W podróży (jak i w życiu) najważniejsi są ludzie, czyli tydzień w Izmirze
Mamy szczęście do ludzi. Na naszej drodze przez ostatnie kilka tygodni stanęło wiele wyjątkowych osób. Wiele z nich zapamiętamy na zawsze. W tej grupie szczególne miejsce zajmują nasi przyjaciele z Izmiru i o nich chciałabym dzisiaj opowiedzieć.
Do Izmiru jechaliśmy bardzo pozytywnie nastawieni. Gdzie nie spojrzysz, wszyscy piszą i mówią o tym mieście w samych superlatywach. Choć w Polsce mało o Izmirze wiemy, jest to trzecie co do wielkości miasto w Turcji, bardzo ważny port, ośrodek uniwersytecki, a przede wszystkim ostoja liberalizmu, tolerancji i otwartości. Jest to również miasto pełne rowerzystów i to rowerzystów niezwykle aktywnych i zorganizowanych. Akurat o tym przekonaliśmy się na własnej skórze. Przed przyjazdem do miasta znalazłam na często odwiedzanej przez nas stronie warmshowers.org profil człowieka, który opisał siebie tak:
„Jeśli będziesz w moim pięknym mieście, Izmirze, zadzwoń lub napisz, a postaram ci się pomóc. Jestem przewodniczącym rowerowego stowarzyszenia w Izmirze”.
No to napisaliśmy. Na odpowiedź czekaliśmy chwilę. Chociaż Mustafa był akurat w Stambule i nie mógł nas przyjąć pod swój dach, znalezienie dla nas lokum zajęło mu mniej niż jeden dzień. Trafiliśmy do domu Ilkay, najmniej konfliktowej osoby jaką miałam okazję poznać. Nie znam też chyba nikogo o lepszym sercu. Ilkay pomaga wszystkim – ludziom i zwierzętom, również zagubionym rowerzystom. Szybko znaleźliśmy wspólny język, nie tylko z naszą gospodynią, ale również z jej cockerspanielką Cookie (ślepa i wzięta ze schroniska, słodziak straszny!). Trochę dłużej zajęło nam przekonanie do siebie jej kocicy, Nohut, ale w końcu się udało. Nohut zapała do mnie sympatią i zaufaniem do tego stopnia, że upodobała sobie moje kolana na popołudniową drzemkę. Obydwie byłyśmy w siódmym niebie!
Do domu Ilkay trafiliśmy w piątek, a już w sobotę pojechaliśmy do pubu, w którym spotykają się izmirscy rowerzyści, żeby posłuchać muzyki na żywo, pogadać i wypić piwko. Tak też poznaliśmy siostrę Ilkay, Semę i jej chłopaka Koraya. Czuliśmy się jak u siebie – dobra rockowa muzyka, świetne towarzystwo, mnostwo śmiechu i pozytywnej energii. Wybaczcie kiepskiej jakości zdjęcia – było ciemno…
Przez kolejne dni włóczyliśmy się po Izmirze, zarówno po centrum, poznając zakamarki prawdziwie autentycznego bazaru (czyt. nie nastawionego na bogatego turystę), jak i po dzielnicy, w której mieszka Ilkay.
Bornova to miejsce pełne studentów, bo znajduje się tutaj kampus uniwersytecki, a także centrum życia nocnego. Knajpy, restauracje i kawiarnie pracują non stop. We środy, piątki i soboty jest mnóstwo koncertów. Turcy uwielbiają muzykę, a przede wszystkim muzykę na żywo. Wieczorem nie uświadczy się tutaj konserwatywnie ubranych kobiet. Wręcz przeciwnie – Izmir to luz i tolerancja. W knajpach obok wystrojonych imprezowiczów czuliśmy się trochę dziwnie w naszych bojówkach i koszulkach z decathlonu, ale obserwowanie jak bawią się Turcy (i młodzi i ci nieco starsi) było fascynującym przeżyciem. To, co w Polsce realizowane jest z wielką pompą (mówię o koncertach w klubach), tutaj jest codzienną normą. Przekrój społeczny jest również imponujący – młodzi yuppies, którzy funkcjonują zgodnie z klubowym rytmem, płacąc za wszystką kartą kredytową rodziców, nauczyciele, lekarze i inni „normalnie pracujący”, którzy wyskakują raz w tygodniu, żeby się wyszaleć, mężczyźni, którzy wyraźnie polują na „szybki numerek” i kobiety, które chcą pokazać się w agresywnym makijażu i powyginać śmiało ciało. No i my, pląsający przy dźwiękach tureckiego rocka, a także nasi przyjaciele, którzy chcą nam pokazać, jak bawi się Izmir. Naprawdę, Warszawa może wpaść w kompleksy.
Nasza gospodyni Ilkay w zasadzie dała nam do dyspozycji dużą część swojego mieszkania. Ona sama żyje w nocy. Zawodowo zajmuje się wróżeniem z kart tarota i z kawowych fusów, ale robi to online, więc w zasadzie pracuje kiedy chce – czytaj nad ranem albo późno w nocy. Dla nas jednak zrobiła wyjątek i przez te dni kiedy gościliśmy w jej domu, pokazała nam swoją dzielnicę zarówno w nocy jak i w dzień. W niedzielę grubo ponad godzinę błądziliśmy po lokalnym bazarze, kupując warzywa, owoce i ryby, patroszone na bieżąco przez sprzedających rybaków. Spróbowaliśmy nie wiem ile rodzajów oliwek i sera, a później poszliśmy na kawę do knajpy, którą prowadzi jazzowa wokalistka, koleżanka Ilkay. Na koniec zrobiliśmy kolację palce lizać z kupionych produktów. Ilkay nauczyła mnie jak przygotować chyba najbardziej typową turecką zupę, corbę. Ale i tak hitem wieczoru były smażone sardynki.
W domu Ilkay czuliśmy się tak dobrze, że nie wyobrażałam sobie spędzenia Wigilii w innym miejscu (oczywiście poza domem). Ilkay zamiast powiedzieć nam „ale ile myślicie siedzieć w moim domu??!!”, poczuła się zaszczycona, że chcemy spędzić z nią ten wyjątkowy czas.
No tak, tylko co przygotować na kolację wigilijną, kiedy nie masz karpia, śledzi ani kapusty kiszonej? Wybor padł na pierogi, sałatkę jarzynową (lekko oszukaną, bo z tutejszymi ogórkami, które są czymś pomiędzy kiszonymi a konserwowymi), sernik i uproszczony barszcz (na włoszczyźnie i burakach, zakwaszony lekko cytryną). Okazało się, że na wigilijną kolację przyjdzie również Sema, siostra Ilkay ze swoim chłopakiem, a także inne koleżanki, które mieliśmy okazję poznać kilka dni wcześniej. Nasi goście przynieśli nie tylko zestaw typowych tureckich meze, czyli małych przystawek, które serwuje się na rodzinnych uroczystościach, ale również tureckie czerwone wytrawne wino (pycha!) i świąteczne dekoracje (łańcuchy, lampki).
Po chwili salon Ilkay wyglądał prawie jak typowy polski dom! Dostaliśmy nawet prezenty – w tym autorskie rowerowe ocieplacze na łydki, które produkuje Koray. Koray jest w ogóle niezwykle ciekawym człowiekiem. Imał się różnych zajęć, między innymi zajmował się dystrybucją i sprzedażą butów (havaianas i vans). Od 15 lat prowadzi bar, a jego specjalnością poza wypasionymi śniadaniami jest tiramisu (przepis autorski). Dodatkowo produkuje i sprzedaje leggies, czyli wspomniane rowerowe ocieplacze na łydki. Niektóre są naprawdę wypasione, inne nieco prostsze, ale wszystkie są ciepłe i niezwykle praktyczne, a poza tym ładne 🙂 Jego dziewczyna, Sema (siostra Ilkay) jest nauczycielką historii w prywatnej szkole. Oczywiście jest również zapaloną cyklistką i człowiekiem o niezwykle dobrym sercu. To chyba rodzinne w przypadku Ilkay i Semy – pomagają wszystkim jak tylko mogą. To właśnie Sema była główną organizatorką naszej polsko-tureckiej Wigilii. Wieczór upłynął nam na świątecznych i nie-świątecznych opowieściach. Było przy tym dużo śmiechu i serdeczności! Chociaż daleko od domu, nasi tureccy przyjaciele naprawdę stanęli na wysokości zadania i sprawili, że nie było mi tak smutno w Wigilię.
A co zrobiło największą furorę z polskich potraw? Chyba sernik… Chociaż najprostszy i najszybszy (bo to gotowany sernik mojej mamy), zasmakował tak bardzo, że następnego dnia robiłam go znowu, tym razem w barze Koraya. Być może znajdzie się w jadłospisie 😀
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
Piszesz tak, że czuję się jak bym tam była 🙂
Bo trochę to chyba byliście… przynajmniej duchem!
Hejka:)
a to czemu na blogu nie ma przepisu na sernik mamy?:)
poprosimy – też będziemy robić na wyjazdach jak jest łatwy i smakuje:)
Ściskamy Was w Nowym Roku:)
D i K
Dziewczyny, pomyślę nad zakładką z przepisami i wtedy na bank wrzucę sernik jako kempingowy deser deluxe 🙂 Całusów moc dla Was!!!!
Bardzo fajnie, ze tam trafiliście. Będę zbierac kontakty, bo z Aten droga wiedzie do.. Izmiru 🙂 .
Hehehehe… Izmir ma niezwykłą moc przyciągania 😀 A rowerowa sieć w Izmirze jest silna, więc będzie dobrze!