skip to Main Content
China informaciones prácticas

Słów kilka o Chinach – stereotypy, komunikacja, ceny, trasa i wielka ściana ognia

Miesiąc, który spędziliśmy w Chinach zleciał nam bardzo szybko i co dużo mówić, kraj nas rozkochał. Przed nami kolejny miesiąc i już zacieramy ręce. Zanim jednak wrócę do Mongolii (z której co prawda właśnie wróciliśmy…i wjechaliśmy znowu do Chin), chciałam napisać kilka słów o Chinach – potraktujcie dzisiejszy post jako krótkie wprowadzenie do chińskiej rzeczywistości.

Stereotypy

Tyle złego słyszeliśmy o Chinach i Chińczykach – że palą jak smoki, że plują, bekają i puszczają bąki bez opamiętania, że trudno się dogadać, że zawsze przytakują, nawet kiedy nie mają pojęcia o czym do nich mówisz, że łazienki to koszmar – bez drzwi i ścian. Mogłabym tak wymieniać długo, ale wiecie co? Jak to ze stereotypami, jest w nich szczypta prawdy, ale niewiele więcej. No może małym wyjątkiem był Pekin, ale zakładam, że Pekin to takie Chiny-nie-Chiny. Stolica, mają wysoki poziom megalomanii i bzika na punkcie bezpieczeństwa.

Poza Pekinem spotykaliśmy niezwykle miłych i pomocnych Chińczyków. OK, trzeba się nauczyć ichniego liczenia na palcach, dużo się uśmiechać i przyzwyczaić do lekkich beków i głośnego ziewania. Łazienki – pełna klasa, choć rzeczywiście czasami z niskimi drzwiami. Na pewno robią wrażenie dzieci i ich rozcięte na pupach spodenki, czasami przez dziurę wyleci coś na ulicy, ale traktujemy to jak lokalny folklor i tyle. Hotele – rewelacja. Nie przesadzam – takich hotelików nie widzieliśmy od dawna – czyściutko, świeża pościel, wi-fi (czasem tylko w teorii, bo w praktyce straszliwie wolne), czajnik elektryczny. Pełna kultura.

Komunikacja i niezawodny język ciała

Na początku nie jest łatwo – nie będę Was oszukiwać. Szczególnie ustalenie ceny produktu przyprawia o zawrót głowy z jednej prostej przyczyny – Chińczycy zupełnie inaczej liczą na palcach. Dobrze mieć pod ręką kalkulator albo nauczyć się chińskich numerów. Poniżej drobna ściągawka.

liczenie-na-palcach-1

Nie warto ruszać się bez rozmówek albo porządnego tłumacza w komórce. My błogosławimy aplikację na telefon PLECO, która choć nie tłumaczy pełnych zdań, doskonale radzi sobie z pojedynczymi słowami i nazwami miast (ważne szczególnie przy zakupie biletów kolejowych). Do rozważenia są też dwa tłumacze (poza nieśmiertelnym tłumaczem google ze ściągniętymi wcześniej językami) – tłumacz Microsoft i aplikacja Waygo. Mają jedną fajną funkcję – tłumaczenie krótkich fraz kiedy najedziemy na nie aparatem. Bardzo pomocne w restauracjach, gdzie nie uświadczymy obrazkowego menu. Microsoft działa naprawdę nieźle przy tłumaczeniach chinski <–> angielski. Waygo z kolei w darmowej wersji pozwala tylko na przetłumaczenie dziesięciu słów dziennie, a to nawet mniej niż jedno menu 🙁 

Na początku najważniejsza jest organizacja. Na przykład udając się dworzec porządnie się przygotowujemy:

  • sprawdzamy rozkład pociągów (np. tutaj lub tutaj)
  • wynotowujemy godzinę i numer pociągu
  • na karteczce zapisujemy datę i godzinę naszego pociągu, a także nazwę miasta docelowego (chińskimi krzaczkami) lub pokazujemy ekran telefonu z aplikacją pleco.

Nasze doświadczenie pokazuje, że kluczowy jest uśmiech i dobra wola (po obydwu stronach).

Ceny

Chiny nie należą do najtańszych krajów. Mówiąc o cenach mam na myśli:

  • transport
  • nocleg
  • jedzenie
  • bilety wstępu

W sierpniu/wrześniu 2016:

100RMB = +/-15$

(kurs sprawdzić najlepiej na xe.com, a jeszcze lepiej ściągnąć aplikację xe.com na telefon).

Budżet rujnują dwie rzeczy: transport i biletu wstępu do atrakcji. Zarówno pociągi jak i autobusy długodystansowe są drogie. Wybierając najtańsze pociągi, wydaliśmy 2938 RMB (= 440$) na transport. To nasz absolutny rekord finansowy, a nie rozbijaliśmy się najdroższymi pociągami, wręcz przeciwnie – staraliśmy się wybierać wolniejsze, ale tańsze pociągi typu „K” lub „Z” zamiast drogich i szybkich „bullet trains” (typ „D” i „G”).

