skip to Main Content
Huangshan Żółte Góry

Chińskie kroniki część III Huangshan, czyli jak nie pojechaliśmy w Żółte Góry


Dzisiaj są urodziny i imieniny mojego Taty. Dlatego na blogu odrobina prywaty…

Tatku, bardzo chciałabym złożyć Ci urodzinowe życzenia osobiście. Jednak trudno z pustyni Gobi. Korzystam więc z okazji tutaj, na blogu, licząc, że zajrzysz i zobaczysz… Bardzo Cię kocham, Tatku! Życzymy Ci z Victorem słońca, uśmiechu, a przede wszystkim zdrowia i pociechy z dwójki włóczykijów, która myśli o Tobie codziennie!


Opuszczamy wiejsko-sielski Fujianu i wjeżdżamy do prowincji Anhui. Przejeżdżamy przez kolejnego chińskiego kolosa, czyli miasto Ganzhou, z którego zapamiętamy klimatyzowaną restaurację i horyzont upstrzony dźwigami i wielopiętrowymi budynkami mieszkalnymi. Po kilkunastu godzinach w pociągu dojeżdżamy do Huangshan, miasta znanego przede wszystkim z pobliskiego pasma górskiego nazywanego Żółte Góry.

Huangshan, które tak naprawdę nazywa się Tunxi, przechrzciło się całkiem niedawno ze względu na ogromną popularność pobliskich Żółtych Gór (Huangshan). To właśnie Żółte Góry przyciągają turystów do Fujian. Dlaczego? Przytoczę za wikipedią: „obszar słynie z krajobrazów, wschodów słońca, granitowych szczytów o osobliwych kształtach, charakterystycznego gatunku sosny Pinus hwangshanensis, gorących wiosen, śnieżnych zim i zjawiska morza mgieł.” Innymi słowy – pięknie i… mega tłoczno. Szczególnie w szczycie sezonu, czyli dokładnie teraz – połowie sierpnia, kiedy tabuny Chińczyków spędzają wakacje.

Od razu zrobiliśmy szybki rekonesans w hostalu, w którym się zatrzymaliśmy i… spasowaliśmy. Zamiast przebijać się przez tłumy Chińczyków i zostawiać w zastawie nasze nerki (bo 1-dniowa wizyta w Huangshan Scenic Area to wydatek ponad 40 dolców na głowę w wersji minimalnej), stwierdziliśmy, że góry w stylu Avatara jeszcze sobie obejrzymy poza sezonem na południu Chin, a chwilowo postawiliśmy na… wiejskie życie. Znowu jednak zamiast do niezwykle popularnych wiosek Hongcun i Xidi, wybraliśmy pobliskie Shexian i Yuliang. I był to bardzo dobry wybór.

Zanim jednak wybraliśmy się do wiosek, postanowiliśmy dać szansę samemu Tunxi. Spacer z naszego hostalu na starówkę (okolice ulicy Old Street) zajął nam dobre 40 minut i gdyby nie palące słońce, byłby naprawdę przyjemny. Rozpaczliwie szukaliśmy cienia. Było samo południe i czuliśmy, że się roztapiamy. Dojście na Old Street okazało się wybawieniem, bo budynki rzucały wspaniałe cienie, w których mogliśmy się schronić. Nie mieliśmy zbyt rozbuchanych oczekiwań, spodziewaliśmy się tłumów Chińczyków i cepeliowatych stoisk – Cepelię znaleźliśmy, to fakt, ale oprócz tego znaleźliśmy również urokliwą starówkę, po której spacer był czystą przyjemnością.

Huangshan Żółte Góry

To, co odróżnia Tunxi i wsie w prowincji Anhui w ogóle, od innych chińskich miasteczek to fakt, że tutejsza starówka rzeczywiście została odrestaurowana, a nie zburzona i zbudowana od nowa. Zarówno zresztą okolice Old Street jak i pobliskie wioski znalazły się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Poza ciekawą zabudową, dominujące są sklepy i stragany sprzedające mydło i powidło. Zaskakujące są gusty Chińczyków – poza stoiskami z jedzeniem i herbatą, największą popularnością cieszyły się te z „pierdołami” – breloczkami, laleczkami, figurkami i innymi drobiazgami „made in china”. W temacie herbaty zaś – my również daliśmy się nabrać i kupiliśmy herbatę w jednym ze stoisk dla turystów. Choć wydawała się niedroga, słono przepłaciliśmy, o czym dobitnie przekonaliśmy się w Szanghaju. Nie kupujcie zatem herbaty w Tunxi, albo przynajmniej poszukajcie nieturystycznego herbacianego stoiska…

Huangshan & Yinyang-6

Kontekst historyczny

Starówka w Tunxi pochodzi z czasów dynastii Song (960-1279), kiedy to cesarz Huizong przeniósł stolicę swojego imperium do dzisiejszego Hangzhou. Wraz z nim wyemigrowało wielu architektów i budowniczych, którzy następnie wrócili do swoich rodzinnych ziem (prowincji Anhui), modernizując Old Street w Tunxi i imitując styl stolicy cesarstwa.  Choć starówka Tunxi do dzisiaj robi wrażenie, to jednak to, co czyni prowincję Anhui wyjątkową to jej historia związana z działalnością kupców zwanych Huishang (lub kupców Huizhou). Szczyt ich działalności przypada na okres dynastii Ming (1368-1644) i Qing (1644-1911). Zaradność i i żyłka do interesów kupców Huizhou pozwolił na dynamiczny rozwój wiosek rozsianych po południowych ziemiach Anhui. Choć zgodnie z konfucjanizmem, handel nie był postrzegany jako właściwa droga rozwoju osobistego, a kupców traktowano pogardliwie, mieszkańcy inwestowali fundusze w rozwój wsi i przekształcili region w ważne centrum dystrybucji wszelkiej maści materiałów, przede wszystkim drewna, herbaty i soli. Bogactwo, które napływało do Anhui przez lata, odzwierciedla się w eleganckiej architekturze i zabudowie tutejszych wiosek. Kupcy Huizhou pozostali bowiem cały czas związani ze swoimi rodzinnymi ziemiami, rozbudowując swoje domostwa i inwestując w zabudowę wiosek, co jest widoczne po dziś dzień.

Dla zainteresowanych więcej info o kupcach Huizhou tutaj (w jęz. angielskim). 

Nasza wizyta w wioskach kupców Huizhou rozpoczęła się od krótkiej przejażdżki lokalnym autobusem, który miał zakończyć swój bieg na dworcu autobusowym w Shexian, skąd mieliśmy wsiąść w kolejny minibus, żeby po 20 minutach dojechać do Yuliang. Chiny jednak jak to Chiny, są w ciągłej przebudowie i rozbudowie, zatem autobus zakończył swój bieg na przedmieściach Shexian. Od razu osaczyła nas grupa sępów – taksówkarzy, którzy za słoną opłatą byli gotowi zawieźć nas do Yuliang, o minibusie mogliśmy zapomnieć. Ostatecznie dzięki pomocy dwóch przypadkowych przechodniów, wróciliśmy na piechotę do miasteczka, gdzie skierowano nas do autobusu. Co więcej, nasi wybawcy w prażącym słońcu przeszli z nami blisko 3 km, żeby upewnić się, że na pewno wsiadamy do właściwego autobusu. Mało mówi się o życzliwości Chińczyków, a szkoda. Ku naszemu zdziwieniu Yuliang znajduje się właściwie w Shexian. Zabudowa miasta pochłonęła wioskę. Tym samym w gruzach legły nasze plany o biwaku. A szkoda, bo okolica jest bardzo malownicza. Wioska leży nad rzeką, w otoczeniu zielonych pól. Widok psują nieco nowo powstające budynki, ale jesteśmy w końcu w Chinach…

Huangshan & Yinyang-48

Samo Shexian to w tej chwili małe miasteczko, choć kiedyś stanowiło centrum życia dla kupców Huizhou, a także było ich stolicą. Warto zobaczyć tutejszą starówkę i pospacerować gwarnymi ulicami, a także nadrzecznym deptakiem, który prowadzi do Yuliang. A samo Yuliang? Zgodnie z naszym przewodnikiem miało być puste i rzeczywiście poza jedną grupą chińskich turystów, mieliśmy tą urokliwą wioskę dla siebie. Życie toczy się tutaj powoli. Czuliśmy się trochę jak paparazzi podglądając mieszkańców w sobotnie wczesne popołudnie. Położone nad rzeką Lian, stanowiło kiedyś ważny port przeładunkowy między północnymi i południowymi prowincjami. Dzisiaj mieszkańcy zajmują się przede wszystkim rolnictwem i drobnym handlem, w mniejszym stopniu turystyką. Tradycyjna architektura Huizhou robi wrażenie. Jest jakaś równowaga w rozmieszczeniu budynków. Dekoracje nie przytłaczają, raczej zachwycają subtelnością i elegancją. Spokojnie można spędzić tutaj pół dnia, błądząc wśród wąskich uliczek i próbując rozmawiać na migi z sympatycznymi mieszkańcami.

Huangshan

Niezłym podsumowaniem naszego dnia w wioskach Huizhou był powrót do Tunxi. Spacerując po Shexian, powoli kierowaliśmy się do drogi, którą przejeżdżają autobusy. Nie do końca jednak wiedzieliśmy jak się tam dostać. Schodziliśmy z mostu, droga znajdowała się pod nami, ale nie prowadziły do niej żadne schody. Na horyzoncie pojawiła się policyjna budka. Na migi wyjaśniliśmy miłemu policjantowi jaki mamy problem. Niewiele myśląc, zamknął budkę i postanowił nas eskortować. Po drodze zatrzymał się policyjny samochód, który chciał nas podwieźć, ale ambitnie postawiliśmy na marsz. Po niecałych 10 minutach stanęliśmy na właściwej ulicy. Policjant jednak nie odchodził. Po chwili zaczął machać na autobus, wyjaśniając nam ile kosztuje bilet. Upewnił się, że w autobusie nie chcą nam policzyć więcej i miło się pożegnał. W ostatniej chwili zdążyliśmy zrobić sobie zdjęcie z naszym kolejnym chińskim wybawcą. Spodobały nam się wiejskie Chiny pełne dobrych ludzi.

Huangshan-16

Pocztówka

 Bądźmy w kontakcie!

  • Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
  • Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
  • Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.

Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!

The following two tabs change content below.

Kasia

Z zamiłowania kucharka (chyba jeszcze bardziej chlebowa „piekarka”) i miłośniczka wszelkiej maści kotów i psów. Z zawodu iberystka i socjolog. Do niedawna pracownik korporacji z akademickim zacięciem. Graficzne i plastyczne antytalencie, które całkiem łatwo przyswaja języki obce i nawiązuje kontakty z innymi osobnikami. Otwarta, gadatliwa, a czasem nadaktywna. Szybko wpada w zły humor, kiedy jest głodna 😉

This Post Has 0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top
Translate »