Tokio mniej znane: Yanaka + Nezu (+ Ueno). Spacer fotograficzny
Kiedy przyjeżdżamy do Tokio jest jeszcze ciemno. Wysiadamy z autobusu w dzielnicy Shinjuku. Choć zakręceni i mocno zaspani (jest przed 5 rano), nie gubimy się i z łatwością odnajdujemy linię miejskich pociągów, która sprawnie dowozi nas do stacji Nippori. Dzisiaj śpimy w małym hostelu właśnie tutaj, ale do pokoju możemy wejść dopiero po 15. Dlaczego akurat tutaj? Bo rzut beretem znajdują się trzy dzielnice, które bardzo chcemy zobaczyć: Yanaka, Nezu i Sendagi, tworzące dystrykt Yanesen.
Yanaka, czyli „zwykłe-niezwykłe” Tokio
Kiedy posileni podwójną kawą ruszamy z hostelu, jest przed 8 rano. Tokijczycy spieszą się do pracy, a my z zaciekawieniem rozglądamy się dookoła. Wszystko jest nowe i fascynujące. Idealny porządek, brak koszy na śmieci, elegancko ubrane Japonki i maluchy maszerujące do szkoły w krótkich szortach, choć termometr nie wskazuje więcej niż 8 stopni.
W zasadzie od razu po przejściu przez stację Nippori, natykamy się na małą świątynię. I choć w rękach trzymamy telefon z zaznaczonymi „atrakcjami” (a ta świątynia nie znajduje się wśród nich), nie możemy się pohamować. Zachęceni życzliwym gestem przez dozorcę, wchodzimy do środka. Okazuje się, że wchodzimy nie tylko na teren świątyni, ale również cmentarza. Przez blisko pół godziny chodzimy wśród starych i nowych grobów, robiąc dziesiątki zdjęć i przesiąkając wyjątkową atmosferą tego miejsca. Wychodzimy w zupełnie innym miejscu i momentalnie szlag trafia jakikolwiek plan. Postanowiamy po prostu iść przed siebie, przynajmniej na razie, wchodząc tam, gdzie nam się spodoba. Yanaka jest do tego stworzona! Jak się szybko okazuje, niemalże na każdym rogu kryją się kapliczki z cmentarzami (a my uwielbiamy cmentarze!) i panuje wyjątkowa atmosfera – japońskiej elegancji, a może ulotności? Kolorowe kwiaty, nieśmiało rozkwitające wiśnie i uderzające o siebie pionowe drewniane deski poruszane przez wiatr. Spacerujemy jak zahipnotyzowani.
Świątynia Nezu i pierwsze bramy Tori
Po dobrych dwóch godzin spacerowania po dzielnicy Yanaka, przechodzimy w okolice świątyni Nezu. To nasz pierwszy kontakt z czerwonymi bramami torii i szintoistyczną świątynią, tak zupełnie inną od tych taoistycznych, które odwiedziliśmy na Tajwanie czy w Hongkongu. Wszystko jest tu subtelniejsze, a jeśli dodać do tego piękny ogród, Nezu staje się obowiązkowym miejscem podczas wizyty w Tokio. Z Nezu mocno naokoło i wchodząc do prawie każdej kapliczki i świątyni, na którą trafiliśmy po drodze, dochodzimy do Parku Ueno.
Park Ueno
I tutaj mała dygresja. My potraktowaliśmy Ueno jako miejsce relaksu, ale park oferuje naprawdę sporo. Po pierwsze w sezonie, kwitnące wiśnie. Ponad 2000 sztuk. Po drugie, zoo z pandami (wstęp 600 jenów). Fanami zoo nie jesteśmy, więc odpuściliśmy. Po trzecie, seria muzeów. Najbardziej znane to Muzeum Narodowe, gigantyczne i z wieloma ciekawymi ekspozycjami (wstęp 620 jenów). Gdyby było mało, możesz zajrzeć jeszcze do Muzeum Sztuki Zachodniej czy Narodowego Muzeum Przyrody i Nauki. Ufff… Jest co robić. Oczywiście są i świątynie i dużo historii. W końcu Ueno powstało na terenach, które w okresie Edo stanowiły część ogromnej świątyni Kanei-ji. Dzisiaj próżno szukać oryginalnego splendoru, ale i tak przyjemnie popatrzeć na sporych rozmiarów pagodę czy staw Shinobazu.
Świątynia Kanei-ji i Jomyo-in
Po odpoczynku i spacerze w Parku Ueno, zaczynamy odczuwać zmęczenie. Kilometry w nogach i noc w autobusie robią swoje. Wracamy zatem powoli do dzielnicy Yanaka. Najpierw zaglądamy na teren pięknej świątyni Kanei-ji (to pozostałości tej ogromnej z okresu Edo), a potem Jomyo-in, pełnej małych posągów Jizo, bóstwa opiekującego się dziećmi. Miejsce jest rzeczywiście niesamowite, ponieważ posągów jest całe mnóstwo. Jak głosi legenda, w 1876 roku kapłan o imieniu Myoun postanowił dać wyraz swojej ogromnej wierze w Jizo i zbudować tysiąc posągów bóstwa. Jednak nie spoczął na laurach po ukończeniu swojej misji, ale postawił sobie nowy cel: kolejne osiemdziesiąt cztery tysiące podobieństwa Jizo (czyli de facto nieskończona liczba zgodnie z buddyjską symboliką). Trudno mi powiedzieć czy jest ich aż tyle i chyba nie ma to większego znaczenia, bo Jomyo-in i tak robi wrażenie.
Cmentarz dzielnicy Yanaka
W końcu dochodzimy do słynnego cmentarza dzielnicy Yanaka. Jest bardzo duży i bardzo „ludzki”. Widzimy spacerujące mamy z wózkami, staruszków, którzy wyszli się przejść, ludzi na rowerach, a nawet samochody (na głównej ulicy przebiegającej przez cmentarz). Można spokojnie spędzić godziny gubiąc się wśród cmentarnych alejek. My spacerujemy dobrą godzinę chłonąc atmosferę tego miejsca. Na marginesie mówiąc, sporo już cmentarzy za nami, ale te japońskie bardzo nam się podobają. Może właśnie przez tą „ludzką” stronę? To, co robi na nas wrażenie, to zaokrąglone drewniane deski ustawione pionowo i uderzające o siebie kiedy wieje wiatr. Japończycy wierzą, że duch zmarłego wraca na ziemię kilka razy w roku, a uderzające o siebie tohba mają być drogowskazem wskazującym drogę do grobu. Dla tych zainteresowanych historią, Yanaka i jej cmentarze oferują unikalną okazję do odwiedzenia grobów słynnych osobistości, m.in. szogunów.
Do dzielnicy Yanaka wracamy jeszcze dwukrotnie. Pierwszy raz tego samego dnia przed zachodem słońca i oczywiście znajdujemy kolejne świątynie i wąskie uliczki. Podglądamy wracających do domu Japończyków i z zaciekawieniem dyskretnie zaglądamy przez okna do tokijskich domów. Te w Yanace są duże i ładne. Myślimy sobie, że muszą mieszkać tutaj zamożni ludzie. I w sumie nie ma się co dziwić. Blisko stąd do centrum, a okolica jest wspaniała! Wcale byśmy się nie pogniewali, gdyby ktoś akurat uskuteczniał housesitting w którymś z tutejszych domów ;D
Kolejny raz przyjeżdżamy rano dwa dni później. Chcemy zrobić jeszcze kilka zdjęć i zajrzeć do dwóch świątyń, które bardzo nam się spodobały za pierwszym razem. Spacerujemy również po głównej ulicy handlowej: Yanaka Ginza i bocznych uliczkach, pełnych małych sklepów z rękodziełem. Przechodzimy również obok ciastkarni, w której ta sama rodzina wypieka herbatniki z nadzieniem od ponad stu lat. Zaglądamy do sklepu z kimonami i kocimi gadżetami. Koty w ogóle mają szczególny status w tej okolicy. Co chwilę jakiś przebiega nam między nogami. Co krok natykamy się też na sklepiki, w których można kupić niemalże wszystko z kocim motywem. Ładujemy akumulatory pieszczochając koty i myślimy, jakie szczęście mamy będąc tu, gdzie jesteśmy!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments