skip to Main Content
oda do komara

Kryzys twórczy i oda do komara

Przez kilka ostatnich tygodni ogarnął mnie mały pisarski kryzys. Słowa gdzieś się pochowały i nie chciały wyjść. Czasem zapisałam kilka zdań w notatniku, ale nie było to nic, co można by nazwać szkicem tekstu. Dookoła dużo się działo, zresztą zawsze dużo się dzieje. Azjatycka rzeczywistość, czy będą to Chiny, Nepal czy Tajlandia jest niesamowitą pożywką dla wyobraźni. Tu po prosto zawsze coś się dzieje.

oda do komara
Jak tu brać się za pisanie, kiedy ma się TAKIE towarzystwo??

Oda do komara

Weźmy na przykład komary. Niby w Polsce też mamy komary. Na przykład w podwarszawskim domu moich rodziców, tysiące. Dla każdego znajdzie się komar. A jednak choć będąc w Polsce klęłam na komary niemiłosiernie (bo gryzą mnie straszliwie, to chyba TA grupa krwi, ukochana przez ohydnych krwiopijców), to jednak  teraz z perspektywy czasu myślę o nich z pewną nostalgią i hmm… jakby znudzeniem? No bo europejskie komary są nudne. Przysysają się tylko na chwilę, upiją odrobinkę krwi i już. Nie ma w tym żadnych emocji, strachu, niepokoju, podniecenia. Ugryzie, pojawi się mały bąbel, chwilę się podrapiesz, czasami pojawi się mały strupek i już. Koniec zabawy.

Komary tropikalne (wybacz, że użyję skrótu myślowego, ale żaden biolog ze mnie, więc nazwę te wstrętne ohydne komarzyska przenoszące dengę i malarię komarami tropikalnymi) są jakby bardziej wytrawne, a może wybredne? Mam wrażenie, że nie gryzą każdego. Występują w różnych kształtach i wielkościach. Tu gdzie się teraz znajdujemy (urocza mała tajska wysepka na zachodnim wybrzeżu kraju, rzut beretem od Mjanmy) rytm mojego dnia zależy od dwóch elementów: psów i komarów. Oczywiście psy są ważniejsze, choć nie powinnam ujmować znaczenia komarom.

Zajawka na kolejny post 😉

[O psach będzie w następnym poście.]

Kiedy rano słyszę pierwsze szczęknięcie, słońce wyłania się na horyzoncie. Tutaj wschód słońca ma miejsce około 5:30 i to TEN moment. Komary budzą się głodne, jak szalone szukają żywiciela. Rano widzę tylko te małe. W zasadzie ich nie widzę; wstrętne małe dziady są tak mikroskopijne, że przysysają się bezszelestnie. To, co jest widoczne i odczuwalne (po chwili) to wkurzające swędzenie i ten cień niepewności. Czy to właśnie te malaryczne? Czy może te przenoszące dengę?

Nie, żebym miała jakąś obsesję. Zdaję sobie sprawę, że te dwie choroby to loteria i rachunek prawdopodobieństwa. Albo cię trafi albo nie. Dawno już porzuciłam myśl o lariamie czy malarone (to dwa specyfiki mające uchronić nas przed malarią. Żaden nie daje 100% gwarancji, a mają przy tym dość niefajne skutki uboczne). Posiłkuję się Off-em. Tak! W Tajlandii rządzi Off. Tutaj jednak sprzedawany jest w większym butelkach i charakteryzuje się wysoką zawartością DEET. Ta substancja to kolejne paskudztwo, tak silne, że potrafi wypalać dziury w kosmetyczkach, ale rzekomo skuteczne. No i w sumie jeśli nie zapomnę się spryskać Off-em (nie dusząc się przy tym, bo paskudztwo znajduje się w aerozolu i chmura oparów jest tak silna i śmierdząca, że naprawdę trzeba uważać) i pokryję nim całe swoje ciało, wtedy mam szansę, że nie zostanę zjedzona żywcem. Najczęściej jednak wyskakuje z łóżka w try miga i zapominam o Offie. Wrzucam na siebie co popadnie i lecę na zewnątrz do psów i… komarów.

Pierwszego dnia wyszłam na dwór przeszczęśliwa. Psy były równie wniebowzięte, bo miały towarzystwo na porannym spacerze (normalnie po prostu same sobie biegają w pobliżu domu), a ja spacerowałam przy pomarańczo-krwistym niebem, przeklinając na siebie w duchu, bo oczywiście aparat został przy łóżku. Po chwili poczułam. Jedno ugryzienie, potem drugie, a potem przestałam liczyć i uciekłam na górę. Psy patrzyły na mnie zdziwione i rozczarowane, a ja gorączkowo szukałam Off-a.

Takie plaże mamy dookoła 🙂

Komary mają jedną niekwestionowaną zaletę. Są przewidywalne. Pojawiają się tylko o wschodzie i zachodzie słońca. Wystarczy więc odrobina organizacji i dobra pamięć. Niestety w towarzystwie 21 psów łatwo tracę głowę i zapominam o oczywistym. Później pozostaje tylko niemiłosiernie się drapać…


Bądźmy w kontakcie!

  • Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
  • Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
  • Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.

Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!


The following two tabs change content below.

Kasia

Z zamiłowania kucharka (chyba jeszcze bardziej chlebowa „piekarka”) i miłośniczka wszelkiej maści kotów i psów. Z zawodu iberystka i socjolog. Do niedawna pracownik korporacji z akademickim zacięciem. Graficzne i plastyczne antytalencie, które całkiem łatwo przyswaja języki obce i nawiązuje kontakty z innymi osobnikami. Otwarta, gadatliwa, a czasem nadaktywna. Szybko wpada w zły humor, kiedy jest głodna 😉

This Post Has 2 Comments

  1. Kasia, dobrze sie Ciebie czyta:) Wyobrażam sobie Kelly pomiędzy tymi psami, sadzę że tak właśnie wyglada 'raj’ w jej wyobraźni. Pozdrawiam serdecznie i czekam niecierpliwie na kolejna Twórczość.

    1. Tomasz, serdecznie Ci dziękuję za tak ciepłe słowa! Po prostu miód na usta 😀 😀 Co do raju, to mamy z Kelly sporo wspólnego, ale to chyba żadne zaskoczenie 😉 Ściskam mocno!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top
Translate »