Po co nam tyle rzeczy? Czyli co zrobiliśmy z rzeczami, których nie zabieramy w podróż
Do ostatecznej wyprowadzki z naszych warszawskich czterech kątów pozostał miesiąc. Już teraz wiemy, że w naszym kochanym ochockim mieszkanku zamieszka młoda i sympatyczna studentka chemii. My natomiast już wkrótce przeprowadzamy się do moich rodziców. Dlatego staramy się załatwić jak najwięcej póki jesteśmy w stolicy. W październiku chcemy zaszyć się pod Warszawą, zagłębić się w przewodniki, ostatecznie sprawdzić sprzęt, a przede wszystkim pobyć trochę z rodziną przed długą rozłąką.
Perspektywa przeprowadzki, a raczej fakt, że od ponad miesiąca regularnie kursujemy przewożąc nasze manele do domu moich rodziców, skłoniła mnie do refleksji… Po co mi tyle rzeczy? Przez całe życie gromadziłam ubrania, książki, buty, sentymentalne pamiątki, płyty, pamiętniki, zeszyty z notatkami (z podstawówki, liceum, ze studiów) i wszelkiego rodzaju bibeloty (stare bilety do teatru, pocztówki, wejściówki do zagranicznych muzeów). Celowo piszę w pierwszej osobie, bo mój mąż ma zupełnie inny stosunek do szeroko pojętych „rzeczy” i potrzebuje wyjątkowo niewiele, aby być szczęśliwym. Tak jak kiedyś nie do końca przywiązywałam do tego dużo wagi, tak teraz zdałam sobie sprawę, że pora na uporządkowanie przestrzeni, która mnie otacza. Przeprowadzka była dobrym pretekstem. Przez ostatnie tygodnie w drodze naturalnej selekcji pozbyłam się około 40% otaczających mnie rzeczy. Kolejne 30% zostało przewiezione do domu moich rodziców, a ja funkcjonuję tylko z niezbędnym minimum i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu stwierdzam, że niczego mi nie brakuje. Czego się pozbyłam? Bibelotów i pamiątek, starych podręczników i notatek, nieużywanych sprzętów elektronicznych, ubrań i butów, kosmetyków. Sporo się tego uzbierało. W zasadzie w mieszkaniu brakuje mi tylko naszych ściennych dekoracji. Akwarel, które regularnie przywoziliśmy z wojaży, afrykańskich masek, które zdobiły ścianę w salonie i kilku książek, które zostały już wywiezione. Ale są to rzeczy, których nie byłam w stanie rozdać/sprzedać/wyrzucić. Po prostu wylądowały w pudłach i czekają na nasz powrót. Zostało kilka koszyków, w których trzymamy kable, drewniana szkatułka z gwizdkami, jeden malutki świecznik, kilka muszli i kilkanaście książek. No i mapa świata, której jakoś nie możemy zdjąć ze ściany 😉
Oczywiście najłatwiej jest wszystko wyrzucić, ale mi było ciężko pożegnać się z moimi rzeczami w ten sposób. Postanowiłam zatem w miarę możliwości rozdać i sprzedać jak najwięcej.
Ubrania
Porządki w szafach zaczęliśmy robić już kilka miesięcy temu. Nie ukrywajmy, to przede wszystkim ja musiałam zrobić solidną selekcję ubrań i butów. Víctor nie miał tego problemu. Starałam się kierować zasadą – to, czego nie miałam na sobie w ciągu ostatniego roku odkładam na bok… Tylko co zrobić z tymi ciuchami? Można na przykład wyszukać najbliższy ośrodek pomocy dla bezdomnych. Listę dla województwa mazowieckiego można znaleźć tutaj.
Te ośrodki prawie zawsze przyjmują rzeczową pomoc z otwartymi ramionami. Nam udało się przygotować dwa wielkie kartony, które zawieźliśmy do jednego z warszawskich ośrodków pomocy dla kobiet. Można również po prostu wystawić przy śmietniku, mając nadzieję, że akurat będzie przechodził ktoś potrzebujący. Przydają się również ręczniki i koce.
A co z książkami? Hołd warszawskim bibliotekom
Uważam się za książkowego chomika. Zawsze uwielbiałam książki i nigdy nie miałam zbyt wielkich oporów przed ich zakupem. To chyba coś, co wynosi się z domu – ogromny szacunek wobec książek. W moim domu rodzinnym książki zawsze były dobrem nadrzędnym. Víctor też jest strasznym molem książkowym, ale w jego przypadku zakup najnowszych publikacji w języku hiszpańskim (przynajmniej w wersji papierowej) jest nieco utrudniony w Polsce… Na ratunek przyszedł czytnik książek elektronicznych oraz (kto by pomyślał?) biblioteka publiczna z całkiem pokaźnym księgozbiorem książek po hiszpańsku. Okazało się, że sieć bibliotek na terenie naszej dzielnicy jest bardzo rozbudowana, co przyszło w sukurs naszej polityce oszczędzania. W najbliższej okolicy znajduje się sześć bibliotek. Zapisanie się nic nie kosztuje, a w zamian otrzymujemy możliwość korzystania z bogatego księgozbioru. Czasami trzeba wykazać się cierpliwością i odczekać swoje w kolejce po nowości, ale nikt nie mówił, że będzie lekko 😉 Czy wspominałam już, że biblioteki są skomputeryzowane? Całe szczęście nadal można zgubić się między regałami pełnymi książek. Pomimo komputeryzacji biblioteki nie straciły swojego klimatu. Nadal pachną lekko starością i spracowanym papierem. I chociaż mogę zamówić książki online, a potem szybko je odebrać od pani bibliotekarki, to i tak wolę czasami pokręcić się między regałami. W ten sposób trafić można na prawdziwe perełki, jak na przykład książki Olgierda Budrewicza, które mnie zachwyciły.
Przyznaję bez bicia, że nie byłam w stanie pożegnać się ze swoimi książkami, z wyjątkiem kilku nieużywanych już podręczników akademickich i książek do nauki języków obcych, które rozeszły się jak świeże bułeczki na olx.pl. Dojrzewam też do decyzji, żeby część mniej ukochanych książek podarować ochockim bibliotekom, które tak polubiliśmy. Reszta znalazła już swoje miejsce w biblioteczce moich rodziców.
Co udało nam się sprzedać
Bardzo zaskoczyło nas z jaką łatwością sprzedaje się wszelkiej maści elektronika. Stary aparat małpka marki Olympus, który zalegał w szufladzie, udało nam się sprzedać w zasadzie od ręki. Najbardziej jednak zaskoczyła nas sprzedaż naszego starego odtwarzacza DVD, a przede wszystkim odtwarzacza video. Pamiętacie? Kiedyś były takie duże kasety VHS, które wkładało się do video 😉 Oznacza to tylko jedno – świat jest pełen kolekcjonerów, a nawet potencjalnie bezużyteczne przedmioty mogą znaleźć swoich amatorów (jak np. 3 kasety VHS z trylogią Gwiezdnych wojen). Dla pozostałych gadżetów pozostają elektrośmieci. Podobnie dobrze sprzedają się części rowerowe.
Sprzedaż różnych przedmiotów zalegających po kątach okazała się całkiem niezłym źródłem gotówki. Oczywiście nie zbiliśmy na tym kokosów, ale zwrócił nam się zakup kilku rzeczy potrzebnych w drodze. A to już coś!
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments