Reisefieber, czyli kilka moich przedwyjazdowych refleksji
Kiedy blisko dwa lata temu kształtował się pomysł naszej „wielkiej podróży” nie przypuszczałam, że miesiąc przed wyjazdem w mojej głowie przewalać się będzie taka burza uczuć i emocji. Niektórzy nazywają to Reisefieber. Dla mnie to po prostu przedwyjazdowa nerwówka. Choć podróżowanie mam chyba we krwi (moi rodzice coś o tym wiedzą!), to jednak stres przed podróżą towarzyszył mi zawsze, niezależnie od tego czy wyjeżdżałam na parę miesięcy do Ameryki Południowej czy na weekend do Barcelony. Teraz jednak nie jest to zwykła przedwyjazdowa nerwówka. To raczej konsekwencje decyzji zmieniającej życie zaczynają dobijać się do mojej świadomości. Wpuszczam je do środka, bo chyba się ciut postarzałam i trochę inaczej postrzegam pewne sprawy.
Długa podróż to nie tylko wielka przygoda, ale również wielkie pożegnanie
W ubiegłym tygodniu byłam na kawie z moją przyjaciółką Izą, która powiedziała, że jak wrócimy, wszystko będzie inne. Kilka dni wcześniej inna dobra znajoma zauważyła, że taka podróż to wielkie pożegnanie. Dwie bardzo ciekawe i mądre obserwacje, które skłoniły mnie do głębokiej refleksji. Jadąc przed siebie codziennie widzimy nowe miejsca i poznajemy nowych ludzi, niezależnie od tego czy jedziemy na rowerze, stopem czy autobusem. I może dlatego, że mijany krajobraz zmienia się bardzo często, tak bardzo pocieszające jest, że gdzieś daleko czeka na nas nasz dom. To właśnie nasza rodzina i przyjaciele są stałą, o której myślimy w chwilach zwątpienia. Jednak dla nas, w ciągłym ruchu, oni wydają się bardzo stateczni i „na miejscu”. Jak gdyby w ogóle się nie zmieniali. Po powrocie okazuje się, że zmieniło się wszystko. Zaskakuje nas jak bardzo urosły dzieci znajomych (albo urodziły się nowe), na półkach sklepowych znajdujemy marki, których nie znamy, a autobusy, którymi kiedyś jeździliśmy codziennie do pracy, teraz zmieniły trasy. Przeżyłam taki szok, kiedy wróciłam po prawie rocznej tułaczce po Ameryce Południowej. Teraz jestem świadoma konsekwencji tak długiego wyjazdu, ale wcale mnie to nie uspokaja. Są to rzeczy, o których rzadko się mówi, rozmawiając o podróżach. Raczej dzielimy się tym, co pasjonujące i ciekawe. Rzadziej opowiadamy o bolączkach. I nie mówię tutaj o brudnych klopach czy niewygodnych łóżkach, o tym informacji nie brakuje. Chodzi mi o to, że taki wyjazd jest również wyrzeczeniem i tęsknotą. Żegnamy się ze wszystkim, co kochamy i co zapewnia nam bezpieczeństwo i poczucie komfortu. Poza „ahoj przygodo”, pozostaje również gorycz rozstania. Mówimy do widzenia rodzicom i dziadkom, przyjaciołom, do których nie będzie można zadzwonić w każdej chwili i pogadać o pierdołach, zwierzętom, które kochamy miłością bezwarunkową i za którymi będziemy strasznie tęsknić.
Niepokój
Napięcie wyczuwalne gdzieś na wysokości żołądka towarzyszy mi od kilku dni. Mniej więcej od kiedy zdałam sobie sprawę, że wyjazd zbliża się nieuchronnie. Dotychczas żyłam przygotowaniami. Zbieranie materiałów, nałogowe czytanie blogów innych podróżników, polowanie na okazje (żeby znaleźć wymarzone ochraniacze na buty w najniższej cenie), szukanie odpowiedniego ubezpieczenia, najtańszego punktu, w którym zrobimy szczepienia i tysiąc innych spraw mniejszych i większych skutecznie zaprzątało moją głowę i myśli. Teraz jesteśmy na finiszu i gdyby nie pewna niezwykle ważna uroczystość i spotkanie z niewidzianą od dawna przyjaciółką, która przylatuje z rodziną do Polski w połowie października, pewnie bylibyśmy w drodze od kilku tygodni. Jednak nie narzekam. Wręcz przeciwnie – niezwykle cieszę się na te ostatnie dni nerwówki. Będzie to bowiem nerwówka, którą spędzę w towarzystwie najbliższych i bardzo chcę nacieszyć się tymi chwilami.
Jedziemy bo możemy i chcemy
Podjęcie decyzji o wyjeździe wcale nie było łatwe. Targały nami różne wątpliwości, związane przede wszystkim z moją rodziną i naszym kochanym czworonogiem, którego niestety ze względu na zaawansowany wiek, nie możemy ze sobą zabrać. Łatwo natomiast jest mi wyjaśnić czemu jedziemy, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że takie wyjaśnienie niewielu przekona. I nie o to chodzi. Otóż jedziemy, bo możemy i chcemy. Tylko tyle i aż tyle. Jedziemy zatem, chociaż teraz sama myśl o pożegnaniu z najbliższymi powoduje, że zbiera mi się na płacz. Wiem również, że będę tęskniła za moim dotychczasowym życiem. Jednak wiem też, że żałowałabym, gdybym nie podjęła decyzji o podróży.
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments