Pangong i szczypta prawdziwego życia
Jezioro Pangong to jedna z największych atrakcji buddyjskiego Ladakh. Położone na wysokości 4200 m, otoczone jest ośnieżonymi szczytami. W turkusowych wodach odbijają się pobliskie pięcio- i sześciotysięczniki, a lazur nieba powoduje, że to najlepsze kadry, jakie będziecie w stanie zrobić waszymi aparatami.
Turyści mają wstęp do trzech miejscowości, położonych nad brzegiem Pangong Tso, ale większość krajowych turystów zatrzymuje się na samym początku jeziora, w miejscu, gdzie kilka lat temu nakręcono kilka scen hitowej komedii „Three idiots”. Wyrosło tu mnóstwo kawiarni i restauracji, a okolica przypomina głośny i kolorowy bazar. Indusi okupują to miejsce, robiąc zdjęcia i pijąc herbatę, a potem wsiadają do swoich taksówek i wracają do Leh. Zaledwie część z nich podąża wzdłuż jeziora do miasteczka Spangamik. Samo miasteczko, pięknie położone, jest dość szkaradnym tworem, pełnym ośrodków z luksusowymi namiotami, gdzie nocleg kosztuje ok. 50$ za noc. Warto pojechać dalej do Maan (docierają tu autobusy regionalnego przewoźnika), lub jeszcze dalej do Merak (10 km na piechotę). My zatrzymaliśmy się w Maan w domu nauczycielki. Zakosztowaliśmy trochę wiejskiego życia w pięknym, acz surowym otoczeniu.
Cztery pokolenia pod jednym dachem
Rodzina, która przygarnęła nas pod swój dach jest czteropokoleniowa. Najmłodszy bąbel to jedenastomiesięczna dziewczynka. Jej starsza siostra ma pięć lat i choć początkowo nieśmiała, po jednym dniu śpiewa nam piosenki i żwawo pomaga swojej mamie w kuchni. Spoglądam na nią z podziwem. Bawi się plastikową butelką po Mountain Dew, a po chwili razem ze swoim dziadkiem gra na smartphonie.
Padma, nasza gospodyni i mama dziewczynek jest nauczycielką w szkole podstawowej. Jej rodzice zajmują się domem, zwierzętami (krowy i jaki), a także polem, na którym uprawiają jęczmień, ziemniaki i kapustę. Seniorka rodu to 83-letnia spracowana, choć zawsze uśmiechnięta staruszka, która dogląda domu kiedy wszyscy pracują. Na jej twarzy i pomarszczonych, wykręconych reumatyzmem dłoniach odbijają się lata ciężkiej pracy.
Jedno pokolenie, które dzieli ją od jej synowej to jak lata świetlne. Teraz we wsi jest prąd (dzięki panelom słonecznym), po większe zakupy jeździ się samochodem, w kuchni gotuje się na kuchni gazowej, a blisko domu jest źródło czystej górskiej wody. Seniorka rodu nie miała takich udogodnień. Teraz jednak cieszy się domowym ogniskiem, co chwilę odmawiając buddyjskie modlitwy. Bariera językowa jest ogromna. Bardzo chciałabym porozmawiać ze staruszką, dowiedzieć się czegoś o jej życiu, ale pozostaje nam jedynie międzynarodowy uśmiech. Ogromne wrażenie robi na mnie jej pogoda ducha i radość z najdrobniejszych rzeczy.
Dzień jak co dzień w Maan
Latem pobudka jest wcześnie – już o 5:30 cała dorosła rodzina jest na nogach. Maluchy wstają godzinę później. Wtedy słońce zaczyna ogrzewać zimną kuchnię, a pani domu, mama naszej gospodyni stawia na gazie rondel z mleczną, słodką herbatą. Taka herbata to podstawa, w towarzystwie świeżo zrobionych chapati stanowi pożywne śniadanie. Chapati robione są codziennie. Nie potrzeba skomplikowanych sprzętów – metalowa miska, mąka, woda, wałek, stolnica i patelnia. Trochę wygniatania, wałkowania i smażenia i powstaje cała sterta smakowitych chapati. Można zasiąść do śniadania. Seniorka rodu jada w swojej miseczce, ma też swój metalowy kubek, w którym oprócz herbaty co chwilę popija gorącą wodę. Co ciekawe, w każdym ladakhskim domu pełno jest termosów, wszystkie napełnione są wrzątkiem, który przygotowuje się wcześniej w dużej ilości. To praktyczna oszczędność energii i czasu.
Po śniadaniu (dla nas dodatkowo puszysty omlet), młodsza część rodziny szykuje się do szkoły. Padma, nasza gospodyni, ma w sumie dwanaścioro podopiecznych. Lekcje zaczynają się o 10, a kończą o 16 z godzinną przerwą na obiad. Tutaj dzieci chodzą do szkoły od poniedziałku do soboty. Jej pięcioletnia córka uczy się urdu, hindi, matematyki, przyrody i angielskiego. W tym czasie rodzice Padmy wyprowadzają krowy i jaki na pobliskie pastwisko, a potem przygotowują obiad.
Kulinarne życie mieszkańców Ladakh toczy się wokół soczewicy i fasoli. Ze strączkowych przygotowuje się pożywny dal, czyli gęstą potrawkę, którą jada się z ryżem na obiad i kolację. Wszystko gotowane jest w szybkowarze – podobnie jak termosy, w każdym domu jest kilka szybkowarów. Gotuje się w nich ryż, warzywa i nieśmiertelny dal. Jest to czysty pragmatyzm – butle gazowe trzeba dowozić z daleka, więc oszczędność gazu jest koniecznością. Po obiedzie rodzice Padmy wsiadają w samochód i do wieczora pracują na polu. Lato jest krótkie. W tym czasie trzeba zapełnić domowe spiżarnie, bo zimą konieczna jest samowystarczalność, z której słynni są mieszkańcy Ladakh.
Późne popołudnie i wieczór to czas dla rodziny. Odrabianie pracy domowej, granie w gry, pranie i przygotowanie kolacji.
Nasza gospodyni uraczyła nas pysznymi „pyzami” gotowanymi na parze. Dobrze wyrobiona masa z mąki i wody z odrobiną sody została zgrabnie rozwałkowana, a następnie zrolowana, pokrojona i wywinięta, aż powstały plastyczne kwiatuszki, które następnie spędziły pół godziny w parowarze. Do tego miseczka gęstego dal z brązowej soczewicy i uczta gotowa.
W międzyczasie Padma prała, a my doglądaliśmy dziewczynek, próbując nauczyć się podstaw urdu i hindi. Marnie nam szło… Przynajmniej mała Padma miała uciechę. Na deser filiżanka rozgrzewającej słodkiej mlecznej herbaty i chwila spędzona dookoła małej kozy ogrzewanej krowim nawozem. W Ladakh drzewa są rzadkością, a co za tym idzie, traktowane są jak życiodajne bogactwo. Najpopularniejszym opałem są suszone krowie odchody, które przygotowuje się w dużych ilościach latem. Rozkładane są dookoła domów i suszone, a następnie układane w równe kopce. Będą służyły jako opał przez całą zimę. Rodzina śpi w kuchni, dookoła piecyka, na materacach i grubych dywanach. Duże wrażenie zrobiła na nas mała Padma, która choć ma dopiero pięć lat, pomaga swojej mamie we wszystkim. Zajmuje się młodszą siostrą, uczy się gotować (sama wylepiła kilka zgrabnych pyz). W ciągu dnia jest cały czas aktywna – ma zarówno obowiązki jak i przyjemności. Jej dzień kończy się o tej samej porze co dorosłych, czyli około 22.
Maan, choć położony nad jeziorem Pangong, jest nadal małą górską wioską. Kilka rodzin oferuje noclegi z wyżywieniem, a bardziej wymagający turyści mogą zatrzymać się w luksusowym campie. Gorąco polecamy homestay – to dobry zastrzyk gotówki dla rodziny, a dla nasz szansa przyjrzenia się codziennemu życiu w nieco innym wydaniu. Jak z lekkim niesmakiem powiedziałam nam australijska turystka, „przecież tam nie ma nic do roboty”. Fakt, nie znajdziecie tu żadnych typowych „atrakcji” poza chłonięciem oszałamiających widoków i obserwowaniem codziennego życia. Nam jednak dokładnie o to chodziło i nie rozczarowaliśmy się.
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments