Matsumoto: z wizytą w zamku i w japońskim domu
Matsumoto jest dla większości przystankiem w drodze do Nagano. Dwie godziny wystarczą, żeby zobaczyć największą atrakcję miasta – Zamek Kruków. My jednak zostaliśmy w Matsumoto dwie noce, ponieważ mieliśmy unikalną okazję, żeby pomieszkać choć chwilę z japońską rodziną w ich pięknym domu.
I gdyby nie napięty grafik naszej wycieczki po Japonii, chętnie zostalibyśmy dłużej – zarówno ze względu na Matsumoto, które bardzo nam się podobało, jak i na wspaniałą rodzinę, która ugościła nas po królewsku. Dzisiaj zatem podwójna relacja: z Matsumoto i japońskiego domu.
W drodze z Tokio do Matsumoto
Zacznijmy od miasta. Jadąc pociągiem z Tokio zmianie szybko ulega krajobraz. Z dość płaskiego i mało ciekawego ukształtowania terenu zaczynają wyrastać zielone wzgórza, a potem majestatyczne góry. Po prawej stronie ukazała nam się nawet święta i piękna góra Fuji. Dojrzeliśmy wyciągi narciarskie, przykryte śniegiem lasy i skaliste szczyty. Samo Matsumoto jest otoczone z dwóch stron górami, a zimą jest tutaj naprawdę zimno. Powitał nas mroźny wiatr i temperatura w granicach 2 – 3 stopni Celsjusza.
Matsumoto, miasto z historią (rzecz całkiem zwykła w Japonii)
Matsumoto powstało w VIII wieku i początkowo znane było jako Fukashi. Zamek, będący dzisiaj wizytówką miasta powstał w XVI wieku i właśnie jego budowa stała się kamieniem węgielnym rozwoju miasta. Zamek Kruków był naszym pierwszym japońskim zamkiem i być może dlatego zrobił na nas ogromne wrażenie. Kiedy naszym oczom ukazała się piękna, czarna otoczona fosą bryła, staliśmy z rozdziawionymi paszczami i nie przestawaliśmy robić zdjęć. Malowniczo błękitne niebo dodawało kolorów, podobnie jak czerwony most prowadzący do zamku. Tak, dobrze przeczytaliście. Zamek w Matsumoto jest czarny, zresztą zobaczcie sami na zdjęciach:
Zamek Kruków
To właśnie jego kolor powoduje, że jest zamkiem wyjątkowym i dlatego też nazywa się go Zamkiem Kruków. Jest również najstarszym drewnianym zamkiem w Japonii i trudno się dziwić, że został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Na ulotce, którą otrzymaliśmy przy wejściu można wyczytać, że w sumie w zamku mieszkały 23 pokolenia sześciu rodzin z klanu Matsumoto (!).
Podziwiając zamek z zewnątrz można doliczyć się pięciu poziomów, a jednak tak naprawdę jest ich sześć. Jedno z pięter pozbawione jest szerokich okien i pozostaje niewidoczne z zewnątrz. Zamiast tego światło dzienne dostaje się przez wąskie wykusze. To piętro było najbezpieczniejszą częścią zamku.
Zamek można również zwiedzić od środka. Wstęp kosztuje 610 jenów i warto się wykosztować! Zarówno wnętrze zamku jak i widoki z góry na otaczające wzgórza i miasto robią ogromne wrażenie. Jest tylko jedno ale. Trzeba zdjąć buty, zapakować je do reklamówki i maszerować w skarpetach. Być może latem jest to przyjemna sprawa, ale zimą… Po 20 minutach chodzenia po lodowatej drewnianej podłodze nie czułam stóp, chociaż przezornie założyłam grube skarpety. Sprawę pogarszał hulający wiatr – w oknach nie ma okien i przeciągi stają się dużym problemem, szczególnie kiedy temperatura na zewnątrz nie przekracza 5 – 10 stopni.
Spacer po Matsumoto: słodycze i żaby
Z zamku udaliśmy się w stronę w kierunku rzeki Metoba. To bardzo przyjemny spacer. Pełno tutaj małych sklepików z rękodziełem i pamiątkami, a także antykwariatów. Nasi gospodarze wręczyli nam po gorącym ciastku, tłumacząc, że to tradycyjny deser taiyaki. Gofrowe ciacho miało w środku mnóstwo pysznego nadzienia: do wybory ze słodką pastą anko, czekoladą albo pysznym budyniem. Posileni i rozgrzani, zaczęliśmy oglądać wszechobecne żaby. Tak! Matsumoto pełne jest żab. Figurki mniejsze i większe, rzeźby i pamiątki w formie żab – do wyboru, do koloru. Jak wyjaśnia Karolina z bloga „W krainie tajfunów”, w 1972 roku zanieczyszczenia rzeki Metoba osiągnęło tak wysoki poziom, że liczna niegdyś populacja żab kajika-kaeru zniknęła z jej wód. Mieszkańcy postanowili temu zaradzić. Szybko oczyścili koryto rzeki, postawili „żabią” świątynię, a także wiele „żabich” posągów, które dekorują uliczki Matsumoto do dzisiaj. Karolina wyjaśnia:
„Przesłanie wszechobecnych żabich figurek opiera się na dwuznaczności słowa „kaeru” – zapisane jako カエル, bądź 蛙 znaczy „żaba”, lecz może to także być czasownik 帰る, czyli „wracać (głównie do domu)” albo 返る – „zwracać, oddawać”. W czym ma jednak pomóc zwykłemu śmiertelnikowi złożenie ofiary, czy zawieszenie tabliczki ema z życzeniem w Kaeru Daimyōjin? Otóż lista jest dość długa: gdy nie mamy pieniędzy, stracimy pracę, rozstaniemy się z ukochanym, albo nie udało się nam dostać na uniwersytet, wizyta w żabiej świątyni ma nam pomóc w odzyskaniu dobrej fortuny i osiągnięciu tych wszystkich rzeczy. W tym celu można kupić ema w kształcie żabki i zawiesić ją przy ołtarzyku, uprzednio napisawszy na niej swoje życzenia.”
Jak możecie wywnioskować z powyższego tekstu, bardzo nam się podobało w Matsumoto. Byłoby to jednak pewnie kolejne japońskie miasto (piękne i ciekawe), które owszem, zapisałoby się w naszej pamięci jako miasto z zamkiem, ale na pewno nie zajęłoby tak ważnego miejsca w naszych sercach gdyby nie fakt, że zostaliśmy przygarnięci przez rodzinę Yoko. Niezastąpiony couchsurfing po raz kolejny spisał się na medal! Trafiliśmy do domu Yoko, jej męża E. i ich dzieci: M. i J. Nie wiem kto miał z naszego spotkania większą frajdę – my czy dzieciaki 😀
Japońska kolacja
Dostaliśmy do naszej dyspozycji piękny pokój z tradycyjnymi futongami, czyli materacami rozkładanymi na podłodze. Gruba kołdra, wygodna poduszka i grzejnik gdyby w nocy zrobiło nam się zimno. Kiedy zaraz po rozpakowaniu się stanęliśmy w kuchni i zaczęliśmy wszyscy razem przygotowywać składniki na własnoręcznie zwijane sushi, wiedziałam, że czeka nas niezapomniane doświadczenie i tak też było. Nigdy nie jadłam tak pysznej i świeżej ryby. Nauczyłam się przygotowywać ryż do sushi, a z mała M. przełamywałyśmy płaty nori na odpowiedniej wielkości kwadraty. A później samoobsługa. Suto zastawiony stół, miseczka z sosem sojowym i wasabi, w łapkę kawałek nori, a do środka to, na co masz ochotę i tadam! Własnoręcznie zwijane sushi gotowe. Bez stresu, za to z jakim smakiem! Prawie pękliśmy w szwach!
Japońskie śniadanie
Kiedy wstajemy następnego dnia rano, Y. kończy szykować śniadanie. Ośmioletni J. smaży omlety i układa je jeden na drugim na patelni, po czym zwija w piękny rulon i kroi na małe kawałki. Już wczoraj wieczorem zszokowała nas samodzielność maluchów. J. sam usmażył imbirową wieprzowinę, a mała M. pomagała mi przygotować ryż, zmywała naczynia i razem z bratem nakrywała do stołu. Y. walczy z japońską tradycją, zgodnie z którą mężczyzna nie dotyka się do niczego związanego z pracami domowymi. Jej syn uwielbia gotować i pomagać mamie. Robi to na nas ogromne wrażenie, bo widzimy zaufanie jakim się darzą. Momentami też jesteśmy w standbaju kiedy maluchy regulują gaz na kuchence czy używają dużych, ostrych noży. Robią to jednak tak pewnie, że szybko zdajemy sobie sprawę, że nie ma się o co martwić. Wracając do śniadania, poza omletem stół jest zastawiony innymi pysznościami. Każdy dostaje miseczkę z pyszną zupą miso i grillowanymi ryżowymi bułeczkami z pastą miso. Chyba nigdy nie znudzi nam się miso!! Do tego duża porcja sałaty i domowej roboty pikli.
Rodzina inaczej
Po śniadaniu ruszamy do miasta. My z E. i J. na spacer i zwiedzanie, a Y. z M. na próbę gospel. Warto dodać tutaj, że E. przyjechał specjalnie z Tokio, żeby nas ugościć. Rodzina żyje przez większą część tygodnia osobno. Y., po kilkunastu latach życia w stolicy, zdecydowała, że tempo życia w Tokio jest zbyt duże, szczególnie dla dzieci i dlatego razem z mężem podjęli trudną decyzję. Ona z dziećmi wraca do Matsumoto, swojego rodzinnego miasta, a E. będzie nadal prowadził swoją firmę w Tokio, gdzie projektuje i szyje ekskluzywne garnitury. Relegując część obowiązków może sobie pozwolić na częstsze i dłuższe pobyty w Matsumoto, nie tylko w weekendy. Wydaje się, że taki układ wszystkim odpowiada i dobrze wpływa na rodzinne życie. Y. natomiast jest nauczycielką angielskiego. Pracuje z dziećmi i młodzieżą, bardzo aktywnie uczestniczy też w żuciu lokalnej społeczności. Śpiewa gospel, organizuje konkursy i warsztaty dla swoich uczniów.
Harce i zabawy
Również dla nas zorganizowała małe przyjęcie. Po cudownym dniu, który obejmował wizytę w Zamku Kruków, spacer po mieście, pochłonięcie parującej i gorącej zupy z makaronem soba, wizytę w jednej z najstarszych kawiarni w Matsumoto i zabawy z dziećmi, wieczorem rodzina zapakowała nas do samochodu i pojechaliśmy do lokalnego ośrodka kultury, gdzie Y. zarezerwowała piękny pokój wyłożony matami tatami. Odebraliśmy po drodze gigantyczny pakunek pełen smakowicie pachnących pudełek bento i czekaliśmy z niecierpliwością co też wymyśliła Y. Po chwili zaczęli schodzić się goście. Jej siostra z dziećmi, która wiele lat spędziła w Malawi, skąd pochodził jej zmarły mąż, przyjaciółka, która jest instruktorką tańca, maluchy, które są uczniami Y., z rodzicami. Było nas w sumie 14 osób. Były tańce, recytacje, zabawa w nazywanie krajów po japońsku i angielsku (za pomocą dmuchanej piłki – globusa), prezentacja naszej podróży, śpiewy gospel.
Niesamowity dzień i niesamowity wieczór. A następnego dnia rodzina zapakowała nas w samochód i wywiozła na rogatki skąd kontynuowaliśmy autostopem w góry, ale to zupełnie inna opowieść.
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments