Dlaczego Isfahan nie rzucił nas na kolana?
Wszyscy, których spotykaliśmy po drodze opowiadali nam cuda wianki o Isfahanie i Shiraz. W zależności od rozmówcy prym wiodło jedno miasto albo drugie. Postanowiliśmy sprawdzić na własnej skórze ile prawdy jest w irańskich zachwytach. Na pierwszy ogień poszedł Isfahan. Nauczeni wcześniejszym doświadczeniem, które każe z rezerwą podchodzić do wszelkich „ochów” i „achów”, nie spodziewaliśmy się cudów. I dobrze, bo cudów nie było – Isfahan nie rzucił nas na kolana, ale i nie rozczarował. To jedno z tych miast, które zapamiętam dobrze, ale bez fajerwerków.
Isfahan to połowa świata
Isfahan jest trzecim co do wielkości irańskim miastem. Kiedy wysiedliśmy wcześnie rano w pierwszej kolejności oblepili nas namolni taksówkarze, a zaraz potem przypomnieliśmy sobie co to takiego korki. Od wielu lat Isfahan jest placem budowy, bo powstaje (i powstać nie może) metro. Nadal więc wiele strategicznych miejsc jest rozkopanych, w powietrzu unoszą się chmury piasku, a po ulicach jeżdżą ciężarówki przewożące ciężki sprzęt. W pierwszej chwili zupełnie nie czuliśmy słynnego powiedzenia z XVI wieku, że „Esfahan nesf-e jahan”, czyli Isfahan to połowa świata. Jednak w ciągu kilku dni, które spędziliśmy w tym mieście, udało nam się znaleźć kilka magicznych miejsc.
Co, gdzie i jak
Isfahan jest miastem łatwym w obsłudze – wszystkie najważniejsze atrakcje znajdują się w miarę blisko siebie i jeśli lubicie spacerować, to miasto jest dla Was. Nasz gospodarz z CS mieszkał po drugiej stronie rzeki Zayanderud, która ku naszemu naszej wielkiej radości była (o dziwo!) pełna wody! Ponoć nie zdarza się to często, więc czuliśmy się jakbyśmy wygrali los na loterii.
Okolice rzeki są bardzo przyjemne i w dużej części są to parki. Tutaj mała dygresja. Irańczycy są wielkimi fanami pikników, tych mniejszych, kiedy wychodzą z pracy na obiad do parku i tych większych, kiedy całymi rodzinami z namiotami, kuchenkami gazowymi i tonami jedzenia wyjeżdżają za miasto albo chociaż do pobliskiego parku. Dlatego parki odgrywają ogromną rolę społeczną. Są miejscem spotkań rodzin, przyjaciół i par. W godzinach popołudniowych i wieczornych wprost pękają w szwach, a przekrój wiekowy spotykanych w nich osób jest naprawdę pełen. Wracając do Isfahanu i rzeki Zayanderud, szczególnie ładnie prezentują się historyczne mosty (w sumie aż cztery), zamknięte dla ruchu kołowego. Najbardziej popularny jest ten prowadzący na główną aleję handlową, Chahar Bagh, ale nam bardziej spodobały się pozostałe, szczególnie Chubi i Khaju. Jest tu niewielu turystów, za to w piątki obydwa okupowane są przez tłumy mieszkańców. Ciekawy moment, żeby spacerując, dokładnie przyjrzeć się mieszkańcom.
Co jeszcze jest do zobaczenia w Isfahanie
Bez dwóch zdań największe wrażenie zrobił na nas plac Naghsh-i Jahan. Największe to dobre słowo, bo plac ten jest naprawdę ogromny. Ma ponad 500 m długości i 160 m szerokości, co oznacza, że jest drugim (po pekińskim Tiananmen) największym placem na świecie. Jego granice wyznaczają monumentalne budowle – Meczet Królewski, meczet szajcha Luft Allaha i majestatyczny portal prowadzący do isfahańskiego bazaru, po którym swoją drogą warto się trochę pokręcić. Na nas bazar ten nie zrobił szczególnego wrażenia, po fascynującym bazarze w Tabrizie, bazar Bozorg wydał nam się tylko kolejną atrakcją nastawioną na turystów. Szybko się przez niego przemknęliśmy i trafiliśmy do najbardziej niesamowitego meczetu, jaki przyszło nam zobaczyć.
Meczet Piątkowy jest największym meczetem w Iranie (tak, znowu „największy”), jednak nie to czyni go wyjątkowym. Choć ogromny, to jednocześnie jest bardzo surowy, a w powietrzu czuje się duchowość i mistycyzm. Meczet nadal stanowi jeden z głównych ośrodków religijnych. Przechodząc przez kolejne pomieszczenia mieliśmy wrażenie, że podróżujemy w czasie, podziwiając style architektoniczne z różnych epok (w sumie około 800 lat historii). Wracając jeszcze do placu Naghsh-i Jahan, choć wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, nie jest martwym zabytkiem. Wręcz przeciwnie, to otwarta przestrzeń dla wszystkich. Na trawie można się zdrzemnąć, urządzić mały piknik, pograć w siatkówkę. W ciągu dnia, kiedy praży słońce, plac jest pusty, budzi się do życia kiedy słońce powoli chowa się za horyzontem. Nagle pojawiają się tłumy turystów i mieszkańców, a dookoła przejeżdżają rozpędzone dorożki.
Dlaczego Isfahan nie rzucił nas na kolana?
Sama się zastanawiam. W sumie miasto to ma do zaoferowania wszystko – ciekawą architekturę, piękne parki, przyjemne knajpki, tętniący życiem bazar, największy meczet i drugi największy na świecie plac. I chociaż dobrze nam było w Isfahanie, to jednak zabrakło tego czegoś. Może do tej pory Iran nas po prostu rozpuścił i po bardzo autentycznym Kurdystanie i Tabrizie, Isfahan był dla nas turystyczną pułapką, miastem, do którego przyjeżdża się z listą atrakcji do zobaczenia i odhaczenia na liście. A taki sposób podróżowania podoba nam się coraz mniej. Najlepiej czuliśmy się w parku przylegającym do ulicy Chahar Bargh Abbasi, obserwując starszych panów grających w tryktraka, szachy i domino. A atrakcje? No cóż, zobaczyliśmy…
Między głównymi atrakcjami można poruszać się pieszo. Taksówka z głównego dworca autobusowego (Kave) do centrum miasta kosztuje ok. 100 000 IR (po ostrych negocjacjach). Bilety wstępu do ważniejszych atrakcji (m.in. Meczet Piątkowy, Meczet Królewski) są bardzo drogie – 200 000 IR (ok. 6$) i nie udało nam się wynegocjować żadnej obniżki (w przeciwieństwie do Shiraz).
W Isfahanie, podobnie jak w innych irańskich miastach, najłatwiej znaleźć stoiska sprzedające hamburgery, kurczaki z rożna i inne fast-foody. Tradycyjne isfahańskie danie, biryani (mielona jagnięcina serwowana na irańskim chlebie typu lawasz w towarzystwie zieleniny), podawane jest tylko do ok. godziny 15. Nam udało się je zjeść w dobrej cenie na ulicy Hafez (wychodząc z placu Naghsh-i Jahan po prawej stronie). Z kolei świetną kawę znaleźliśmy w kuluarach bazaru (Peace Coffee, łatwa do znalezienia, bo oznaczona chorągiewkami Starbucks Coffee).
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
Miałem bardzo podobne wrażenia po wizycie w Isfahanie. Być może powinno się to miasto odwiedzać jako pierwsze, kiedy przyjeża się do Iranu. Po Tabrizie i Yazdzie Isfahan już efektu „wow” raczej nie wywoła. Być może chodzi o to, że jest on najpopularniejszym miastem wśród turystów odwiedzających Iran a przez to trochę bardziej komercyjnym.
Pozdrawiam!
Paweł, dzięki za komentarz i… dokładnie!!
Isfahan podobał nam się dużo bardziej niż na przykład Shiraz, ale tak jak napisałam nie rzucił nas na kolana. Może to podróżnicze rozpuszczenie? Sama nie wiem. Przyjemnie się po Isfahanie spacerowało, ale nie było „aż tak”. Tak czy inaczej, uważam, że warto dać szansę Isfahanowi i przekonać się na własne oczy. Pozdrawiam!