skip to Main Content

Życie w cieniu turystycznych atrakcji

W Kapadocji spędziliśmy blisko dwa tygodnie. To za mało, żeby powiedzieć, że naprawdę poznaliśmy ten zakątek Turcji, ale wystarczająco, żeby zobaczyć z czego i jak żyje Kapadocja i jej mieszkańcy. Jako budżetowi turyści szczególną wagę przywiązujemy do cen. Trzy razy sprawdzamy ceny noclegów, posiłków, biletów wstępu do atrakcji i dopiero wtedy analizujemy na co jesteśmy sobie w stanie pozwolić, a na co po prostu nas nie stać. Wszystko jest kalkulacją. Podobnie było w Kapadocji. Ceny noclegów sprawdzone jeszcze nad morzem przyprawiły nas o zawroty głowy. Cudem udało nam się znaleźć surfową kanapę, czyli hosta z couchsurfingu, który szybko stał się przyjacielem. Pisałam już o nim wcześniej, więc nie będę się powtarzać. Grunt, że nasz przyjaciel też przyjechał do Kapadocji jako turysta, ale na swojej drodze spotkał innego hosta z couchsurfingu, młodą Turczynkę, która próbuje swoich sił w biznesie turystycznym. Traf chciał, że zakochał się w Kapadocji, więc z Turczynką dobili targu. On będzie przyjmował gości w jej mieszkaniu (w ramach couchsurfingu), opłacając bieżące koszty utrzymania lokum, a jednocześnie będzie się starał zwerbować gości do różnych atrakcji, które oferuje owa Turczynka, nazwijmy ją Anią.

Rose and Red Valley

O propozycji kolacji w domu tureckiej Ani i jej mamy dowiedzieliśmy się od razu pierwszego dnia, ale cena zwaliła nas z nóg. 80 lir za dwie osoby to nasz budżet jedzeniowy na 2 – 3 dni w Turcji i to bez większego wysiłku. Niezręcznie jednak wykręcić się z takiej transakcji wiązanej. W końcu mamy lokum za darmo, więc trochę głupio powiedzieć, że taka atrakcja mocno wykracza poza nasz budżet. Wściekliśmy, bo poczuliśmy, że gra się z nami nie fair. Jak to? To couchsurfing czy wciskanie wycieczek i tureckich kolacji za bajońskie sumy i to przez innego podróżnika? Jeszcze trudniej było nam się wykręcić z kolacji kiedy w drzwiach stanęła turecka Ania wraz ze swoją mamą. I to nie byle jaką mamą, ale prawdziwą panią generałową. Pani generałowa miała więcej krzepy niż nie jeden facet i co tu dużo mówić, po prostu się jej baliśmy. Siedzieliśmy we trójkę (nasz przyjaciel również!) jak mysz pod miotłą i przytakiwaliśmy kiedy krzyczała do nas po turecku. A mówiła miłe rzeczy, tylko krzycząc, bo taki ma styl bycia i koniec. Ale i tak się jej baliśmy… Cudem udało nam się wynegocjować, że kolacja dla dwójki będzie kosztowała 60 lir, choć pani generałowa nie kryła wzburzenia, że negocjujemy. Niesmak pozostał. Na nic zdały się tłumaczenia, że tureckiej Ani jest bardzo ciężko. Nie do końca wierzyliśmy w jej historię. Niesłusznie.

Turecka Ania pracuje za psie pieniądze w wypasionym hotelu. Marzy jej się własny pensjonat, najlepiej coś na kształt przyjaznego hostalu z możliwością rozbicia namiotu. Ale trudno nawet myśleć o takiej inwestycji jeśli zarabia się równowartość 1500 zł. Żeby dorobić, turecka Ania kupiła do spółki z tatą biznesmenem i restauratorem taksówkę. I jeździ po pracy, szukając turystów gotowych zapłacić krocie za taksi. Latem udaje jej się wyciągnąć trochę grosza, ale zimą jest zupełna posucha. Tata się wkurza i robi wyrzuty, bo wyłożył pieniądze na biznes, który nie przynosi dochodów, a Ania ma coraz poważniejsze problemy zdrowotne, bo nie daje sobie ze wszystkim rady. Dodatkowo stara się sprzedawać turystom loty balonem, no i wspomnianą „rodzinną i autentyczną” kolację w jej rodzinnym domu. Co jeszcze? Ano turecka Ania pomaga swojej mamie, z którą mieszka w ich dużym domu, a którego utrzymanie pochłania krocie. Bo turecka Ania, chociaż ma prawie 30 lat, jest ostatnią z trójki rodzeństwa, która nie założyła własnej rodziny. Na nią spadł więc obowiązek opieki nad mamą. A jak wspomniałam, mama to pani generałowa. Nie da sobie w kasze dmuchać. W takiej sytuacji trudno myśleć o rozkręceniu biznesu. Turecka Ania po prostu nie może się rozdwoić czy nawet roztroić, biegając z jednej pracy do drugiej. Goście, którzy nocują w mieszkaniu przeznaczonym na hostal to raczej niskobudżetowi turyści jak my. Nie stać ich ani na lot balonem ani na drogą kolację. A marzenia cały czas kotłują się w głowie tureckiej Ani. Malutkimi kroczkami stara się je realizować. Powoli inwestuje w lokum, w którym mieszkaliśmy. A to zamontuje ogrzewanie, a to termę, a to zakupi nowe łóżka z materacami, ale cel jest nadal bardzo daleko, a konkurencja w tak małej miejscowości nie śpi. Kiedy rozmawiam z turecką Anią, widzę zestresowaną młodą kobietę, mocno uwikłaną w sieć rodzinnych zależności, rozdartą między tym co powinna zrobić, a tym, czego pragnie. Smutno mi. Trudno jej nie współczuć i nieco inaczej spojrzeć na pierwotną propozycję kolacji za 40 lir od osoby…

A na koniec balonowa galeria!

Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie

A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe. 

The following two tabs change content below.

Kasia

Z zamiłowania kucharka (chyba jeszcze bardziej chlebowa „piekarka”) i miłośniczka wszelkiej maści kotów i psów. Z zawodu iberystka i socjolog. Do niedawna pracownik korporacji z akademickim zacięciem. Graficzne i plastyczne antytalencie, które całkiem łatwo przyswaja języki obce i nawiązuje kontakty z innymi osobnikami. Otwarta, gadatliwa, a czasem nadaktywna. Szybko wpada w zły humor, kiedy jest głodna 😉

This Post Has 2 Comments

    1. Justyna, no właśnie, zawsze tak jest, tylko rzadko się o tym myśli. A historia naszej tureckiej koleżanki dała mi dużo do myślenia i choć tekst powstał jakiś czas temu to wahałam się czy go publikować. Teraz myślę, że chyba dobrze zrobiłam. Bo nie zawsze wszystko jest miłe i przyjemne, niestety 🙁

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top
Translate »