Podobnie ma się rzecz z biletami wstępu – niektóre kosztują naprawdę krocie i trzeba się dwa razy zastanowić czy na pewno chcemy zobaczyć daną atrakcję (np. Groty Yungang w Datong były najdroższą atrakcją, jaką zobaczyliśmy w Chinach – bilet wstępu kosztował 150RMB/os. = 22$). Bolało…

Jeśli chodzi o noclegi, należy rozgraniczyć dwie kwestie – miejsca turystyczne i nieturystyczne. Miejsca turystyczne wypadają nędznie zarówno w temacie ceny jak i standardu. Nasz hostal w Pekinie był drogi i nędzny (80 RMB/osoba w mało ciekawym dormie), a w nieturystycznym Longyan i Erenhot spaliśmy za 90 RMB/pokój dwuosobowy w super warunkach.

Warto szukać małych chińskich hotelików – jeśli przyjmuje się tam obcokrajowców, jest duża szansa, że będzie tanio, czysto i schludnie.

Na koniec jedzenie. Tanio i pysznie, jeśli nie przeraża Was jedzenie w małych rodzinnych knajpkach. Są to miejsca najczęściej czyste, tanie i bardzo godne polecenia. Dania zaczynają się od ok. 10-12 RMB za talerz pysznych noodli z warzywami. Talerz pikantnego tofu albo schabu z warzywami + miseczka ryżu (z dowolną ilością dokładek) to wydatek rzędu 15-18 RMB. Podobnie miska zupy z makaronem i wołowiną. Jeszcze tańsze są baozie (wymawiane baodzy), czyli drożdżowe bułeczki gotowane na parze z różnym nadzieniem. Nasz dzisiejszy obiad składał się właśnie z baozie (包子) z kapustą i grzybami, mielonym mięsem i papryką oraz ziemniakami i cebulą – napełniłam się trzema baozie (Victor czterema). Jeden wielki baozie kosztował 1,5 RMB. Talerzyk mniejszych pierożków (6 – 8 sztuk) kosztuje 6 – 8 RMB.

Trasa

  1. Hong Kong – Shenzhen (metro)
  2. Shenzhen – Longyan (pociąg)
  3. Longyan – Ganzhou – Huangshan (pociąg)
  4. Huangshan – Hangzhou (autobus)
  5. Hangzhou – Szanghaj (pociąg)
  6. Szanghaj – Pekin (pociąg)
  7. Pekin – Datong (pociąg)
  8. Datong – Erenhot (autobus)

Wielka Ściana Ognia

Wszyscy chyba słyszeliście o chińskim Wielkim Murze – niesamowitej i monumentalnej budowli, która ciągnie się przez 2400 km. Ale czy słyszeliście o chińskiej Wielkiej Ścianie Ognia (The Great Firewall)?

W Chinach, podobnie jak w Iranie, rząd dba o obywateli. Nie chce, żeby mieli dostęp do takich szkodliwych treści jak na przykład facebook czy google. Zamiast tego Chińczycy mają dostęp do baidu (chińskie google maps, bardzo przydatne, ale…. po chińsku) i słynnego wechat. Wechat to mieszanka whatsappa i facebooka. Nie obejdzie się bez niego w Chinach. Jedno z pierwszych pytań jakie pada z ust nowo poznanych Chińczyków – „macie wechat?”. No więc założyliśmy sobie wechat. Baliśmy się, że —> nie masz wechat = nie istniejesz. A my chcemy istnieć… nawet w Chinach.

Wracając jednak do internetowej cenzury, czyli Wielkiej Ściany Ognia. Jak sobie z nią radzić? Ściągnąć VPN. Wybór jest duży. My korzystamy z Express VPN i jesteśmy bardzo zadowoleni. Słyszeliśmy też, że godne polecenia jest Green VPN.

Kolejne pytanie jakie ciśnie się na usta – a co z Internetem? Na początku chcieliśmy kupić kartę SIM i pakiet danych. Naprawdę próbowaliśmy. Kilkukrotnie, ale ściana w postaci Chińczyków upierających się, że nie ma kart pre-paid, a do wyrobienia normalnej karty SIM niezbędny jest chiński dowód osobisty, spowodowała, że się poddaliśmy. W Pekinie spotkaliśmy Amerykanina, który za blisko 50$ kupił kartę pre-paid z małym pakietem danych. Dla nas taki wydatek był zbyt duży. Rzeczywiście w niektórych punktach China UNICOM można kupić karty pre-paid z pakietem danych, jednak ich cena jest kosmiczna.

Na pocieszenie – w Chinach nie ma problemu z wi-fi. Nie jest ono może najszybsze jeśli łączę puścimy przez VPN, ale nie ma większego problemu z szukaniem informacji czy wrzucaniem zdjęć na bloga czy flickr. Sieci społecznościowe też działają bez problemu. W zasadzie każdy hotel i hostal dysponuje przyzwoitym wi-fi. No z tym przyzwoitym to może przesadziłam, ale jakoś trzeba sobie radzić 😉

Naprawdę Chiny nie są takie straszne… A satysfakcja z ich zobaczenia – ogromna!


Pocztówka


Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie

A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe. 

The following two tabs change content below.

Kasia

Z zamiłowania kucharka (chyba jeszcze bardziej chlebowa „piekarka”) i miłośniczka wszelkiej maści kotów i psów. Z zawodu iberystka i socjolog. Do niedawna pracownik korporacji z akademickim zacięciem. Graficzne i plastyczne antytalencie, które całkiem łatwo przyswaja języki obce i nawiązuje kontakty z innymi osobnikami. Otwarta, gadatliwa, a czasem nadaktywna. Szybko wpada w zły humor, kiedy jest głodna 😉

This Post Has 0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top
Translate »