Zmęczenie
Dzisiaj po raz pierwszy ogarnęło mnie zmęczenie. Nie takie codzienne związane z wysiłkiem fizycznym, ale generalne zmęczenie drogą. Indie, a szczególnie Delhi, nie ułatwiają sprawy i zmęczenie dopada znienacka. Zaskakuje ciało i ducha. Rozleniwia. Zniechęca do jakiejkolwiek aktywności. Okoliczności sprzyjają zmęczeniu. Żar leje się z nieba przez całą dobę. Temperatura w pokoju sięga 33 stopni, temperatura na zewnątrz od 40 w górę. Ubranie przykleja się do ciała, a skóra błyszczy jak skórka świeżo natłuszczonego ligola wystawionego na sprzedaż w dużym markecie. Nie mam ochoty na zwiedzanie, robienie zdjęć ani na spacerowanie. W pokoju też trudno wytrzymać. Nie ma tutaj klimatyzacji, a wentylator przynosi ulgę tylko kiedy wyjdzie się prosto z prysznica.
Uciekamy do klimatyzowanej kawiarni i usiłujemy zmusić się do pracy. Wywołujemy zdjęcia, szkicujemy trasę, czytamy przewodniki i piszemy teksty na stronę. Potem jednak trzeba wyjść. O 19 jest tak samo gorąco jak kilka godzin wcześniej. Tylko ruch większy. Wszyscy trąbią i gdzieś się spieszą. Z nostalgią wspominam irańską pustynię, gdzie były tylko gwiazdy, piasek i my. Teraz tłumy ludzi działają na mnie jak płachta na byka. Staram się uciec, ale nie mam dokąd. W Delhi nie ma gdzie uciec od ludzi, a może po prostu nie szukaliśmy dostatecznie wnikliwie? Widzę z pełną jasnością, że duże miasta to nie moje miejsce na ziemi. Czuję się tutaj zagubiona. Choć dobrze radzę sobie z naganiaczami i wręcz lubię się targować, to jednak ciągła walka bardzo mnie męczy. A walczy się tutaj o wszystko. O kawałek drogi, żeby dojść z punktu A do punktu B. O zamówione jedzenie – bo zamówiłam tost z miodem, a nie z chemicznym dżemem, bo herbata miała być czarna, a nie z mlekiem. O cenę rikszy – bo przejazd kosztuje 50 rupii a nie 400. Staram się ograniczyć interakcje do minimum. Wolę się przejść, choć jest gorąco jak w piekle niż użerać się z pazernymi rikszarzami. To tylko przejściowy, jednodniowy kryzys. Jutro będzie lepiej.
P.S.
I jest – teraz jesteśmy daleko na północy i ten krótki epizod intensywnego zmęczenia pamiętam jak przez mgłę… Buddyjski Ladakh wyleczył mnie szybko i skutecznie.
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments