalbarri również miał taki być. Postanowiliśmy spędzić tam dwa dni – jeden w części lądowej (górskiej?), a drugi w nadmorskiej. Być może inaczej odebralibyśmy Kalbarri gdyby nie tłumy turystów. Z pewnością warto zobaczyć słynne Nature’s Window, ale autobusy Chińczyków skutecznie zepsuły ogólne wrażenie. Za to część nadmorska rzuciła nas na kolana. Wystarczy pojechać na południe z miasteczka Kalbarri i zatrzymywać się po kolei na licznych parkingach, a na końcu przejść się wzdłuż dramatycznego wybrzeża doskonale oznaczonym szlakiem. Widoki zapierają dech w piersi. Spaceruje się po wysokich klifach, wiatr urywa głowa, chłodzi od palącego słońca. Obserwujesz znajdującą się na dole wodę, zastanawiając się czy widoczne w niej kształty to tylko manty czy może rekiny?
Szczególnie podobał nam się spacer z Natural Bridge Lookout do Shellhouse. Tzw. Bigurda Walk to doskonale oznaczony szlak spacerowy biegnący nad imponującymi klifami. Teoretycznie przejście całego szlaku zajmuje od 3 do 5 godzin, ale z doświadczenia powiem, że australijskie tempo jest przeznaczone dla wyjątkowo zrelaksowanych piechurów. Przejście połowy 8-kilometrowego szlaku zajęło nam około 40 minut z przerwami na zdjęcia.
Ogromne wrażenie zrobił na mnie również punkt widokowy Red Bluff. Z jednej strony piękne czerwone klify, a z drugiej niesamowita plaża z idealną zatoką pełną turkusowej wody. To właśnie tutaj podobno przypłynęli pierwsi osadnicy z Europy. W 1629 roku duńska łódź Batavia zatonęła u wybrzeży wysp Abrolhos. Idąc szlakiem wraku niewielka grupa buntowników zamordowała 125 ocalałych kobiet, mężczyzn i dzieci. Ostatecznie dwójka z morderców dotarła do zatoki w pobliżu Kalbarri, podobno właśnie w okolicy idealnej plaży.
6. Darmowe kempingi
Czasami naprawdę rewelacyjne, z infrastrukturą i pięknie położone. Jednym z naszych ulubionych był Albert Tognolini Camp, kilkadziesiąt kilometrów przed bramą wjazdową do Parku Narodowego Karijini. Inne, które znajdowaliśmy dzięki genialnym aplikacjom CamperMate i WikiCamps znajdowały się pośrodku niczego. Nie ma chyba nic lepszego niż spać w australijskim outbacku z dala od wszystkich i wszystkiego. Doskonały był również kemping na południe od Geraldton (Cliff Head). Zrobiliśmy sobie tam dwudniowy odpoczynek od samochodów. Kemping leży prawie na samej plaży.
7. Droga sama w sobie
Jazda przez Zachodnią Australię to frajda sama w sobie. Jest pusto i pięknie. Bywały dni kiedy mijaliśmy zaledwie kilka samochodów na krzyż. Oczywiście w pobliżu miast i miasteczek pojazdów było więcej, ale nie na tyle, żeby odebrać przyjemność z prowadzenia wśród australijskiego bezkresu. Zdecydowanie najbardziej podobały nam się pierwsze kilometry z Kunnunura do Broome i trasa do i z Parku Narodowego Karijini.
8. Broome i okolice
Piękne kolory, przyjemne miasteczko, długa, piaszczysta plaża. Miejsce idealne i bardzo żałuję, że spędziliśmy tam tylko jeden dzień. Teraz z perspektywy czasu uważam, że Broome zasługuje na porządną eksplorację, choć trzeba wiedzieć, że to miasteczko bardzo turystyczne.
Co nas rozczarowało?
Bez dwóch zdań kiepski snorkel. Rafa koralowa w opłakanym stanie, mała ilość ryb. Tylko w Parku Narodowym Ningaloo udało nam się popływać z żółwiem. Osławione Shark Bay też nie zrobiło na nas szczególnego wrażenia. Zatrzymaliśmy się na „kempingu” w granicach Parku. Okazało się jednak, że płaci się za możliwość spania bez absolutnie żadnej infrastruktury. Rozbiliśmy się w pobliżu plaży. Widoki nic sobie, ale nie na tyle, żeby się specjalnie zatrzymywać.
*Outback to termin używany w Australii do opisania wszystkiego, co znajduje się daleko od szeroko pojętej „cywilizacji”. To tereny dzikie, piaszczyste albo szutrowe drogi, pustka, często pustynia i bezdroża.
Bądźmy w kontakcie!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
Tekst wspaniały,byłem tam dokładnie rok po Was, tyle że w stronę przeciwną. Z dołu do góry. Z Sydney przez Victorię, Australię Zachodnią, Terytorium Północne do Sydney, a dalej na Tasmanię. Było wspaniale, a teraz covid i cztery ściany. Pozdrawiam gorąco Andrzej.
Dzięki za ten tekst! 🙂 Mam nadzieję, że skorzystam z rekomendacji jeszcze w tym roku!