Korytarz Wachański (3) Historia Raima i wojna domowa w Tadżykistanie
– Na imię mam Raim i mieszkam tu za rogiem. Zapraszam was na herbatę do mojego domu.
Raim ma 49 lata. Mieszka w tradycyjnym pamirskim domu z żoną i nastoletnią córką. Obydwie wydają się mocno onieśmielone naszą obecnością, ale zaraz zaczynają znosić czym chata bogata, a nawet więcej – kątem oka dostrzegamy, że córka wraca ze sklepu z torbą zakupów. Jest nam bardzo niezręcznie, bo widzimy, że rodzinie Raima zdecydowanie się nie przelewa.
Z lekkim moralnym kacem skubiemy domowy chleb, jajka i pomidory, a Raim zabawia nas rozmową. Dosiada się również żona i sąsiadka, a z odległości podgląda nas córka i jej młodsza koleżanka o niesamowitych turkusowych oczach. Rozmawiamy o życiu w Zong i problemach, które ostatnio spadły na Raima.
Tragiczny wypadek
Usprawiedliwia się, że ogród nie wygląda tak jak powinien, a i dom trochę podupadł. Wszystko za sprawą wypadku, który miał miejsce kilka miesięcy wcześniej:
Z pracą u nas ciężko. Trzeba brać co się pojawi. Z zawodu jestem elektrykiem. Przez lata montowałem telefony stacjonarne, ale potem pojawiły się komórki i nie było dla mnie pracy. Zacząłem pracować na budowie w Chorog. Ciężko było, bo dzieci i żona zostały tutaj w Zong, ale wszyscy potrzebujemy pieniędzy. Nie miałem wyboru.
Potem zdarzył się wypadek. Raim spadł z rusztowania i uderzył głową w leżącą na ziemi belkę. Przez długi czas był w fatalnym stanie, ale powoli zaczął stawać na nogi. Problemem okazało się lewe oko, na które Raim przestał widzieć. Trudno mu ocenić odległość. Posłodzenie herbaty zajmuje chwilę, podobnie jak nałożenie na talerz sałatki z pomidorów czy oderwanie kawałka chleba.
Oko boli, chroni je więc starymi okularami przeciwsłonecznymi sklejonymi taśmą klejącą. W duchu wściekamy się, bo w Chorog została para świetnych okularów przeciwsłonecznych, które gdzieś znaleźliśmy.
Jest jednak nadzieja. Oko da się wyleczyć. Raim może odzyskać wzrok. Problemem są jak zwykle pieniądze. Operacja jest kosztowna, a najlepiej zrobić ją w Rosji, gdzie lekarze dają gwarancję powodzenia. W Duszanbe jest drożej i nikt nie daje gwarancji. Raim poleci zatem do syna do Rosji. Kiedy? Ma nadzieję, że wkrótce. Jutro jedzie do Iszkaszim zrobić zdjęcie i złożyć podanie o paszport.
Emigracja, która decyduje o życiu tych co zostali
I tutaj pojawia się kolejna cecha życia w Wachanie – emigracja zarobkowa, przede wszystkim do Rosji. Brak pracy to ogromny problem. Ci którzy mogą, szukają pracy w Chorog albo Iszkaszim, inni próbując od razu wyjechać do stolicy. Większość jednak wyjeżdża za granicę. Tam, gdzie wykształciła się dobra sieć kontaktów. Syn sąsiada, kuzyn, przyjaciel. Pomoże znaleźć pracę, da kawałek podłogi, żeby się przespać.
Syn Raima jest jednym z wielu, którzy wyjechali za chlebem. Jest młody, ma zaledwie 22 lata i pracuje w fabryce. Nie założył jeszcze swojej rodziny, pieniądze wysyła do matki i ojca. Gdyby nie jego zarobki, Raim nigdy nie mógłby sobie pozwolić na operację oka.
Szacuje się, że 50% produktu krajowego brutto pochodzi z pieniędzy przysyłanych przez pracujących zagranicą mężczyzn. Jednak ta emigracja to nie tylko zarobki, to również rodzinne dramaty, które pozostawiają często kobiety i dzieci na granicy ubóstwa. Coraz częściej Tadżykowie zakładają w Rosji drugie rodziny lub nie są w stanie stawić czoła trudnej sytuacji. Nie zarabiają tyle, ile zakładali albo nie znajdują pracy. Wstyd jest nie do zniesienia. Nie są w stanie przyznać się przed rodziną w domu, że nie podołali stawianym wymaganiom. Najprostszym rozwiązaniem jest rozwód, odbywający się coraz częściej przez telefon lub nawet poprzez sms’a. Polecam krótki film dokumentalny, w którym doskonale opisano ten skomplikowany problem:
Jedna dolewka herbaty, druga… Choć nasz rosyjski mocno kuleje, rozmowa toczy się bez większych problemów. Słońce zaczyna mocno palić, a my powoli żegnamy się z Raimem i jego rodziną.
Raim spogląda na nas nieśmiało i rzuca, że skoro zostajemy na noc w Zong, moglibyśmy zostać u niego.
Byłby to dla nas zaszczyt – dodaje.
Zaszczyt byłby dla nas, ale umówiliśmy się już w innym domu, gdzie zresztą zostawiliśmy nasze rzeczy. Smutni żegnamy się z Raimem i w żółwim tempie wracamy do „naszego” domu.
Jakby tu wrócić…
Przechodzimy przez soczyście zielone pola i kierujemy się nad rzekę. Ciągle debatujemy jak by to zrobić, żeby wrócić do Raima. W końcu decydujemy, że zostawimy 20 somoni za fatygę, zabierzemy rzeczy i wrócimy do domu Raima. Tak też robimy. Nasi gospodarze nie mają nic przeciwko. A my z lekkim sercem biegniemy do Raima. Kiedy stajemy w progu, na jego twarzy maluje się zaskoczenie i szczera radość.
Raim dopytuje się co chcemy na kolację. Kiedy odpowiadamy, że to co on i jego rodzina, widzimy jak wielki kamień spada mu z serca. Dorzucamy, że nie przepadamy za mięsem, więc kilka smażonych ziemniaków i odrobina chleba zrobionego przez jego żonę załatwią sprawę.
Proste jedzenie
Jedzenie w Wachanie jest proste i ograniczone do kilku składników: ryżu, makaronu, kaszy gryczanej i ziemniaków. Świeże warzywa i owoce są rarytasem dostępnym dla nielicznych. Ci którzy mają kury, mają i jajka, ale mięso pojawia się na stołach zimą kiedy zażynane są zwierzęta – w Wachanie ma to miejsce sporadycznie. Owce i kozy są źródłem pieniędzy. Lepiej sprzedać zwierzę na targu w Iszkaszim niż zjeść. W przydomowych ogródkach rośnie dymka, czasem pomidory. Krzaki porzeczek i malin, jabłonie, czasem grusze. Owoce przerabiane są na dżemy i konfitury. Rarytas dla turystów i miejscowych. Lepsze warzywa trafiają na bazary w Iszkaszimie i Chorog.
Bania i gorące źródła
Gaworzymy z Raimem, a następnie idziemy do bani. Chcemy wziąć prysznic, a Zong jest pełen naturalnych gorących źródeł, dookoła których zbudowano publiczne łaźnie. Osobno panie i panowie. Dla nas „kierownik” bani robi wyjątek. Na 20 minut mamy męską łaźnię tylko dla siebie. Raim się zżyma, bo „kierownik” robi na tym niezły biznes. Miejscowi płacą za kąpiel 1 somoni, od nas chce po 7. Uspokajamy Raima, który aż kipi.
Kąpiel jest cudowna. Bania to tak naprawdę mały basen z gorącą wodą, wydobywającą się z rury wprost z ziemi. W powietrzu czuć zapach minerałów, a woda jest ciemno zielona. Zmywamy z siebie piach i pył z ostatnich dwóch dni i stajemy przed Raimem jak nowo narodzeni.
Spacer po Zong
Po południu spacerujemy po wsi. Każdy już chyba wie, że w domu Raima mieszka dwójka turystów. Zostaliśmy namierzeni i zidentyfikowani. Mieszkańcy patrzą na nas życzliwie, pozdrawiając i wymieniając imię Raima. Przybijamy piątki z dzieciakami, robimy sesję zdjęciową młodzieżowej ekipie grającej w piłkę nożną. Droczymy się z córką Raima i jej koleżankami. Chłoniemy leniwe niedzielne popołudnie w Zong.
Kolacja u Raima
A potem siadamy do kolacji i rozmawiamy. Niestety na początku tylko z Raimem. Jego żona i córka przynoszą jedzenie – najlepsze smażone ziemniaki, jakie przyszło nam zjeść, cienko pokrojoną kiełbasę (na nic nie zdało się nasze wyjaśnienia, że nie przepadamy za mięsem), sałatkę z pomidorów z ogórków, domowy chleb i świeżo zerwaną dymkę. Uczta. Niestety ani żona ani córka nie siadają z nami do stołu. Przychodzą kiedy już skończyliśmy i wtedy rozmawiamy w piątkę. Gospodarze ciagle podtykają nam pod nos ziemniaki i chleb. A my po prostu pękamy w szwach.
Nie możemy odmówić deseru. Ciepłego koziego mleka. Prosto od kozy… Delicje!
Ludzie, których nie ma i ci, którzy zostali
Przyglądamy się zdjęciom, które zdobią jedną ze ścian. Starsza kobieta z prostymi warkoczami, piękna młoda dziewczyna o ciemnych włosach, zabójczo przystojny żołnierz i niezwykle podobny do niego młody mężczyzna pod krawatem. Raim snuje trudną opowieść o swoim życiu w Wachanie:
To moja babcia, ta z warkoczami. Wychowała mnie. Moja matka – wskazuje na piękną kobietę o ciemnych włosach – zmarła kiedy miałem rok. Była lekarzem. Nie zdążyłem jej poznać. Mój ojciec też zmarł kiedy byłem dzieckiem. Została mi babcia i rodzeństwo. Moi bracia mieszkają w Duszanbe, a siostra w Chodżencie, jest architektem. Im się udało. Pokończyli studia zanim wybuchła wojna.
Wojna domowa w Tadżykistanie
Trudno rozmawia się o wojnie. Trudno uchwycić jej początek i koniec, trudno połapać się w przyczynach. Kto walczył z kim? O co? W Pamirze i Wachanie wojna zostawiła trwały ślad w mieszkańcach i mało kto chce o niej rozmawiać. Czy można się temu dziwić? Kto chciałby rozmawiać o głodzie i beznadziei? O walkach, śmierci i braku perspektyw. O zamknięciu i izolacji, o zimnie i o braku absolutnie wszystkiego. Taka była wojna domowa w Tadżykistanie…
Żeby naprawdę połapać się o co chodziło, trzeba zrozumieć podział kraju na regiony.
Trzy Tadżykistany
Uogólniając, można przyjąć, że kraj dzieli się na trzy regiony. Największym jest Pamir znajdujący się na terenie Górnobadachszańskiego Regionu Autonomicznego (GBAO). Pamirczycy stanowią zwartą i odrębną grupę – mówią własnym językiem (który ma kilka wariantów w zależności od regionu), są ismailitami i ludźmi, których ukształtowały trudne warunki życia, w jakich przyszło im żyć. Podczas wojny Pamirczycy stali się opozycją.
Drugi region to południowa część kraju z największym miastem Kulab, przede wszystkim rolnicza i wspierająca ZSRR. Trzeci to rozwinięta północ kraju na czele z Chodżentem. To tutaj znajdowało się centrum kraju kiedy Tadżykistan należał do Sojuza. I właśnie te dwa regiony połączyły się przeciwko islamskiemu Pamirowi. I chociaż nie chodziło o religię, lecz o władzę, północno-południowa koalicja w ten sposób tłumaczyła wojnę.
Wojna domowa w Tadżykistanie wybuchła w 1992 roku i trwała pięć lat. Nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy kiedy w 1991 Tadżykistan przygotowywał się do przeprowadzenia pierwszych wolnych wyborów. Raim miał wtedy 21 lat. Wygrali komuniści i choć opozycja składająca się m.in. z Partii Demokratycznej i Islamskiej Partii Odrodzenia zdobyła ponad trzydzieści procent głosów, prezydent Nabijew nie chciał się dzielić władzą. Stało się to zaczątkiem protestów i demonstracji, która z dnia na dzień nabierały ostrzejszego wydźwięku. Nabijew początkowo zupełnie ignorował problem, a kiedy próbował powstrzymać protesty siłą, było już za późno. Demonstracje przerodziły się w otwarty konflikt i walki. Dał się odczuć podział kraju. Połączona w koalicję północ z południem przeciwko GBAO.
We wrześniu 1992 roku Nabijew został zmuszony do rezygnacji, a przewodniczącym Rady Najwyższej został Emomali Rahmon (pochodzący z Kulabu i który zresztą jest prezydentem Tadżykistanu do dzisiaj!). Rahmon szybko rozprawił się z buntownikami.
W wyniku działań wojennych i krwawej zemsty Rahmona życie straciło dziesiątki tysięcy ludzi. Jednak wojna się nie skończyła. Wspierający całym sercem opozycjonistów Pamir i Garm znalazł się na celowniku Rahmona. A co zrobił prezydent? Nałożył szczelną blokadę.
Wojna w Pamirze
Do Pamiru nie można było wjechać ani od Kirgistanu (przez granicę na przełęczy Kyzyl Art) ani od Chin ani z drugiej strony od Duszanbe. Rahmon zamknął Pamir. Region, który od zawsze był zależny od zewnętrznej pomocy. Jałowa pamirska ziemia nie jest w stanie wyżywić Pamirczyków.
Co dokładnie działo się w Pamirze i dolinie Garm poza etnicznymi czystkami realizowanymi przez paramilitarne grupy działające na zlecenie rządu? Raim opowiada o głodzie tak strasznym, że wyprzedawano wszystko.
Przekraczaliśmy granicę z Afganistanem i staraliśmy się sprzedać wszystko, co mieliśmy. Ba, nawet nie tyle wyprzedawaliśmy ile wymienialiśmy. Komplet filiżanek z najlepszej porcelany mojej babci za kilka kilogramów mąki. Wełniany koc za worek ziemniaków. Wiesz, my nigdy nie umieliśmy się targować. Więc braliśmy co nam dawano. Herbatę robiło się z liści, które udało nam się znaleźć na dworze. Babcia wypiekała chleb z odrobiny mąki i dodawała drobno mielone trociny. Cokolwiek byle zapełnić brzuch. Gdyby nie Aga Chan, nie rozmawiałbym teraz z wami. Kiedy pojawiły się pierwsze ładunki z pomocą, byliśmy na granicy śmierci głodowej. Nie byłoby już nic na sprzedaż ani na wymianę. Ostatecznie rząd wpuścił pomoc naszego przywódcy. Nagle pojawiła się mąka, makaron, a nawet owoce i warzywa. Gdyby nie Aga Chan, nie byłoby Pamiru.
Była również migracja, a raczej ucieczka dziesiątek tysięcy Pamirczyków. Wyjeżdżał kto mógł – do Afganistanu, bo to rzut beretem, ale i do Rosji. Ta migracja trwa do dzisiaj i dlatego spacerując przez Wachan, widzi się przede wszystkim kobiety i dzieci. Mężczyźni, z którymi rozmawialiśmy albo akurat wrócili albo właśnie wyjeżdżają. Część z nich pracuje również w Polsce. W Tadżykistanie nie ma nadziei na lepsze jutro, a autorytarne zapędy Rahmona nie poprawiają sytuacji.
Kiedy następnego dnia przychodzi pora pożegnania, mamy kluchę w gardle i łzy w oczach. Wyciągamy kilka drobiazgów, które przezornie zabraliśmy ze sobą z Chorog i wręczamy razem z kopertą, do której włożyliśmy tyle, ile mogliśmy. Raim dziękuje za prezenty, ale nie chce przyjąć pieniędzy. Ostatecznie wręczamy je jego żonie i z całą siłą serca prosimy, żeby je przyjęli.
Kiedyś wrócimy. Własnym samochodem pełnym narzędzi i materiałów. Pomożemy Raimowi wyremontować dom. Na razie przesłaliśmy tylko wspólne zdjęcia i zaciskamy mocno kciuki, żeby doszły. W Wachanie niełatwo o adres… Jeśli będziecie w Zong, zapytajcie o Raima. Czy dostał zdjęcia i list od Kasi i Victora?
Ciąg dalszy nastąpi…
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments