Antalya: turystyczna stolica Turcji. Co zobaczyć w mieście i okolicach, żeby nie zwariować?
Antalya, samolotowy hub tureckiej riwiery. To tutaj przylatują zorganizowane wycieczki i turyści wybierający pobyt w jednym z setek hoteli typu all inclusive rozsianych pomiędzy Antalyą a Alanyą. Niech nie zmyli cię jednak turystyczna twarz Antalyi, to ogromne miasto ma sporo do zaoferowania poza resortami i plażami.
Pomimo tego nie będę ukrywać, że długo wahaliśmy się czy włączyć Antalyę w naszą podróż po Turcji. Ostatecznie przekonały nas do tego trzy rzeczy. Po pierwsze, liczyliśmy, że na przełomie października i listopada Antalya będzie raczej pusta (myliliśmy się, ale o tym zaraz). Po drugie, nasz dobry przyjaciel, z którego opinią bardzo się liczymy, z całego serca polecał nam stolicę tureckiej riwiery. Po trzecie, Şahika, którą poznaliśmy w Diyarbakir zaprosiła nas do swojego domu w Antalyi, co okazało się kluczowym argumentem. Bo kto przy zdrowych zmysłach odrzuci zaproszenie do tureckiego domu?
Zatem po obfitym śniadaniu ruszyliśmy z Mersin, licząc, że pokonanie 600 km zajmie nam dwa dni. Tak też umówiliśmy się z czekającą na nas Şahiką. Jakie było nasze zaskoczenie kiedy gdzieś przed Anamur złapaliśmy samochód jadący prosto do Antalyi. I to dokładnie w momencie kiedy miałam już wybrany idealny punkt na rozbicie namiotu i, co za tym idzie, dylemat czy nie podziękować panu kierowcy. Jednak głupio było nam zrezygnować z takiej okazji i całe szczęście, bo nasz kierowca nie tylko dowiózł nas do Antalyi, ale jeszcze przekazał nas swojemu synowi, który odstawił nas pod same drzwi domu Şahiki. Nasz przyjazd dzień wcześniej nie stanowił dla niej żadnego problemu.
W tureckim domu
Wylądowaliśmy w kolejnym tureckim domu. Şahika mieszka z siostrą i rodzicami w niewielkim niskim bloku na obrzeżach centrum miasta. Dziewczyny mają swoje mieszkanie na parterze, a rodzice mieszkają na pierwszym piętrze. Kiedy w domu pojawiają się goście (co ma miejsce dość często, bo rodzina Şahiki jest niezwykle gościnna), dostają do swojej dyspozycji mieszkanie dziewczyn. Tak też stało się w naszym przypadku, ale całe szczęście nie oznaczało to izolacji. Najbardziej zależało nam bowiem na towarzystwie gospodarzy. Zamiast ograniczać się do „naszego” mieszkania, większość czasu spędzaliśmy na górze. Rodzice Şahiki szybko wzięli nas pod swoje skrzydła. Co tu dużo mówić, poczuliśmy się jak w domu i do dzisiaj rodzina Şahiki jest również i naszą turecką rodziną. [O niezwykłych umiejętnościach kulinarnych mamy Şahiki, czyli naszej tureckiej mamy napiszę w osobnym poście, bo to co Nurten wyczarowuje w kuchni zasługuje na osobną notkę i to rozbudowaną ;)]
Nasza turecka rodzina
Zamieszkaliśmy w dzielnicy rezydencyjnej doskonale skomunikowanej z resztą miasta. Antalya jest przyzwyczajona do turystów. Bardzo łatwo zorientować się w sieci komunikacji miejskiej, a za bilety autobusowe można zapłacić dotykowo polską kartą płatniczą. Zmorą mogą być korki, które paraliżują centrum dwa razy dziennie, nawet w weekendy. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i cieszyć się, że autobusy w Antalyi są klimatyzowane 😉
Antalya: zabytki i atrakcje
Nie mieliśmy planu na Antalyę. Po prostu oddaliśmy się w ręce Şahiki i była to dobra decyzja, choć pewnie nasz plan zwiedzania odbiegał nieco od tego, co napisane jest w przewodnikach. Nie zaczęliśmy bowiem od Kaleiçi, czyli urokliwej starówki położonej na skarpie z pięknymi widokami na zatokę, lecz od ulubionego miejsca mieszkańców Antalyi: plaży Konya. Długiej, żwirowej i ciemnej. Niby nic szczególnego, a jednak nawet w listopadzie okupowana była przez Turków spragnionych słońca i wody.
Platja Konya znajduje się pomiędzy centrum miasta, skąd rzut beretem na starówkę, a zagłębiem rozrywkowym miasta, gdzie znajduje się m.in. park morski Aquarium oraz delfinarium. Jeśli doskwiera ci upał, wizyta na plaży i kąpiel mogą być miłym przerywnikiem w zakupach lub zwiedzaniu. Z plaży łatwo można bowiem dostać się na starówkę. Najłatwiej – tramwajem. Najprzyjemniej – pieszo, szczególnie, że po drodze mija się koci park i absolutny must see dla wszystkich wielbicieli Indiany Jonesa: Muzeum Archeologiczne, ponoć najlepsze w Turcji. Idąc dalej dochodzi się do publicznej, panoramicznej windy, która wwozi wszystkich chętnych na skarpę. Podróż trwa zaledwie chwilę, a szkoda, bo widoki są piękne.
Na skarpie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiają się hordy turystów. Nawet w listopadzie! Jesteśmy nieco zdegustowani, ale karnie podążamy za naszą przewodniczką, która prowadzi nas w kierunku Minaretu Yivli, zwanego również Żłobkowanym Minaretem. Ten najstarszy, wybudowany w 1230 r minaret ma 38 m wysokości i jest symbolem miasta. W zasadzie już tutaj można zagłębić się w labirynt uliczek tworzących Kaleiçi, ale my podążamy wzdłuż torów tramwajowych. Zatrzymujemy się przy Wieży Zegarowej i, a jakże, pomniku Ataturka. Po chwili dochodzimy do Bramy Hadriana, upamiętniającej wizytę cesarza Hadriana w Attalei (tak nazywano wówczas Antalyę). Brama Hadriana, znana również jako Potrójna Brama to chyba najważniejszy zabytek na liście miejsc do zobaczenia każdego turysty. Nie przesadzę jeśli powiem, że wszyscy jak jeden mąż chcą zrobić sobie zdjęcie z bramą w tle i to o każdej porze dnia. My przebiegliśmy przez bramę dość szybko, a na bardziej szczegółowe oględziny wróciliśmy późnym wieczorem.
Przez Bramę Hadriana weszliśmy na teren Kaleiçi. Kaleiçi ma dwie twarze. Jedną, turystyczną, zatłoczoną i głośną: pełną sklepów z pamiątkami, kioskami z wyciskanym sokiem i restauracjami z naganiaczami oferującymi owoce morza za nieprzyzwoite pieniądze. I drugą. Cichą i skromną, pozbawioną punktów handlowych i knajp, a co za tym idzie turystów. Dlatego warto pokręcić się po Kaleiçi, iść w kierunku przeciwnym do zorganizowanych grup, zgubić się w labiryncie wąskich uliczek. Na zachód słońca warto zajrzeć do jednego z dwóch „sunset points” zaznaczonych w aplikacji maps.me. Jeśli jeszcze nie korzystasz z tej aplikacji, podaję współrzędne: 36.882831, 30.703165 i 36.88352, 30.701845.
Podziwiamy słońce chowające się za górami okalającymi zatokę. Z drugiej strony zerkamy na urokliwą maleńką plażę Mermerli. Woda jest niebywale przeźroczysta, a wystawione leżaki zachęcają do błogiego lenistwa.
Kaleiçi: gdzie zjeść i odpocząć
– W centrum Antalyi i na starówce nie ma dobrego jedzenia. Wszystko jest dla turystów, drogie i bez smaku – wyjaśnia nam Şahika kiedy poziom naszego głodu osiąga apogeum. Widząc obłęd w naszych oczach prowadzi nas do małej restauracji ze stolikami na zewnątrz, gdzie serwowane są rybne kanapki. Wybierasz rybę lub owoce morza, płacisz, a po chwili otrzymujesz gigantyczną bułkę wypchaną najświeższą rybą. Dodatki serwujesz sobie samodzielnie z sałatkowego baru. Pyszne, świeże, tanie i obfite. Czego chcieć więcej? Restauracja znajduje się ok. 50 m na południe od Bramy Hadriana, pomiędzy McDonaldem a Burger Kingiem (na maps.me figuruje jako „Fish restaurant”).
Jeśli natomiast masz ochotę na bardziej klimatyczne miejsce, polecamy Luna Garden. Ceny są w porządku (czyli w porównaniu z resztą Turcji wysokie, ale przyzwoite jak na Antalyę), a miejsce dysponuje ogromnym ogrodem, dobrym wi-fi, wygodnymi kanapami i bogatym menu. W weekendowe popołudnia dobrze jest zarezerwować stolik. Luna Garden jest popularne również wśród mieszkańców!
Przez uliczki pełne sklepików z chińszczyzną schodzimy do portu, gdzie podglądamy jak sprzedawcy zwijają swoje kramy. Idziemy w kierunku nowoczesnego centrum Antalyi: handlowego deptaku Sarampol Caddesi, który późnym wieczorem pęka w szwach. Z restauracji dobiega głośna muzyka, a sklepy oślepiają nas agresywnymi dekoracjami. Zdaje się, że Antalya nigdy nie śpi.
Antalya: co zobaczyć poza miastem?
Antalya jest miastem z długą historią. Jedna z wersji historii miasta mówi, że została założona ok. 150 r. p.n.e. przez Attalosa II, króla Pergamonu. Inni twierdzą, że miasto powstało wcześniej, a Attalos wykorzystał strategiczne położenie miasta i rozbudował je. Antalya przeszła szybko w rzymskie ręce i stała się ważnym punktem handlowym. Odwiedził je m.in. Paweł z Tarsu.
Ślady światłej przeszłości widoczne są do dzisiaj w postaci licznych stanowisk archeologicznych i starożytnych ruin, którymi obsiane są bliższe i dalsze okolice miasta. Do najpopularniejszych należy bez dwóch zdań Aspendos. Nie chcieliśmy jednak dzielić się ruinami z setkami z turystów. Idąc za radą naszej przyjaciółki, postanowiliśmy odwiedzić miejsce mniej popularne, acz nie mniej spektakularne – Perge.
Perge
Jeśli nie posiadasz samochodu, Perge może okazać się idealnym wyborem. Starożytne ruiny znajdują się w Aksu, 19 km od Antalyi, dokąd dojechać można miejskim, klimatyzowanym tramwajem. Wstęp do Perge jest płatny i na początku kwota 36 tureckich lir wydawała nam się mocno przesadzona, jednak po blisko czterech godzinach spędzonych na spacerowaniu wśród ruin zmieniliśmy zdanie. Perge nas oczarowało!
Perge to wspaniale zachowane ruiny miasta, jednego z najważniejszych w regionie starożytnej Pamfilii (to ten kawałek tureckiej riwiery pomiędzy Antalyą i Alanyą). Początkowo Perge znajdowało się pod wpływami perskimi, następnie złożyło hołd Aleksandrowi Macedońskiemu, a ostatecznie znalazło się w granicach Azji Mniejszej, nowej rzymskiej prowincji. To tutaj urodził się słynny matematyk Apoloniusz i zatrzymał Paweł z Tarsu.
Dla nas Perge było liźnięciem starożytności. Wcześniej odwiedziliśmy Efez i oszałamiające Persepolis, ale Perge wcale nie odstaje. Monumentalna aleja otoczona doskonale zachowanymi kolumnami, majestatyczne bramy, łaźnie rzymskie, urokliwe nimfeum zwane fontanną Hadriana – Perge robi wrażenie, które potęguje fakt, że ruiny mieliśmy właściwie na wyłączność, a za idealnego towarzysza robiła nam cisza.
Teren miasta jest rozległy i warto zarezerwować sobie kilka godzin na wizytę. Koniecznie zabierz ze sobą wodę – nawet pod koniec października było bardzo gorąco. Jeśli zgłodniejesz po trzech godzinach spacerowania wśród ruin, Perge jest idealnym miejscem na spróbowanie jedynego prawdziwie lokalnego dania w Antalyi – köfte piyaz. Danie składa się z dwóch elementów: köfte, czyli mielone kotlecika upieczonego na grillu i piyaz – pysznej sałatki na ciepło, składającej się z fasoli, cebuli, pomidora, jajka na twardo i rewelacyjnego sosu na bazie tahini. Oryginalne köfte piyaz zjesz za parę groszy w Aksu.
Phaselis
Na ostatnie dwa dni naszego pobytu w Antalyi wynajęliśmy samochód. Chcieliśmy zobaczyć kilka dalszych miejsc. I choć niestety nie dotarliśmy do Termessos, udało nam się zobaczyć najpiękniej położone ruiny w Turcji (opinia oczywiście subiektywna wynikająca pewnie z tego, że nie dotarliśmy do Termessos) – Phaselis.
Niestety piękne położenie idzie w parze z popularnością. W weekend Phaselis pęka w szwach, ale w sumie trudno się dziwić. Rodyjskie miasto znajduje się pomiędzy dwiema niewielkimi zatokami. Ciemna plaża i sosnowy las zapraszają odpowiednio do kąpieli i pikników, co przyciąga mieszkańców szczególnie w weekendy.
Kiedyś Phaselis było najważniejszym portem zachodniej Licji i ważnym ośrodkiem handlowym, a słynęło przede wszystkim z uprawy róż, z których wytwarzano aromatyczny olejek. Do dzisiaj podziwiać można dobrze zachowany amfiteatr, szeroką na 24 metry starożytną aleję. Nie trzeba podążać dobrze wydeptanym szlakiem. W Phaselis warto pobłądzić: wejść między drzewa z szeroko otwartymi oczami. Istnieje duża szansa na natknięcie się na pozostałości nekropolii czy ruiny budynków użyteczności publicznej. Można też rozłożyć się na kocu w cieniu drzew i podziwiać widoki.
Wąwóz Göynuk
Atrakcja z cyklu naturalnych i tych znanych wyłącznie wśród Turków i piechurów pokonujących Szlak Licyjski. Ten malowniczy wąwóz znajduje się przy drodze D400 kilka kilometrów przed Phaselis jadąc z Antalyi w kierunku Fethiye.
Po uiszczeniu opłaty za wstęp (8,5 lir) i przekroczeniu bramy uderzyła w nas zieleń. Sosnowy las, kolorowe kwiaty, cudowny cień i widoki na ostre skały otaczające płynącą poniżej rzekę. Göynuk to mała oaza spokoju. Szlak jest szeroki i wygodny, w większości płaski. Po niecałych trzech kilometrach zeszliśmy do rzeki. Tutaj można się wykąpać w lodowatej wodzie, zjeść pide i wykupić dodatkowe wycieczki, m.in. canyoning. Fajny pomysł na spędzenie dnia na świeżym powietrzu.
Yapay Selale
Yapay Salale to punkt widokowy nad Antalyą i ulubione miejsce piknikowe mieszkańców. Znajduje się przy drodze E87 w pobliżu zoo (wjazd na parking od strony bocznej drogi – na rondzie należy skręcić w prawo). To wielki park z ławami, stołami, placami zabaw i kawiarniami. Jeśli dysponujesz własnym środkiem transportu, warto tu zajrzeć, żeby spojrzeć na Antalyę i wybrzeże z góry, a także napić się wyjątkowo dobrej i nieprzyzwoicie taniej herbaty.
Wodospady Kursunlu
W zasadzie bardziej niż wodospady, Kursunlu to park zbudowany dookoła połączonych wodospadów (bilet wstępu kosztuje 6 tureckich lir). Niestety nasza wizyta przypadła na 28 października, Dzień Niepodległości w Turcji. Innymi słowy – dzień wolny od pracy, co oczywiście oznaczało duże zagęszczenie. Co gorsze, jesień to chyba najsłabsza pora roku na podziwianie wodospadów. Poziom wody był wyjątkowo niski, bo nie zaczęły się jeszcze jesienne opady deszczu. Şahika wyjaśniła, że najpiękniej jest późną wiosną, kiedy wody jest w nadmiarze, a słońce nie pali jak w lipcu czy sierpniu. Zatem wodospady Kursunlu tak, ale wiosną. Jesienią szkoda czasu.
Antalya i okolice: co można sobie darować?
Gdybym mogła jeszcze raz wybrać albo cofnąć się w czasie, zdecydowanie zrezygnowałabym z odwiedzenia Side. Dawno nie przeżyłam tak dużego szoku kulturowego. Side jest okropne! Zatłoczone, pozbawione „tureckości”, zglobalizowane w najgorszym tego słowa znaczeniu i zmasyfikowane. Hordy rozkrzyczanych turystów, naganiacze wciskający swoje produkty i oczekujący zapłaty w euro po świetnym kursie 1 lira = 1 euro (zamierzona ironia). Owszem, nie można odmówić Side zabytków – znaleźliśmy nawet kilka urokliwych miejsc odizolowanych od turystycznego przemysłu, ale czy warto przyjechać tu tylko po to? Moim zdaniem nie.
P.S. Plaża też nie urywa czterech liter…
Macie w planach odwiedzenie Antalyi? A może wizyta na tureckiej riwierze już za wami? Dodalibyście coś do naszej listy?
Bądźmy w kontakcie!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments