Kanchanaburi i most na rzece Kwai. Miło, łatwo i przyjemnie
Pewnie każdy z nas choć raz widział „Most na rzece Kwai”. Pewnie też gdyby nie ten film mało kto wiedziałby jak powstała linia kolejowa łącząca Bangkok z birmańskim Rangunem. Mało kogo interesowałoby też, że Japończycy przez blisko 70 lat wykorzystywali więźniów do budowy linii nazywanej „koleją śmierci”. Nietrudno się domyślić skąd wzięła się nazwa i łatwo też wyobrazić sobie, że gdyby nie te wszystkie okoliczności mało kto zaglądałby do niewielkiego Kanchanaburi. Historia i popkultura lubią jednak płatać figle. Za sprawą filmu most na rzece Kwai stał się symbolem i atrakcją turystyczną, wokół której powstał cały przemysł i rozwinęło się Kanchanaburi.
Sam most nie robi oszałamiającego wrażenia. Ot, metalowa konstrukcja po której powoli przetacza się pociąg. Większe wrażenie robią tłumy turystów i strzelające bez końca migawki najnowszych aparatów fotograficznych. Tutaj natężenie typowo tajskiej odzywki „tuk tuk, sir?” wbija się do głowy z podwójną siłą. Na okolicznych straganach można kupić wszystko – tanią chińszczyznę, podróbki firmowych koszulek i zegarków, japonki, pokrojone owoce, piwo, luźne spodnie czy koszulki na ramiączkach. Wrażenie robią na mnie sklepy ze świecidełkami okupowane przez chińskie zorganizowane grupy. Biżuteria za kilka złotych robi furorę. Otoczenie mostu jest ładne, a zachód słońca całkiem malowniczy. Turyści przyjeżdżają do Kanchanaburi, żeby liznąć odrobinę historii. Cmentarz poległych, muzeum „kolei śmierci”, wreszcie most na rzece Kwai. Po szybkim obleceniu historycznych atrakcji mogą oddać się przyjemnościom. Kanchanaburi oferuje wszystko, o czym zachodni i azjatycki turysta może zamarzyć. Bary z karaoke, irlandzkie puby, masaż erotyczny i klasyczny, dania kuchni tajskiej, meksykańskiej, włoskiej. Nie obejdzie się bez hamburgerów i piwa. Dla chętnych klasyczne pad thai i naleśniki z bananem.
Jeśli odniosłeś wrażenie, że wyrażam się z pogardą o turystycznym biznesie w Kanchanaburi, nic bardziej mylnego. Opisuję zastaną rzeczywistość, w której wzięłam czynny udział. Nie interesowały mnie irlandzkie puby czy erotyczne masaże, ale tanie hotele z basenem i pyszne jedzenie za parę złotych – jak najbardziej! Szczerze mówiąc całkiem dobrze nam było w Kanchanaburi. Tak dobrze, że jedyną atrakcją, którą „zaliczyliśmy” był właśnie most na rzece Kwai. No dobra, poszliśmy też kilka razy na nocny bazarek, ale w końcu coś trzeba jeść 😉 A potem ogarnął nas leń. Tajlandia ma w sobie coś, co często budzi w nas lenia. Może to kwestia podania wszystkiego jak na tacy. Podróżowanie tutaj jest po prostu miłe, łatwe i przyjemne. OK. Trzeba czasami uważać na oszustów i odganiać sępy, ale poza tym w Tajlandii podróżowanie przychodzi bez większych trudności.
No więc leń. Znaleźliśmy hotel z basenem i zamiast podążać śladem tłumów pluskaliśmy się w wodzie i korzystaliśmy z szybkiego internetu. Dwie deficytowe rzeczy po miesiącu w Birmie. Jedyne na co naprawdę mieliśmy ochotę to wizyta w „Elephants world”, czyli prawdziwym rezerwacie słoni. Niestety taka przyjemność słono kosztuje i musieliśmy obejść się smakiem. Nie wypożyczyliśmy motocyklu. Nie zobaczyliśmy słynnych wodospadów w odwiedzanym przez wszystkich parku narodowym Erawan. Ale i tak było miło, łatwo i przyjemnie.
Bądźmy w kontakcie!
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments