Göreme i okolice
Kiedy przyjechaliśmy do Kapadocji nie mieliśmy żadnego planu. Przeczytaliśmy sporo o tutejszych atrakcjach, ale jest ich tyle, że na odległość trudno wybrać coś konkretnego. Podziemne miasta, doliny, muzea na świeżym powietrzu, a wszystko to rozciągnięte na wielu kilometrach kwadratowych między kilkoma miastami. Podróżując po Turcji zimą nigdy nie mamy też pewności co będzie otwarte i co przy kiepskiej pogodzie da się zobaczyć / przejść.
Nie oszukujmy się, Göreme nie jest szczególnie urokliwą miejscowością. Ot, turystyczne miasteczko, które rozrastało się w miarę jak rosła liczba turystów. Przypomina trochę Aguas Calientes. Prawie wszystko kręci się tutaj wokół turystów i ich potrzeb. Centrum stanowi dworzec autobusowy, otoczony przez sklepy z pamiątkami, restauracje, agencje oferujące wycieczki, loty balonem, wynajem samochodu, motocyklu czy skutera. Chociaż miasteczko nie jest szczególne, to jego otoczenie zapiera dech w piersi i to niezależnie od tego w którą stronę się spojrzy czy pójdzie.
Pierwszego dnia postanowiliśmy po prostu pokręcić się po Göreme. Roztapiający się śnieg i ogólna plucha nie zachęcały do dalszych wędrówek. Poszliśmy w kierunku Göreme Open Air Museum, największej lokalnej atrakcji (odpowiednio wycenionej, 20 TL od osoby), ale nie doszliśmy, bo śniegu było po kostki, a my w niskich butach. Za to nacieszyliśmy oczy zaśnieżonymi kominami i innymi dziwnymi kształtami, które otaczają Göreme. Krajobraz iście księżycowy.
Następnego dnia postanowiliśmy zagłębić się w jedną z wielu dolin. Wybór padł na Pigeon Valley. Po pierwsze można do niej wejść bezpośrednio z Göreme, a wyjść w pobliskim Uchisar, z którego z kolei można wrócić albo autostopem albo przespacerować się podziwiając widoki. Po drugie, jest to jedna z krótszych dolin, więc wydała nam się dobra na początek naszej przygody z Kapadocją. Wejście do doliny jest dobrze oznaczone – kierowaliśmy się na hotel Flinstones i za nim skręciliśmy w prawo. W dolinie zaś można chodzić wszędzie. Nie ma wyznaczonych szlaków i można dowolnie eksplorować wszystkie ścieżki, a jest ich co niemiara. Z jednej strony bardzo nam się to spodobało, bo obudziło w nas żyłkę odkrywcy. Z drugiej jednak taka swoboda, szczególnie latem, kiedy przyjeżdżają tutaj tabuny turystów może być nieciekawa. Oczami wyobraźni widzieliśmy tłumy rozdeptujące urocze wąskie ścieżki w wyższej części doliny. Te wszystkie księżycowe formy i kształty powstały w końcu w efekcie erozji, na którą tuf (lokalna skała wulkaniczna) jest bardzo podatny. Stopy tysięcy turystów tylko pogłębiają tą erozję. Nie wyobrażam sobie jednak zrobienia z tej krainy parku narodowego. Za dużo mieszkańców wiedzie tutaj normalne życie. Jest również coś pierwotnego w zagłębianiu się w tunele i w eksplorowaniu jaskiń, w których jeszcze niedawno mieszkali ludzie. Jestem zaskoczona, że nie pobierana jest ogólna opłata wstępu, jak ma to miejsce w kanionie Colca (przed wjazdem do Chivay), ale może lepiej nie podsuwać pomysłów Turkom, bo a nóż widelec zmienią zdanie. Całe szczęście do Kapadocji prowadzi wiele dróg i jest tutaj wiele miejscowości, więc wprowadzenie biletu wstępu byłoby trudne do zorganizowania.
W Pigeon Valley można iść główną ścieżką, prowadzącą dnem doliny jak i odbić w wyższe partie. Początkowo próbowaliśmy iść dołem, przechodząc przez malownicze tunele i spoglądając na wysokie kominy, ale roztopiony śnieg dość mocno pokrzyżował nam plan. Było grząsko i bardzo ślisko. Momentami woda sięgała powyżej kostki i trudno było ją ominąć bez potknięcia lub poślizgnięcia. W sumie było dużo śmiechu i trochę strachu, żeby nie uszkodzić aparatów. Ostatecznie nie udało nam się przejść dolną trasą. Przejście zablokował nam tunel zalany wodą do połowy łydki. Postanowiliśmy obejść przeszkodę i zaczęliśmy wspinać po niesamowicie śliskiej glinie. Nie udało się. Upaćkaliśmy się za to za wszystkie czasy. Warunki zmusiły nas do odwrotu, choć i tak było pięknie. Popatrzcie sami.
Kolejnego dnia powitały nas stalowe chmury i wiatr, ale postanowiliśmy, że się nie damy. Celem był Uchisar i wykuty w skale zamek, będący wizytówką tego miasteczka. Dotarliśmy do punktu widokowego Panorama, który pozwala spacerować spoglądając z góry na Pigeon Valley. Wzdłuż drogi do Uchisar rozciągają się dwie doliny – wspomniana Pigeon Valley i White Valley. Niestety znowu warunki pogodowe pokrzyżowały nam plany. Deszcz zacinał tak ostro, że zarządziliśmy odwrót i busem pojechaliśmy na zakupy do Nevsehir, a popołudniu poszliśmy podziwiać zamek w Uchisar z… Göreme, a konkretnie punktu widokowego nazywanego Sunset View Point. Nazwa iście tajemnicza, ale widoki nic sobie.
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments