Kegen (Kazachstan). Tam, gdzie nic nie ma…
Niebo jest zasnute ołowianymi chmurami, a o dach uderzają krople deszczu. Nasz plan, żeby dostać się autostopem pod granicę z Chinami i zobaczyć z bliska Tien Shan wydaje się co najmniej szalony. Czasami jednak trzeba słuchać intuicji, a ta każe nam jechać w przeciwnym kierunki niż poznani w Saty Australijczycy, którzy oferują nam podwózkę do Almat. Zatem na rozwidleniu dróg zamiast jechać wygodnym minibusem, postanawiamy jechać na wschód – w stronę Kegen i Narynkola. I choć wówczas nic tego nie zapowiadało, właśnie tak zaczęła się nasza najlepsza przygoda w Kazachstanie.
Na rozwidleniu dróg, gdzie zaledwie dwa dni wcześniej czekaliśmy ponad dwie godziny na podwózkę w stronę Saty, żegnamy się z Australijczykami i ich przewodnikiem. Warunki chyba nie mogłyby być bardziej skrajne. Dwa dni temu roztapialiśmy się w palącym słońcu, suchy wiatr unosił pył i piach, a temperatura spokojnie sięgała 35 stopni. Dzisiaj jest zimno, a z ciężkich chmur lada chwila spadnie ulewa stulecia. A może śnieg?
Prawdziwy autostop
Powoli wypakowujemy plecaki z samochodu i rozmawiamy kiedy na horyzoncie pojawiają się dwa samochody jadące w kierunku Chin. Niewiele myśląc, Victor wybiega im naprzeciw i macha. Ku naszemu zaskoczeniu jeden z samochodów się zatrzymuje i okazuje się, że mamy podwózkę do Kegen. Nie możemy uwierzyć własnemu szczęściu. Po chwili obserwujemy jak ogromne krople deszczu rozbijają się o szyby samochodu. Mgła pokrywa wszystko dookoła. Jest szaroburo, mokro i nieprzyjemnie.
Jest niedziela i o 10 kiedy przyjeżdżamy do Kegen, w centrum jest tłoczno. Miejsce ma lokalny, cotygodniowy bazar. Centrum zresztą to dużo powiedziane. To raczej skrzyżowanie dwóch ulic z postojem taksówek, kilkoma sklepami i restauracjami. Spoglądamy na siebie, nie za bardzo wiedząc co tutaj robimy, choć coś każe nam zostać. Szczękamy zębami i z obawą spoglądamy na niebo, z którego lada chwila spadnie śnieg. Zamiast jechać dalej do Narynkola, zarzucamy plecaki i maszerujemy w kierunku jedynego hotelu zaznaczonego na naszej mapie. Hotel Kegen nie sprawia dobrego pierwszego wrażenia, ale jak to w życiu bywa, nie należy oceniać zawartości po opakowaniu. Pokój, który otrzymujemy jest tani, czysty i przyjemny. Czego chcieć więcej jeśli nawet chmury znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a zamiast ołowianego nieba widać piękny turkusowy błękit?
Kegen
Kegen jest miasteczkiem tranzytowym. Przystankiem w drodze do Chin lub Kirgistanu. Dobrym miejscem, żeby coś zjeść czy kupić ostatnie drobiazgi przez przekroczeniem granicy. Ale mało kto zostaje tu na noc. Bo i niby po co? My zostaliśmy ponad dwa dni, oferując lokalnej społeczności świetny temat do rozmów i gdybania. Dwójka dziwnych turystów, która z bananem na ustach spaceruje po uliczkach ich miasta.
Dla nas nie ma w tym nic dziwnego. Na przekór wszystkim i wszystkiemu, szczerze uwielbiamy miejsca, w których niby nie ma nic do zobaczenia. Miejsca, które są tylko przystankiem w większej podróży. Graniczne Erenhot między Chinami i Mongolią czy tajskie Trang, gdzie turyści zatrzymują się na chwilę po drodze między wschodnim a zachodniem wybrzeżem. Takie miejsca zawsze mają dla nas dużo autentyczności. To właśnie tam możemy podejrzeć zwykłe życie i wejść w szczerą relacją z mieszkańcami, nawet jeśli dzieli nas potężna bariera kulturowa czy językowa.
Spacerując po Kegen
Kiedy wychodzimy z hotelu widzimy inne Kegen. To zadziwiające jak bardzo słońce zmienia percepcję danego miejsca. Nie wiem czy na oczach mamy różowe okulary czy po prostu nagle Kegen przestało być szarym i niczym nie wyróżniającym się miasteczkiem. Wraz z pojawieniem się słońca domy nabierają kolorów. Ulice są czyste, dzieci roześmiane, a dookoła nas wyrastają góry. Idziemy przed siebie, bez szczególnego planu ani kierunku. Kiedy kończy się ulica, wychodzimy na pastwisko. Przed nami wije się rzeka, a za nią widać kolejne domy, a jeszcze dalej malownicze wzgórza. To stare Kegen. To, które było zwykłą wsią zanim powstała droga łącząca Almaty z Chinami. Obok widzimy cmentarz, a dookoła pasące się zwierzęta. Jest pięknie. Siadamy na trawie i chłoniemy widoki. Liczymy owce, krowy i osiołki, nasze ulubione zwierzaki poza psami i kotami. Temperatura idzie do góry. Po chwili zdejmujemy polary i zostajemy w krótkim rękawku. Trudno uwierzyć, że jeszcze godzinę temu szczękaliśmy zębami, a teraz siedzimy wygrzewając się na słońcu.
