skip to Main Content

Ucieczka przed zimnem, pierwszy rowerostop i nocleg w meczecie

Po dniu pełnym wrażeń w Balikesir (i noclegu w zupełnie pustej szkole) i obfitym śniadaniu ruszaliśmy w kierunku wybrzeża. Oznaczało to zmianę naszego pierwotnego planu – omijaliśmy Bergamę, bo zmęczyło nas zimno. Trochę szkoda, ale że raczej słabi z nas koneserzy antycznych ruin, postanowiliśmy, że wystarczy nam Efez, który jeszcze przed nami. Pergamon poczeka na lepsze czasy (mamy nadzieję!). Teoretycznie wyjazd z Balikesir miał być miły i przyjemny, ale nie był. Po paru kilometrach pedałowania otoczyła nas taka mgła, że widoczność spadła do kilku metrów. Zrobiło się lodowato zimno i cały czas pedałowaliśmy pod górę. Pedałowaliśmy przez 2 kilometry, później nachylenie było tak solidne, że pchaliśmy rowery. Wyciągnęliśmy kciuki, żeby sprawdzić co się stanie i od razu zatrzymały się dwa samochody – cysterna i osobówka. Żaden nie mógł nas zabrać, ale nastawiło nas to optymistycznie. Zrobiliśmy przerwę na opuszczonej stacji benzynowej. Kiedy Victor nalewał herbatę, zatrąbiła na nas ciężarówka, a ja machnęłam ręką w pozdrowieniu. Kierowca jednak inaczej zrozumiał mój gest i po chwili siedzieliśmy w cieplutkiej szoferce. W godzinę przejechaliśmy góry i wjechaliśmy w słoneczny rejon wybrzeża. Nasz kierowca wracał do domu, do Edremit, my poprosiliśmy o wysiadkę w Havranu. Stamtąd spokojnie dojechaliśmy do pięknej plaży w Oren.

O tej porze roku miejscowości, które latem na pewno pękają w szwach, są zupełnie puste. Ma to swoje plusy i minusy. Plusy, bo jest pusto, czyli cicho, malowniczo i spokojnie. W takich warunkach dobrze jedzie się na rowerze. Samochodów jest mało, pieszych również. W zasadzie wybrzeże jest nasze. Z drugiej jednak strony ciężko znaleźć nocleg pod dachem, a nawet jeśli znajdziemy, to przynajmniej tutaj, na wybrzeżu Morza Egejskiego, ceny są jak w sezonie. Szczególnie przykre zaskoczenie przeżyliśmy w Ayvalik, a kosztowało nas sporo wysiłku, żeby tutaj dojechać. Tradycyjnie wybraliśmy trasę wzdłuż wybrzeża. Było pięknie, ale ile się naklęliśmy przez pierwszy 15 km, to nasze…

Wracając do Ayvalik, wiedzieliśmy, że jest to dość ekskluzywny kurort, do którego zjeżdżają mieszkańcy całej Turcji i nie tylko, ale spodziewaliśmy się, że w grudniu znajdziemy jakieś lokum na naszą kieszeń. Szczególnie, że te pensjonaty i hotele, które były otwarte, świeciły pustkami. Jednak nie. W najtańszym pensjonacie dwójka z łazienką na korytarzu to koszt 90 TL. Zero zniżki przy dłuższym pobycie. Zupełnie nie jak w Turcji, zero elastyczności, zero żyłki negocjatora i handlowca. Szkoda, bo bardzo chcieliśmy zostać w Ayvalik. Liczyliśmy na wizytę na dużym targu, które odbywa się w każdy czwartek. Jednak nie za takie pieniądze. Ruszyliśmy dalej, ale zamiast odbijać do głównej drogi, pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża. Liczyliśmy na przyjemne miejsce na nasz namiot i nie rozczarowaliśmy się. Naprzeciwko plaży kilkanaście kilometrów za Ayvalik dostrzegliśmy ogromne pole piknikowo-biwakowe. W Turcji w wielu miejscach można trafić na miejsca przygotowane na pikniki. Czasami są to tylko wiaty z ławkami i wodą, a czasami miejsca z pełną infrastrukturą sanitarną. Takie właśnie było nasze pole, chociaż zimą łazienki są nieczynne, a prąd odcięty. Nie narzekaliśmy jednak, ponieważ mieliśmy bieżącą wodę, ławki, stół, a przede wszystkim chatkę, w której zmieściliśmy wszystkie nasze toboły i która doskonale ochroniła nas przed wiatrem który szalał w nocy jak głupi.

Kolejny dzień był ciężką próbą. Wiatr momentami dosłownie nas zatrzymywał. Bojąc się jechać wzdłuż wybrzeża przy takim wietrze wybraliśmy dłuższą trasę, licząc, że wiatr trochę odpuści. Pomyliliśmy się. Po zmianie kierunku jazdy zamiast bocznego wiatru, dostaliśmy wiatr prosto w twarz. Po zupełnie prostej drodze jechaliśmy 6 – 10 km/h. Frustracja w pełni. W dodatku zupełnie nie było gdzie się schować przed wiatrem. Jak głupi szukaliśmy miejsca na namiot, bezskutecznie. W końcu kilka kilometrów przed Bergamą odbiliśmy na pierwszą stację benzynową, która pojawiła się w zasięgu wzroku. Musieliśmy wyglądać strasznie, bo obsługa od razu zaoferowała herbatę i miejsce do spania. I nie było to byle jakie miejsce na namiot, ale nocleg w przystacyjnym meczecie. Do tego gorący prysznic i hektolitry tureckiej herbaty. Wieczorem natomiast właściciel stacji pojechał po kolację dla nas. To jest dopiero turecka gościnność. Wyspaliśmy się za wszystkie czasy.

Rano ruszyliśmy żwawo. Czuliśmy się naładowani pozytywną energią naszych dobroczyńców ze stacji benzynowej. Do Izmiru, w którym czekała na nas nasza gospodynie Ilkay, mieliśmy niewiele kilometrów. Przykazano nam również, żeby nie wjeżdżać do miasta na rowerach, bo droga jest zatłoczona i nieciekawa, tylko żeby wsiąść w podmiejską kolejkę. Wiedzieliśmy jednak, że kolejką można przewozić rowery dopiero po 20, a nam udało się dojechać do Aliagi, w której Izban rozpoczyna swój bieg w południe. Niezrażeni stanęliśmy obok zamkniętego naszym zdaniem posterunku drogówki i zaczęliśmy łapać stopa. A tu lipa. Nie zatrzymuje się nikt, a ci którzy zwalniają znacząco wskazują na posterunek. Kiedy chcemy przenieść się w inne miejsce, otwiera się okno i przywołuje nas ręka policjanta. Nie dostajemy jednak reprymendy, ale obietnicę, że zaraz zaczną kontrolować ciężarówki i załatwią nam stopa. Tak też się dzieje. Najpierw jednak dostajemy herbatę i łamanym niemieckim prowadzimy rozmowę z panem policjantem. Policjantom złapanie stopa dla dwójki rowerzystów zajmuje 10 minut. Jedziemy z kierowcą rajdowym, który chyba zapomniał, że jedzie wielką ciężarówką. Mam śmierć w oczach, ale dojeżdżamy. Po drodze jesteśmy częstowani papierosami, gumą do żucia, pestkami słonecznika… A żeby było ciekawiej nasz kierowca w tym samym czasie zmieniał biegi, palił papierosa i pisał sms’y. Victor skomentował to bardzo trafnie – najwyraźniej tureccy kierowcy posiadają więcej neuronów od innych nacji. Grunt, że cali i zdrowi dojechaliśmy do Izmiru.


Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie

A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe. 

The following two tabs change content below.

Kasia

Z zamiłowania kucharka (chyba jeszcze bardziej chlebowa „piekarka”) i miłośniczka wszelkiej maści kotów i psów. Z zawodu iberystka i socjolog. Do niedawna pracownik korporacji z akademickim zacięciem. Graficzne i plastyczne antytalencie, które całkiem łatwo przyswaja języki obce i nawiązuje kontakty z innymi osobnikami. Otwarta, gadatliwa, a czasem nadaktywna. Szybko wpada w zły humor, kiedy jest głodna 😉

This Post Has 0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top
Translate »