skip to Main Content
dom

Czym jest dla ciebie dom?

Kilka dni temu przeczytałam pierwszy z serii felietonów Filipa Springera na temat tego, czym jest dla nas dom. Zaciekawił mnie, bo w sumie od dłuższego czasu jesteśmy, praktycznie rzecz ujmując, bezdomni. Springer zastanawiał się co definiuje dom. Czy są to przedmioty, wspomnienia czy coś mniej namacalnego. Skłoniło mnie to do refleksji. Dla jednej z bohaterek jego tekstu wyznacznikiem domu było posiadanie cukiernicy. Niby mało znaczący przedmiot, a jednak kiedy zapraszasz kogoś na herbatę, miło postawić na stole cukiernicę zamiast papierowej torby z cukrem. Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłam po wprowadzeniu się do naszego australijskiego mieszkania było znalezienie odpowiedniego pojemnika na sól. Kiedy ustawiłam go przy kuchni, poczułam spokój. A po chwili w moje ręce wpadł tekst Springera i zaczęłam się śmiać (z siebie? do siebie? sama nie wiem…).

dom
Solniczka i kilka niezbędnych przyborów kuchennych

Przez pewien czas, podobnie jak dla innych bohaterów felietonu Springera (Ani i Robba Maciągów), naszym domem był nasz namiot. Najpierw wieźliśmy go w rowerowych sakwach, a potem w plecakach. Ta mała przestrzeń dawała nam poczucie bezpieczeństwa. Chroniła przed wścibskimi oczami, deszczem i wiatrem. Dawała dach nad głową, a kawałek podłogi znaczył bardzo wiele. Ta samowystarczalność namiotu i tego, że mamy ze sobą wszystko, czego potrzebujemy pokazała mi, że dom może być wszędzie. Nie mam tu oczywiście na myśli domu rodzinnego – pełnego wspomnień, drogich mi przedmiotów i jeszcze droższych ludzi. Ten pozostanie zawsze w tym samym miejscu. Moje serce stworzyło jednak drugi dom – ten, który jest tam, gdzie jest Victor.

Później w Azji południowo-wschodniej namiot zamieniony został na hotelowe pokoje i sporadyczne air bnb, które dawały namiastkę zabawy w dom i kuchnię. Cały czas jednak tęskniłam za naszym namiotem. Kiedy przyleciał z Polski do Australii czułam, że witam się z dawno niewidzianym najlepszym przyjacielem, który na chwilę popadł w niełaskę.

W Australii mieliśmy dużo szczęścia. Mieszkaliśmy u przyjaciół i w różnych domach w ramach house sittingu, jednak ciągle byliśmy na walizkach. W zasadzie rzadko rozpakowywaliśmy plecaki i pudła z jedzeniem. Przewoziliśmy je z miejsca na miejsce, odliczając dni do tego magicznego momentu, kiedy wreszcie będziemy mogli się rozpakować. Jak to? Zapytasz… Tyle czasu w drodze, a teraz raptem zachciało im się stabilizacji? Tak jakoś wyszło…

Wychodzi na to, że definicja domu w naszym przypadku zależy od okoliczności. Kiedy jesteśmy w drodze, zaprogramowani na ciągłe zmiany, w sumie wszystko nam jedno gdzie śpimy. Domem jest wszystko, co nas otacza. Ważniejsze są zapachy, smaki, nowo poznani ludzie i miejsca. Tutaj natomiast jesteśmy w sumie cały czas w jednym miejscu – regionie Perth. Pracujemy, robimy zakupy, wystawiamy faktury. Mamy codzienną rutynę i odrobina stabilizacji okazała się potrzebna. Kawałek własnej przestrzeni. Robienie tego, na co ma się ochotę, wtedy kiedy ta ochota się pojawia. Dlatego też, mieszkając u naszych przyjaciół, choć było nam u nich bardzo dobrze, po cichu odliczaliśmy dni do ich wyjazdu. Dlaczego? Mieliśmy dalej u nich mieszkać, płacąc symboliczny czynsz i opiekując się domem. Data ich wyjazdu jednak ciągle przesuwała się w czasie, a coraz to nowsze przeszkody stawały na drodze. W końcu podjęliśmy męską decyzję. Wyprowadzamy się na swoje. Pewnie, będzie nas to kosztowało trochę więcej, ale w końcu w życiu nie ma nic za darmo, a za luksus niezależności trzeba zapłacić.

Dosłownie w przeddzień Wielkanocy wprowadziliśmy się do własnych czterech kątów. Do września będziemy wynajmować małe (jak na australijskie warunki) mieszkanie. Dwie sypialnie, salon z aneksem kuchennym, łazienka z pralnią. Cena jest znośna, bo rynek mieszkaniowy w Perth mocno kuleje. Udało nam się zbić początkową cenę i wprowadzić do prawie w pełni umeblowanego mieszkania w okolicy, która od początku szalenie nam się podobała. Mieszkamy w Maylands, rzut beretem od rzeki, zaledwie 6 km od szkoły Victora (i ścisłego centrum miasta). W pobliżu mamy sklepy, przystanek autobusowy i stację lokalnej linii PKP. Nasza kangura stacjonuje na bezpiecznym parkingu, a poranną kawę możemy wypić na własnym balkonie. Zapewnie ciekawi cię cena naszego mieszkania. Na wstępie żądano od nas 250 dolarów za tydzień. To za dużo jak na nasze możliwości i udało nam się wynegocjować 210 dolarów (czyli ok. 550 zł). Trochę ponad 2000 zł na miesiąc. Australia nie jest taka droga, jeśli nie ma się wygórowanych oczekiwań.

Teraz po kilku dniach od przeprowadzki czuję się jak w domu. Wiem, że to dom tymczasowy i dobrze mi z tą świadomością. Co sprawia, że czuję się jak w domu? Sól przy kuchence gazowej, oswojona przestrzeń i świadomość, że mogę chodzić boso. Kilka ładnych kamieni (które kiedyś znalazł dla mnie Victor), leżących dookoła świecy, którą znaleźliśmy w jednej z szuflad. Rzeczy, poukładane na półkach, tak jakby były w namiocie – jestem w stanie znaleźć prawie wszystko z zamkniętymi oczami (plusy posiadania niewielu przedmiotów, hahaha). I fakt, że kiedy nie mam ochoty z nikim rozmawiać, mogę zamknąć drzwi i już. Ogromną frajdę sprawia mi również posiadanie własnej kuchni. Wreszcie mogę ustawić przyprawy na półce, uzupełnić spiżarnię i zapełnić lodówkę. W kolejnym poście postaram się napisać odrobinę na temat tego jak znaleźć mieszkanie w Australii i jak poradzić sobie z wymogami agencji pośredniczących między właścicielami a lokatorami. Okazało się, że jest to nie lada konkurs piękności, ale daliśmy radę.

Zatem do września mamy dom, a potem się zobaczy gdzie nas poniesie 😀 A ty? Czym jest dla ciebie dom? Co go definiuje?

 Bądźmy w kontakcie!

  • Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
  • Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
  • Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.

Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!

The following two tabs change content below.

Kasia

Z zamiłowania kucharka (chyba jeszcze bardziej chlebowa „piekarka”) i miłośniczka wszelkiej maści kotów i psów. Z zawodu iberystka i socjolog. Do niedawna pracownik korporacji z akademickim zacięciem. Graficzne i plastyczne antytalencie, które całkiem łatwo przyswaja języki obce i nawiązuje kontakty z innymi osobnikami. Otwarta, gadatliwa, a czasem nadaktywna. Szybko wpada w zły humor, kiedy jest głodna 😉

This Post Has 0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top
Translate »