Góry!!!
Za cel obieramy sobie cmentarz widoczny po drugiej stronie doliny. Spacerujemy powoli, głaszcząc mijane owce i osły. Robimy zdjęcia i pozdrawiamy mieszkańców, którzy pieszo wracają z „nowego” Kegen do domu. Cmentarz jest zupełnie inny od tych, które widzieliśmy dotychczas. To cmentarz muzułmański z lokalnymi akcentami. Niektóre groby przypominają stelaż jurty, inne to małe mauzolea. Przyglądamy się mieszkańcom, którzy przyszli odwiedzić swoich bliskich. Oprzątają groby tak samo jak robimy to w Polsce. Skoncentrowani na obserwowaniu kulturowych rytuałów nie zauważamy, że niebo przeciera się coraz bardziej. Tam gdzie jeszcze przed chwilą nie było nic, teraz wyrastają góry! I nie byle jakie. Majestatyczne, wysokie, pokryte śniegiem. Ściana nie do przebycia. Granica z Kirgistanem. Cieszymy się jak dzieci robiąc zdjęcia i kręcąc filmu, nie zwracając uwagi, że słońce jest w zenicie, a efekty naszej pracy są wyjątkowo marne. Wtedy nie wiemy jeszcze, że kilka tygodni póżniej będziemy dokładnie po drugiej stronie tych gór, obserwując je od kirgiskiej strony. Nie wiem ile czasu mija, ale kręcimy się w okolicach starego Kegen długo, bo jest nam po prostu dobrze. Na pewno pomagają wszechobecne zwierzęta, szczególnie nasze ulubione osiołki…
W końcu jednak do głosu dochodzi głód i z ociąganiem wracamy do miasta. Na początku napotykamy spojrzenia pełne zaskoczenia. Po chwili pojawiają się uśmiechy i nieśmiałe próby nawiązania rozmowy. Na bazarze i jego okolicach wskazuje się nas palcami, ale w życzliwy sposób jak gdyby oferując podziękowanie, że postanowiliśmy zatrzymać się w Kegen. Wszyscy jak jeden mąż starają się nam pomóc, albo doradzając w temacie transportu do Almat albo informując, że przejście graniczne z Kirgistanem będzie otwarte dopiero za dziesięć dni. Kiedy z uśmiechem odpowiadamy, że zostajemy w Kegen, widzimy niedowierzanie. Pokazujemy zdjęcia zrobione na telefonie, wyjaśniając, że jest tu pięknie i w zasadzie nie trzeba więcej. Mieszkańców mamy w kieszeni ;D Niedowierzanie znika, a pojawia się duma. „Tak, u nas jest pięknie! Dużo gór” – mówią nam ich spojrzenia. Nie możemy się nie zgodzić.
Obiad w lokalnej knajpie jest pretekstem do kolejnych rozmów z mieszkańcami. Wszyscy wiedzą ile mamy lat, skąd jesteśmy i że nie mamy dzieci. Wszyscy wyjaśniają sobie nawzajem, że jesteśmy turystami i że jesteśmy w Kegen, bo po prostu nam się tutaj podoba.
Popołudniu wychodzimy znowu. Tym razem podążamy szosą w kierunku Narynkola. Szukamy dobrych kadrów. Pogoda znowu się zmieniła. Wieje porywisty wiatr i jest chłodno. Ogrzewa nas słońce, wyziębia wiatr. Przemy jednak przed siebie w kierunku ściany gór. Kegen zupełnie nas nie nudzi.
W nocy budzi nas deszcz, a rano wzgórza, na których wczoraj siedzieliśmy robiąc zdjęcia, są pokryte śniegiem. Do południa nie ruszamy się z pokoju, bo ściana wody jest nie do pokonania. Nie możemy uwierzyć, że w ciągu 24 godzin przeżywamy cztery pory roku, a krajobraz zmienia się nie do poznania. Na długi spacer wybieramy się popołudniu. Trafiamy na pasterzy wracających ze swoimi stadami. Mijamy łuk wznoszący się nad drogą jak ostrzeżenie, stację benzynową, stado koni i idziemy w kierunku gór. Słońce powoli chowa się za horyzontem, a my spoglądamy to w stronę Kirgistanu, to w stronę Chin, to w stronę samego Kegen, które wydaje się bardzo daleko. Nic, tylko dzika przyroda. Surowa i piękna. Owce, które wracają z wypasu zupełnie nie zwracają na nas uwagi. Przebiegają obok, rzucając obojętne spojrzenia. A my, szczęśliwi jak dzieci machamy do pasterza, który z dumą informuje nas, że ma ponad osiemdziesiąt owiec.
Po raz kolejny przekonujemy się, że zbieg okoliczności połączony z silną intuicją jest nie do przecenienia. Wiemy też, że te dwa dni spędzone w Kegen staną się naszym najsilniejszym wspomnieniem z Kazachstanu. Kegen, gdzie niby nic nie ma, złapało nas za serce i wryło się głęboko w pamięć.
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments