Katmandu, miasto którego nie jestem w stanie rozgryźć
W Katmandu spędziliśmy dużo czasu. Zdecydowanie za dużo. Wyszło tak a nie inaczej. Początkowo pomimo dość trudnego wstępu bardzo starałam się oswoić z tym miastem, poznać je, a nawet polubić. Starałam się dojrzeć dobre strony turystycznej dzielnicy Thamel. W niewielu miejscach na świecie turysta ma tak ułatwione życie, jak tutaj. Do dyspozycji jest wszystko – sklepy ze sprzętem turystycznym (North Fake i inne lepiej bądź gorzej wykonane podróby), ubrania w stylu „szarawary” i luźne koszule, zwiewne sukienki i skąpe szorty. Do wyboru, do koloru. Są też knajpy, w których można zjeść steki z najlepszej wołowiny, napić się dobrego piwa i wina (oczywiście za odpowiednią cenę).
Thamel, dla każdego coś dobrego
W zasadzie w Thamelu można mieć wszystko za odpowiednią cenę. Narkotyki? Nie ma problemu. Jest wszystko i na każdą kieszeń i to bez szczególnego krępowania się. Seks? No problem. To nic, że wszystko pozbawione jest szczypty etyki i moralności. Turysta chce, turysta ma. Nic to, że za winklem na ulicy śpią ludzie, że w mieście co chwilę odcinany jest prąd. W dzielnicy dla turystów są generatory, a na biedę przecież można po prostu nie patrzeć. No i są w końcu turyści, którzy płacą za wszystko jak leci, podbijając tym samym ceny do niebotycznego poziomu. Turyści, którzy chodzą w rozchełstanych koszulach, świecąc dopiero co zrobionymi tatuażami i turystki w topach z biustem na wierzchu i połową pupy na widoku. Czasem to śmieszne, czasem straszne.
Dobre strony
Na początku naprawdę starałam się widzieć dobre strony. Po czarnych strojach irańskich kobiet fascynowały mnie kolorowe sari tutejszych kobiet. Podobnie mogłam gapić się (tak, gapić!) na piękne twarzy o zupełnie nowych dla mnie rysach. Bo kobiety w Nepalu są naprawdę piękne. Fascynowała mnie zaradność Nepalczyków, którzy ze wszystkiego są w stanie zrobić mini-biznes. Potrzebują rikszy, odrobiny gotówki i pomysłu, a już po chwili widać jak jeżdżą po wąskich uliczkach Thamelu oferując swoje usługi albo produkty. Życie nauczyło ich, że albo osiągną coś dzięki własnej sile albo zostaną z niczym. Już drugiego dnia znaleźliśmy właśnie takich Nepalczyków – młodą rodzinę, która prowadzi niewielką jadłodajnią, na jednej z ulic otaczających Thamel. Szybko staliśmy się stałymi klientami, bo jedzenie było pyszne, a przy tym tanie. To taki przebłysk słońcu w generalnie niestrawnym Kathmandu.
I te trochę gorsze
Thamel jednak ciągle nas męczył. Ciągłe nagabywanie powodowało, że każda wieczorna wyprawa do piekarni, w której po 19 wszystko jest o 50% tańsze stało się przykrym obowiązkiem. Postanowiliśmy temu zaradzić i wyjść poza Thamel. Jednak tam Kathmandu również nas rozczarowało. Ciągłe trąbienie, lawirowanie między ludźmi, rikszami, rowerami i samochodami powodowało, że po spacerze wracaliśmy umordowani i otumanieni. Jakoś nie potrafiliśmy pogodzić się z myślą, że wstęp na starówkę może kosztować 10 dolarów, że na tej starówce wstęp do muzeum to kolejne 5 dolarów i tak dalej i tak dalej. Czuliśmy się dojeni z każdej strony. Chociaż skusiliśmy się na wizytę w Patan. No bo tak jak głupio być w Kathmandu i nie zobaczyć żadnego placu, nie przyjrzeć się świątyniom i nie zrobić żadnego zdjęcia. No więc pojechaliśmy lokalnym elektrycznym mini-busikiem za grosze, zapłaciliśmy 5$ za wstęp na plac (akurat ten plac był tańszy) i zobaczyliśmy. Do muzeum nie weszliśmy, bo kosztowało kolejne 5$. Zrobiliśmy też zdjęcia, ale już kawy się nie napiliśmy, bo espresso kosztowało równowartość 25 zł. Co zobaczyliśmy? Tutaj większość zabudowy nadal stoi po trzęsieniu ziemi, a to co zostało zniszczone, jest nadal zniszczone. 5$ od każdego turysty to chyba za mało, żeby napełnić kieszenie chciwych urzędników, a przy tym zrekonstruować święte budowle.
Naprawdę starałam się polubić Kathmandu, bo zawsze miałam magiczne wyobrażenie tego miejsca. Fascynacja górami spowodowała, że Kathmandu stało się mitem i mitem pozostanie.
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments