Robyn Davidson „Na zachód od Alice Springs”. Książka o Australii, którą trzeba przeczytać
Kilkanaście dni temu pisałam o Robyn Davidson przy okazji recenzji filmu z Mią Wasikowską w roli głównej („Tracks”). Film został oparty na książce, którą Robyn napisała po powrocie ze swojej wielkiej wędrówki. Zupełnie nie rozumiem jak to się stało, że dopiero teraz trafiłam na tak świetny kawałek literatury podróżniczej. Książka została wydana w Polsce jakiś czas temu, ale jakoś nie przebiła się do mainstreamu, a szkoda, bo to pozycja napisana w doskonałym stylu i zdecydowanie warta przeczytania, nawet jeśli Australia nie znajduje się na twoim podróżniczym celowniku.
O czym jest książka?
Pochłonęłam „Tracks”, delektując się każdą stroną. Davidson ma niekwestionowany dar. Opisuje otaczającą ją rzeczywistość w sposób trafny, prosty, a zarazem głęboki. Nie znajdziesz tu płytkich i banalnych wynurzeń znudzonej życiem, rozpuszczonej Australijki, która wybrała się na weekend na Bali, żeby się odnaleźć. Robyn opowiada mądrze, a jej przemyślenia skłaniają do głębszej refleksji.
Nie unika też tematów trudnych, ewidentnie nie przejmując się tym, co pomyślą o niej inni. O czym zatem jest książka? Bo paradoksalnie, choć marsz przez pustynię stanowi główną oś opowieści Robyn Davidson, to jednocześnie służy za pretekst do szerszych rozważań.
Dla mnie głównym tematem książki jest wolność, a także ograniczenia, które nakładamy sami na siebie żyjąc tam, gdzie żyjemy. Marsz przez pustynię staje się marszem po wolność – czy można być w pełni wolnym? Jak osiągnąć wolność i czy warto się starać? To tylko niektóre z pytań, na które Robyn Davidson odpowiada (czasami między wierszami).
Robyn pisze dużo o samotności, problemach, z jakimi boryka się Australia, nie koloryzując, a przede wszystkim nie idealizując swojego kraju, co zdaje się być tutejszym zwyczajem. Wspaniale opisuje Aborygenów – ich system wartości, wierzenia i kosmologię. W zasadzie przez całą książkę przewija się wątek rasizmu i feminizmu. Okazuje się bowiem, że podróż Robyn urasta do rangi wielkiej przygody właśnie dlatego, że podjęła się jej kobieta, a sama Robyn zostaje ochrzczona jako „Camel lady”. Utrata autentyczności, monotonia wędrówki, kiedy nie zmienia się nic dookoła, dokonywanie trudnych wyborów, różnice między turystami i podróżnikami – o tym również pisze Davidson.
Przez pustynię nad ocean
Jak wspomniałam wcześniej (klik tutaj), podróż Robyn rozpoczyna się w połowie lat siedemdziesiątych w Alice Springs. Znowu nie mamy do czynienia ze spontaniczną podróżą, która zaczyna się ad hoc, lecz ze żmudnymi przygotowaniami. Celem Robyn jest marsz na zachód od Alice Springs. Chce pokonać pustynię i dojść do oceanu, mając za towarzyszy cztery wielbłądy i psa. Nie mając pojęcia na co się porywa, postanowiła rozsądnie najpierw nauczyć się wszystkiego na temat wielbłądów. W tym celu spędziła w Alice Springs dwa lata – pracując i ucząc się, a ostatecznie zakochując się w wielbłądach. Bardzo wzruszały mnie fragmenty książki, w których opisywała swoich przyjaciół, a opisy ich charakterów i temperamentu były bardzo ciekawe. W końcu… co wiemy o wielbłądach? Ja przynajmniej nic. A Australia to kraj z największą liczbą dziko żyjących wielbłądów. Zaskakujące? Może niekoniecznie, jeśli uświadomisz sobie, że ogromna część kraju to pustynia. Przywiezione z Afganistanu wielbłądy doskonale odnalazły się w australijskich warunkach. Jednak ujarzmienie tych wielkich i majestatycznych zwierząt to niełatwy kawałek chleba i o tym opowiada pierwsza część książki.
Rasizm i świat Aborygenów
Robyn dość szybko utwierdza się w przekonaniu, że jej kraj jest boryka się z ogromnymi problemami na tle rasistowskimi. Prowadzona na siłę „asymilacja” doprowadziła do czegoś, co określa się mianem „gwałtu na duszy”. Jak pisze Robyn:
„Nawet pół-krwi Aborygeni, którzy mieszkają w Alice Springs, cierpią na tle rasistowskim. Dla czarnych to chleb powszedni. Rasizm utwierdza ich w przekonaniu, że są bezwartościowi aż zaczynają się sami nienawidzić. Ciągła frustracja spowodowana tym, że nie mogą zmienić swojego życia prowadzi do utraty nadziei. Wielu z nich popada w alkoholizm. Alkohol oferuje przynajmniej chwilową ulgę i i zapomnienie”*.
Australijscy Aborygeni nie są grupą homogeniczną. Na tak ogromnym terenie różnorodność językowa i kulturowa wydaje się naturalna, jednak nie dla białych Australijczyków, którzy na siłę grupują Aborygenów w sztucznie tworzonych osiedlach, nieszczególnie przejmując się społecznymi i kulturowymi różnicami. Prowadzi to do konfliktów i jest kolejną przyczyną wspomnianego wyżej „gwałtu na duszy”. Klucz znajduje się tam, gdzie pojawia się wiedza i wrażliwość.
Po odwiedzeniu wielu osiedli targanych konfliktami, Robyn dociera do Pipalyatyara. Dawny ośrodek górniczy został przekształcony w niewielką wspólnotę, gdzie, jak pisze Robyn, mieszkańcy otrzymali szansę, aby uciec od instytucjonalnej presji i wpływów Zachodu. Co to oznacza w praktyce? Aborygeni mogą się wycofać i żyć po swojemu, korzystając jednak z tego wszystkiego, co oferuje Zachód. Dzieci uczone są tradycji i wierzeń, jednocześnie jednak mogą uczęszczać do szkoły. To Aborygeni decydują co jest najlepsze dla nich samych i w którym momencie są gotowi (albo nie) do spotkania z Zachodem. Taki styl życia „wzmacnia tożsamość i dumę, minimalizując problemy na tle kulturowym”.
Fascynujące okazały się dla mnie związki Aborygenów z ziemią, fauną i florą. Robyn wyjaśnia, że zgodnie z tradycjami i wierzeniami, Aborygeni nie mogą być właścicielami ziemi z jednej prostej przyczyny – to oni są własnością ziemi. Wierzą bowiem, że ziemia i wszystko, co na niej żyje zostało w „czasie snu” powiązane przez pradawnych przodków, którzy posiadali nadprzyrodzone moce. Świat, który nas otacza jest ze sobą ściśle powiązany i pełen magicznych miejsc, gdzie koncentruje się energia lub odnaleźć można ślady dawnych rytuałów. Jak pisze Robyn: „Ziemia (…) jest dla nich wszystkim – prawem, etyką, przyczyną egzystencji”, a bez tej magicznej relacji Aborygeni stają się pozbawionymi tożsamości duchami. Dlatego pozbawiając Aborygenów ziemi „popełniamy kulturowy i rasowy mord”.
Robyn równie ciekawie opisuje jak ewoluował jej związek z naturą. Od ignorowania przelatujących nad jej głową ptaków, po odczytywanie śladów żuków, rozpoznawanie roślin, czytanie śladów drapieżników. Podobnie jak dla Aborygenów, pustynia stała się dla Robyn po kilku miesiącach wędrówki jedną spójną całością, pełną znaków, które czekają na odczytanie. Każdy z elementów pasuje do tej całości, uzupełnia ją i tworzy pasujący do innych elementów wzór.
Wolność i nie tylko
Wspomniałam na początku, że głównym tematem książki jest dla mnie wolność. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób podróż doskonałym momentem na odnalezienie tego, co w życiu najważniejsze, na „znalezienie siebie”. Choć ostatnimi czasy takie podejście do podróży ewoluowało i stało się swoją własną parodią oryginału (przynajmniej dla mnie, vide wyrastające jak grzyby po deszczu komercyjne centra medytacji w Indiach i Tajlandii), w latach siedemdziesiątych miał zupełnie inne znaczenie.
W pewnym stopniu Robyn również wyruszyła, aby zmienić swoje życie, odnaleźć złoty środek, sprawdzić z jakiej gliny jest ulepiona i w końcu dowiedzieć się kim jest – nie jako element społeczeństwa, lecz jako Robyn Davidson. Pokonując kilometry przez pustynię Robyn stopniowo uwalnia się od stereotypów – tego, żeby ładnie się prezentować, być miłą i uśmiechniętą, pełnić określoną społeczną funkcję, być politycznie poprawną i cierpliwą dla osaczających ją turystów z aparatami w rękach. Nagle zaczyna zdawać sobie sprawę, że to, kim jest, bezpośrednio łączy się z normami społecznymi i stereotypami, które ją ukształtowały. Chodząc nago przez pustynię (bo kto potrzebuje guziki i ubrania kiedy i tak nie ma się jak umyć ani zrobić przepierki?) zastanawia się czy gdyby pojawiła się w takiej formie na ulicach Nowego Jorku, nie stałaby się również impostorką? Gdzie leżą granice autentyczności i wolności? Gdzie zaczynam się „ja” a kończy moja społeczna funkcja? Kim naprawdę jestem? Wniosek jest jeden – wszyscy nosimy maski, czasami różne, w zależności od potrzeb i okoliczności.
Robyn Davidson. Ja, kobieta
To, co przeraża to drapieżność gatunku ludzkiego. I nie mam na myśli tylko samochodów pełnych turystów i reporterów, uganiających się za Robyn Davidson po pustyni, ale również tego jak brutalnie zagarniamy przestrzeń, uznając wszystko za nasze. Wśród tych rozważań przewija się również wątek Robyn Davidson jako kobiety. Czy gdyby była mężczyzną wzbudzałaby takie samo zainteresowanie mediów? Czy zostałabym ochrzczona jako „Camel gentleman”? Czy jej wyczyn zostałby również uznany za niebezpieczny, ba, wręcz szalony? Paradoksalnie, medialny i społeczny odbiór wędrówki Robyn był całkowicie sprzeczny z tym, co sama chciała pokazać. Jej celem było uświadomienie sobie, że każdy jest w stanie dokonać rzeczy trudnych. Zamiast tego stała się feministycznym symbolem dla jednych, obiektem wyśmiewania dla innych. Jak sama pisze: „najgorsze z tego wszystkiego było to, że stałam się postacią mityczną. Kimś, kto dokonał niemożliwego, czegoś, co znajduje się poza zasięgiem zwyczajnych śmiertelników. A to było dokładną antytezą tego, czym chciałam podzielić się ze światem. Jeśli ja mogłam przetoczyć się przez pustynię, każdy jest w stanie to zrobić. Liczyłam, że będzie to szczególnie ważne dla kobiet, które chronią się za fasadą tchórzostwa i słabości od tak dawna, że taki stan rzeczy stał się normą.”
Poza przemyśleniami, książka jest również pełna pięknych opisów przyrody. Po przeczytaniu „Na zachód od Alice Springs” zapragnęłam jeszcze raz zobaczyć pustynię – tym razem z szeroko otwartymi oczami, zauważając każdy szczegół, chłonąc zapachy i krajobrazy.
Gorąco polecam! Dawno żadna książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Myślę też, że warto najpierw obejrzeć film, a potem przeczytać książkę. Obawiam się, że w odwrotnej kolejności film może trochę rozczarować. Miłej lektury!
*Dalej w tekście znajdują się moje tłumaczenia w oparciu o wersję książki w języku angielskim. Nie mam dostępu do polskiego tłumaczenia.
Bądźmy w kontakcie!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments