Chińskie kroniki część I. W drodze do Longyan i tulou
Pociąg cicho sunie po szynach. Po kolejowych Indiach znowu trafiamy do kraju pociągów. Ludzie przyglądają nam się z zaciekawieniem. Niektórzy otwarcie wpatrują się w nasze twarze, inni wskazują palcem nasze plecaki i pewnie zastanawiają się co tutaj robimy. Jesteśmy w pociągu do Longyan, niewielkiego jak na chińskie standardy miasta, które liczy „zaledwie” 2,5 miliona mieszkańców. Śmiech ciśnie mi się na usta, kiedy myślę o tym jak zmienia się nasza percepcja. Wjechaliśmy do gigantycznych Chin. Europa wydaje się małym pipkiem na mapie, nie wspominając o Polsce czy Hiszpanii. Nasza Warszawa wielkością odpowiada chińskiemu prowincjonalnemu miasteczku. Ale to my Europejczycy mamy chorobę megalomanii, czujemy się pępkiem świata i przez ten pryzmat postrzegamy to, co inne.
A w Chinach wszystko jest inne – poczynając od języka, z którego nie rozumiemy nic, po alfabet i język ciała. Nawet cyfry Chińczycy pokazują palcami zupełnie inaczej niż my. Fascynuje mnie ta inność. Fascynuje mnie ogrom tego kraju i strasznie boli mnie, że nie potrafię się porozumieć, że nie jestem w stanie usiąść przy filiżance herbaty i zapytać jak się żyje w Chinach teraz. Chinach naznaczonych cieniem niedawnej bolesnej przeszłości. Widzę pomarszczone kobiety i zgarbionych mężczyzn – kim byli podczas Rewolucji Kulturalnej? Co robili i gdzie? Czy są intelektualistami, którzy zostali zesłani na wieś czy może byli hunwejbinami dręczącymi innych?
Kontekst historyczny
W 1946 będący u władzy Kuomintang próbuje zawiązać koalicję z komunistami. Nieskutecznie. Wybucha wojna domowa, której kres stawia Mao Zedong kiedy 1 października 1949 roku staje w na szczycie bramy prowadzącej do pekińskiej Świątyni Nieba i proklamuje Chińską Republikę Ludową. Do najbardziej znanych reform Mao należą w kolejności chronologicznej:
- reforma rolna,
- wielki skok naprzód i,
- rewolucja kulturalna.
Wszystkie wiązały się z ogromną przemocą i zmianami w mentalności Chińczyków, widocznymi po dziś dzień.
Reforma rolna zakładała odebranie ziemi bogatym i oddanie jej biednym. Coś na kształt Robin Hooda, tylko w wersji chińsko-komunistycznej. Samosądy i egzekucje, tysiące właścicieli ziemskich tłuczonych na śmierć lub poddawanych masowym egzekucjom. Jednocześnie Mao walczył przeciwko „kontrrewolucjonistom” – głównie intelektualistom i przedsiębiorcom.
Kolejnym krokiem był wielki skok naprzód, czyli przemysłowe i technologiczne dogonienie zachodu w rekordowym czasie. Celem Mao było uniezależnienie gospodarki Chin od rolnictwa i skierowanie jej w stronę industrializacji. Do dyspozycji miał miliony chłopów, sowieckich ekspertów i swój szalony umysł. Wieś poddano kolektywizacji. Ziemie, które chłopi niedawno uzyskali w wyniku reformy rolnej, zostały skonfiskowane. Nagle miliony chińskich chłopów zamiast pracować na roli, miały wspierać krajową industrializację. I tak na przykład Mao uwierzył, że żelazo może powstać domową metodą chałupniczą – od tej pory wszyscy przetapiali co tylko się dało, między innymi narzędzia rolnicze, garnki, patelnie, a nawet dzwony z buddyjskich świątyń. Wprowadzono komunalne kuchnie i stołówki, w których jedzenie wydawane było w zależności od zasług. Doprowadziło to do załamania się produkcji rolnej i w efekcie do klęski głodu. Szacuje się, że z głodu zmarło od 20 do 40 milionów Chińczyków.
Ostatecznym ciosem była rewolucja kulturalna (1966 – 1976), ruch wymierzony przeciwko temu co kapitalistyczne – na przykład okulary (ewidentny symbol intelektualistów), książki, wszelkie przejawy sztuki (nie tylko aktualnej), umiejętność posługiwania się obcym językiem. Mao zaczął walczyć zabobonami i lokalnymi tradycjami. Hunwejbini, czyli czerwonogwardziści, spontanicznie powołana siła, skutecznie oczyszczała Chiny z „wrogich elementów”. Intelektualistów więziono, torturowano i zsyłano na wieś, aby nauczyli się „prawdziwego życia”. Zamykano teatry, jedyną dozwoloną formą sztuki było to, co związane z rewolucją i przewodniczącym Mao.
Dla zainteresowanych polecam kilka książek, które doskonale obrazują nie tylko te burzliwe lata w Chinach, ale również przemiany, jakim Chiny poddawane są na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat:
- Paul Theroux, „Jechałem Żelaznym Kogutem. Pociągiem przez Chiny”
- Xinran Xue, „Dobre kobiety z Chin: głosy z ukrycia” (napisałam o tej książce tutaj)
- Colin Thubron, „Za murem”
- Liao Yiwu, „Prowadząc umarłych. Chiny prawdziwe. Opowieści z nizin społecznych”
- Peter Hessler, „Przez chińskie drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach”
Za oknem migają pola ryżowe i place budowy. Każde miasto w Chinach jest w permanentnym stanie rozbudowy. Chińczyków jest dużo… bardzo dużo, ale jakoś nie widać tego gołym okiem. Nie odczuwam tłoku i zagęszczenia, jaki stał się naszą codzienności w indyjskim Delhi czy Varanasi. Zastanawiam się dlaczego, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Spodziewałam się milionów ludzi, zatłoczonych miast i walki o każdy centymetr przestrzeni. Zamiast tego siedzę wygodnie w pociągu (który też nie jest przesadnie wypełniony), obserwując zza szyby wioski i miasta, w których widać ludzi, ale nie więcej niż w Warszawie.
Raz po raz wjeżdżamy do tunelu, bo Fujian i Anhui, dwie prowincje do których niespiesznie się kierujemy, są dość mocno pofalowane. Nie mówimy o wysokich szczytach, ale o łagodnych i zielonych wzgórzach. Bardzo malowniczych, kryjących wiele skarbów atrakcyjnych zarówno dla nas jak i dla samych Chińczyków.
Pociąg dojeżdża do Longyan kiedy słońce chowa się za horyzontem. Miasto to nie figuruje w naszym przewodniku. Nie za bardzo wiemy co ze sobą zrobić. Trzeba znaleźć nocleg i coś zjeść, ale gdzie? W którym kierunku iść? Zewsząd otaczają nas chińskie krzaczki, z których nic nie rozumiemy i naganiacze koniecznie chcący nas gdzieś zawieść. Czujemy się przytłoczeni i zagubieni. Pierwsze chwile w Chinach nie nastrajają pozytywnie.
Dlaczego Longyan?
Przyjezdni odwiedzający Fujian zatrzymują się najczęściej w nadmorskim Xiamen i stąd wybierają się na wycieczkę do pobliskich tulou, ale my chcieliśmy uciec od turystycznego zgiełku i dlatego za bazę wybraliśmy Longyan. Rzeczywiście chyba nie zapuszcza się tutaj wielu turystów. Ewidentnie stanowimy atrakcję dnia. Ludzie wskazują nas palcami, niektórzy przyglądają się z zaciekawieniem, inny otwarcie się śmieją. Z nas? Z naszego zagubienia? Czy może do nas, a my nie potrafimy zinterpretować ich uśmiechów? Po blisko dwóch godzinach rozmów na migi i błądzenia po okolicznych ulicach udaje nam się zlokalizować zagłębie tanich hotelików. Byliśmy dosłownie o krok! Cena pokoju mieści się w naszym budżecie, a standard bardzo pozytywnie nas zaskakuje. Szybkie wi-fi, świetna łazienka, czyściutka pościel, TV, a nawet jednorazowe szczoteczki do zębów z pastą i woda mineralna. Recepcjonistka nie mówi ani słowa po angielsku, ale jej nastoletni córka jest bardzo łebska i po chwili dzwonią do kogoś, kto mówi po angielsku. Nie mamy pojęcia jak dojechać do naszego celu w prowincji Fujian – słynnych tulou. Po krótkiej rozmowie, a następnie czacie z, jak się okazuje, bratem recepcjonistki, wszystko jest jasne. Wiemy o której i skąd odjeżdża autobus, wiemy też co i jak zobaczyć. To kolejne potwierdzenie naszej tezy, że dla chcącego nic trudnego.
Nasz hotel mieści się przy uliczce pełnej małych garkuchni. W żadnej nie ma obrazkowego menu, ale akurat w jednej z nich widzimy jak właściciel przyrządza smakowicie wyglądający makaron z warzywami. Asystuje mu żona, która życzliwie się do nas uśmiecha. Wskazujemy palcem na wielkiego woka i po 10 minutach zajadamy pyszne noodle w towarzystwie lekkiego chińskiego piwa. Padamy umordowani, ale bardzo zadowoleni z naszego pierwszego dnia w Chinach.
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
Ja polecam bardzo świetne książki Ma Jian’a „Beijing Coma” i „Red Dust”!
Ania, napiszę do Ciebie na priv w temacie książek. Dzięki za sugestie!!!!
Też wolałabym wybrać się do nieturystycznego miejsca, z dala od zgiełku. A książki na pewno przeczytam, bo historia jest dla mnie ważna.
Książki gorąco polecam!!
A zdjęć sobie jeszcze z wami nie chcieli robić? I pytam poważnie, bo mi się taki przypadek zdarzył, acz byłam w mieście, gdzie Europejczycy nie walą drzwiami i oknami, a jak już to raczej zimą a nie wiosną 😉
Oj czujemy się jak gwiazdy! Szczególnie mój mąż, który chyba ze względu na brodę jest fotograficznie rozchwytywany 😀