Tureckie rozmowy
Kontakty z Turkami utwierdziły mnie w przekonaniu, że czasami najtrudniej uzyskać odpowiedź na najprostsze pytania. W Turcji panuje powszechne uwielbienie smartofonów, a szczególną popularnością cieszy się aplikacja whatsapp. Whatsapp to coś podobnego jak sms’y, ale w formie chatu, działającego online. Ponieważ prawie każdy ma tutaj internet w komórce, whatsapp stał się tak samo ważny jak powietrze czy jedzenie.
Szukając osób, które mogłyby nas przenocować, najczęściej korzystamy z rowerowego portalu warmshowers.org. Większość obecnych tam Turków odpowiada na 1-2 zapytania z 20-30. Trochę to frustrujące. Z drugiej strony trzeba przyznać, że większość z nich podaje numery telefonu. Na początku jednak nie zwróciłam na to uwagi i przesyłałam długie elaboraty, w których wychwalałam nasze zalety jako potencjalnych gości. Kiedy okazało się, że nikt nie odpowiada, dałam sobie spokój. Zdałam sobie sprawę, że nikt nie odpowiada na wiadomości przesyłane w „klasyczny” sposób (czyli za pomocą portalu warmshowers.org albo maila, bynajmniej nie mam na myśli listów, bo to chyba już prehistoria w Turcji). Za to kiedy wysłałam krótką wiadomość przez whatsapp, odpowiedzi, choć bardzo różne, otrzymywałam prawie zawsze. I o tych, czasem mocno abstrakcyjnych, odpowiedziach chciałam co nieco opowiedzieć.
Historia 1
Siedzimy w lodowatym namiocie nad jeziorem Bafa i myślimy czy uda nam się znaleźć nocleg (a przede wszystkim prysznic, bo zaczynamy wanieć) w Mugli, dużym mieście znajdującym się około półtora dnia pedałowania. Szybko udaje mi znaleźć na wspomnianym portalu profil założyciela lokalnego stowarzyszenia rowerzystów. Wysyłam whatsappa z krótkim i zwięzłym zapytaniem – jest nas dwójka, chcemy przyjechać tego dnia o tej godzinie, czy możesz nas przenocować? Otrzymuję odpowiedź – „Jestem w Stambule, więc nie dam rady, ale może X. i Y. mogą Wam pomóc”. Koniec. Po dłuższej chwili oczekiwania na ciąg dalszy piszę do gościa i pytam się czy skontaktuje się z X. i Y. czy może chociaż poda mi ich namiary. Odpowiedź mnie rozwala: „Nie mam namiarów na X.”. Kolejne pytanie z mojej strony: „A Y.?” „Na Y. mam” – odpowiada i znowu cisza. Więc pytam o telefon do Y. A to wszystko pisane zgrabiałymi z zimna palcami. Usiłuję się jeszcze dowiedzieć czy może nam polecić jakiś tani pensjonat, jeśli Y. nie będzie mógł nam pomóc, bo rozpaczliwie potrzebujemy dachu nad głową i prysznica. Otrzymuję informację, że może uda nam się znaleźć restaurację WZ. Co ma gruszka do pietruszki, myślę sobie… Wykazując się cierpliwością pytam ponownie co jest specjalnego w tej restauracji, podkreślając, że nie szukamy miejsca, gdzie można coś zjeść (bo akurat tego w Turcji nie brakuje), ale ciepłego prysznica i kawałka podłogi, żeby rozłożyć maty. A gość mi odpowiada, że możemy się tam rozbić! Kto był w Turcji z namiotem ten wie, że jest to kraj wymarzony do biwakowania. Rozbić się można dosłownie wszędzie, więc serio rowerzysta sugeruje mi wbitkę do miasta, żeby rozbić się pod restauracją?! Z zaznaczeniem, że nie ma tam prysznica, a to wszystko w ramach warmshowers, czyli gorącego prysznica dla rowerzysty…
Historia 2, a w zasadzie kontynuacja historii 1
Wysyłam whatsappa do Y. Szybka odpowiedź. Jest bardzo zajęty, bo jest nauczycielem i ma akurat egzaminy końcowe, ale postara się nam pomóc. Myślę sobie, super! Pytam się jeszcze gdzie i o której mamy być. Odpowiedź mamy dostać następnego dnia. Obiecujący początek. Następnego dnia otrzymujemy odpowiedź, że Y. w zasadzie nie mieszka w Mugli, ale paręnaście kilometrów dalej, więc nie wie jak to rozwiązać, ale może chcemy się spotkać z jego uczniem, a on nam pokaże miasto (?!). Sugeruję, że chętnie zobaczymy miasto i jesteśmy bardzo wdzięczni za ofertę przewodnika, ale najpierw chcemy się ogrzać, a przede wszystkim wziąć prysznic, żeby ucznia nie wystraszyć zapachem i wyglądem. Y. odpowiada, że ma egzaminy i jest bardzo zajęty. Jak w ruskim cyrku, a w rezultacie przez Muglę przejeżdżamy tranzytem.
Historia 3
Mamy duże problemy z odkręceniem pedałów (musimy złożyć rowery do transportu, co oznacza również odkręcenie pedałów). Klucz, który ma ze sobą Victor, jest za krótki i za nic w świecie nie dajemy nim rady odkręcić pedałów – potrzebujemy dłuższego klucza. Dlatego poszukujemy warsztatu rowerowego albo kogoś, kto takim kluczem dysponuje. Okazuje się, że nasza turecka koleżanka – gospodyni ma kolegę, który zna się na rowerach i ma wszelkiego rodzaju narzędzia. Victor usilnie stara się przetłumaczyć naszej koleżance czego potrzebuje, ale ona robi zdjęcia całego roweru i z satysfakcją przekazuje nam, że kolega przyjdzie pomóc. Pięć razy upewniamy się, że przyniesie dłuższy klucz. W odpowiedzi słyszymy „no problem” i „don’t worry”. Bosszzzeee… jak nienawidzimy tych słów! Po paru godzinach do mieszkania wkracza ubrany w garnitur chłopak, oczywiście bez klucza i zaczyna tłumaczyć nam, że mój rower to rower europejski (?!), a po chwili pyta się czy umiemy zdjąć koło (?!). Co gorsze, akurat nie ma tutaj nieporozumienia językowego, bo garniturowy kolega doskonale mówi po angielsku… Problem polega na tym, że niestety, jak w większości przypadków, zupełnie nie interesuje go co do niego mówimy. To on wylewa potok słów, zapewniając nas, że „no problem” i „don’t worry”, on nam pomoże. Jak? Tego nie wiemy. W rezultacie sami znajdujemy warsztat rowerowy (brnąc w śniegowej zadymce, przy -15 stopniach…) i rozkręcamy co trzeba…
Podobnych historii mamy pęczki. Odnosimy nieodparte wrażenie, że Turcy owszem są bardzo pomocni i gościnni, ale niezwykle trudno ustalić z nimi konkrety. Ile to razy spotykaliśmy się z naszymi ulubionymi tureckimi odpowiedziami „don’t worry” i „no problem”, w wyniku czego nie działo się nic, a my musieliśmy radzić sobie sami. Jednocześnie jednak wielokrotnie pomagano nam zupełnie bezinteresownie. Oto Turcja właśnie.
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
Tak właśnie uczycie się świata – co kraj to obyczaj! Chyba o to Wam chodziło…, a po drodze muszą być trudności.
Nie do końca czuję czego nauczyło nas pokonywanie tureckich absurdów. Przemyślenia, które tu opisałam miały raczej na celu pokazanie kontrastu między tym, co spotkało nas dobrego a absurdami, z którymi musieliśmy walczyć. Ale tak – podróż to rzeczy dobre i złe, każdy kto choć trochę podróżował wie doskonale, że nie wszystko jest różowe ani tym bardziej czarno-białe.