Filipiny: w sielskim Port Barton, czyli odpoczynek od wszystkiego na Palawanie
Dworzec autobusowy w niczym nie przypomina dworców, które znamy z Europy. Ma więcej wspólnego z klepiskiem, dookoła którego ustawiły się w autobusu w birmańskim Yangunie. Ale nie jesteśmy w Birmie. Jesteśmy na Filipinach, na wyspie Palawan i próbujemy wyjechać z Puerto Princesa w kierunku Port Barton. Pierwsze miejsce to punkt tranzytowy dla wszystkich, którzy zaczynają przygodę z Palawanem. To dość spore miasto i dość czyste jak na azjatyckie standardy, ale prawdę mówiąc nie ma tu też za wiele do roboty. Więc dość szybko zwijamy manatki i ruszamy na drugą stronę wyspy do sielskiego Port Barton.
Trycykl, który jakimś cudem dowiózł nas na dworzec o dziwo nie próbował wsadzić nas na siłę do droższych minibusów, ale zgodnie z prośbą dowiózł pod same drzwi lokalnego autobusu. Wsiedliśmy zatem i już po chwili ruszyliśmy. Otwarte okna dawały wytchnienie od upału, a autobus, chociaż wydawał się prawdziwym rzęchem, żwawo pokonywał kolejne kilometry. Trasa jest piękna. Soczyście zielone wzgórza i roślinność tak bujna, że aż dziw bierze, że droga jeszcze trzyma się na swoim miejscu. A dookoła moje ukochane palmy. Od czasu do czasu po prawej prześwituje morze. Trzy godziny z dużym hakiem mijają szybko.
Port Barton to niewielka wieś, która dopiero debiutuje wśród turystycznych atrakcji Palawanu. Być może dlatego jest to miejsce ciche, spokojne i naprawdę sielskie. Kilka krzyżujących się piaskowych ulic, biegnących wzdłuż i prostopadle do długiej piaszczystej plaży, garstka mieszkańców, hotelików i restauracji. Tak naprawdę nic więcej nie potrzeba do szczęścia. Jest gdzie spać i zjeść, a plaża zachęca zarówno do spacerów jak i do kąpieli. Zasięgu sieci komórkowych w zasadzie tu nie uświadczysz, podobnie jak i Internetu. Prąd dostarczany jest przez kilkanaście godzin na dobę. Szukając noclegu warto dopytać się czy hotel dysponuje agregatem albo panelami słonecznymi.
Co robić w Port Barton?
Najlepiej nacieszyć się leniwą i błogą atmosferą miejsca. Czas płynie tutaj powoli. Nie dojrzysz tutaj nikogo spieszącego się. Wszystkie biegnie swoim rytmem. Można zatem zalec na plaży z książką. Można też (kiedy lenistwo już się nieco znudziło) skorzystać z atrakcji, które niewiele różnią się od tych dostępnych w słynnym El Nido. Jest tylko jedna ważna sprawa – w El Nido czekają cię tłumy, w Port Barton – nie.
Można wybrać się zatem na island hopping, czyli wycieczkę bangką, specjalną łodzią, która na pierwszy rzut oka wygląda nieco dziwnie. Wąska i smukła podparta jest dwoma długimi płozami, które dodają łodzi stabilności. Bangki w Port Barton są nieduże i na wycieczkę mogą zabrać maksymalnie 10 osób. My płynęliśmy zaledwie w szóstkę i było bardzo przyjemnie. Przez blisko siedem godzin pływaliśmy wśród wysepek. Bardzo dużo snorklowaliśmy i muszę przyznać, że snorkelling przy Fantastic Reef był doskonały. Piękna rafa, opadająca w dół ściana i bogactwo ryb. Widzieliśmy też żółwie. Na obiad zatrzymaliśmy się idealnej tropikalnej wysepce – German Island. Biały piasek, turkusowa woda i palmy – kwintesencja rajskiej wyspy. Kapitan naszej łodzi wraz z pomocnikiem przygotowali nam doskonały lunch – przepyszną rybę z grilla, kurczaka, sałatę i ryż. Do tego banany na deser. Serio dawno nie jadłam tak pysznej ryby!
Warto przejść się do White Beach lub do wodospadów Pamuayan. Można również wynająć kajak i popływać po okolicy. Wody są spokojne, prądów w zasadzie brak. Można też po prostu posiedzieć na plaży nie robiąc nic 😉
Jeśli chodzi o jedzenie, jest w czym wybierać. My prawie przez cały pobyt stołowaliśmy się w lokalnej jadłodajni Gacayan. To prawdziwa instytucja w Port Barton – jadają tu dzieci po wyjściu ze szkoły i turyści. Jedzenie jest tanie i smaczne. Absolutnym hitem są dania z garnków. Za 50 pesos dostaje się miseczkę wybranego dania (ja zawsze prosiłam o curry z dyni – pycha!), talerz ryżu i małą butelkę zimnego Sprite’a. Szok cenowy! Nieco drożej, ale podobno równie pysznie można zjeść w Mabuti (głównie makarony), restauracji prowadzonej przez Polaka lub w Gorgonzoli (pizza i pasta). Jeśli chcesz spróbować autentycznego hiszpańskiego jedzenia, przejdź się na kolację do Lunazul. Na piwko polecamy restauracje Jambalaya na plaży – 40 peso do 19:00.
Do Port Barton można dojechać zarówno z El Nido minibusem (600 peso, 4 godziny) jak i z Puerto Princesa (autobus 250 peso, minibus 350 – 400 w zależności od umiejętności negocjacyjnych).
Nocleg:
Nie warto sugerować się aplikacją booking, gdzie prawie zawsze wszystkie hotele są pełne. Właściciele nie chcą korzystać z booking, więc blokują swoje hotele, które figurują jako pełne. Warto sprawdzić air bnb lub po prostu poszukać na miejscu. Polecane miejsca:
- Uno Dus – 6 bungalowów, w tym trzy z klimatyzacją, wszystkie z łazienką. W nocy prąd z generatora. Czysto, ale niestety w środku brak wentylacji (to zmora całego Palawanu), więc szybko robi się wilgotno. Generalnie możemy polecić. Cena wyjściowa 800 peso za domek z wiatrakiem, zbite do 700 przy 3 nocach.
- JBR – polecili nam znajomi. Podobno ceny i standard podobne do Uno Dus.
Wycieczki:
Wszystkie wycieczki typu island hopping kosztują 700 peso od osoby. Dodatkowo trzeba uiścić jednorazowo opłatę turystyczną (50 peso). Na wycieczkach niestety czekają dodatkowe opłaty. Rajska German Island kosztuje 100 peso, ale jest to wydatek zrozumiały – na wyspie można korzystać z hamaków, leżaków, parasoli. Jest też toaleta i dużo cienia. Teoretycznie podobnie jak w El Nido są cztery warianty (A, B, C i D), w praktyce jednak dobór miejsc zależy w dużej mierze od kapitana, który dowolnie żongluje zawartością wariantów. Najlepiej dać się ponieść 🙂
BARDZO WAŻNE
W Port Barton nie ma bankomatów, koniecznie trzeba przywieźć ze sobą gotówkę. Podobno jest jeden punkt, w którym można wymienić dolary i euro, ale przelicznik jest fatalny.
Spodobał Ci się ten post? Puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij. Możesz nas również śledzić na instagramie.
A może chcesz się zapisać do naszego newslettera? Co miesiąc w Twojej skrzynce nowości, rady i aktualności blogowe.
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
Cieszę się, że moje posty się przydały 🙂 i życzę miłego pobytu w Sagadzie i w ogóle na wyspie Luzon.
Ja na ten moment jestem zakochana w Filipinach, ale my nie byliśmy na żadnej z najbardziej turystycznych wysp, więc obawiam się, że mogę się jeszcze rozczarować 🙂
Indonezję mamy oczywiście w planach, ale dopiero na przyszły rok. No chyba, że znajdą się jakieś atrakcyjne bilety akurat tam, bo na ten moment ceny lotów z Chin w okresie Nowego Roku niestety powalają 🙁
ohh, Filipiny! wlasnie intensywnie myslimy gdzie spedzic nasze wkacje z okazji chinskiego nowego roku i rozwazamy Palawan. po tych zdjeciach bedziemy chyba blizej podjecia decyzji 🙂 z mapki widze, ze jestescie teraz w Sagadzie. bylismy tam dwa lata temu, polecamy Cave Connection 🙂
Gosiu, właśnie wczoraj na prawie nieistniejącym internecie w Bontoc robiłam notatki z Twoich relacji. Jak na razie Sagada super, choć dzisiejszy dzień był mocno leniwy. Ostatnie dwa mocno dały nam w kość, ale mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej! Coś czuję, że kilka dobrych dni zabawimy w Sagadzie. A potem pewnie znowu przez Bontoc do Banaue i Batad. Czas pokaże.
A co do Palawanu, to Port Barton zdecydowanie polecam. Nie dopłynęliśmy na Coron, bo po El Nido mieliśmy dość. Być może jest to spowodowane naszym plażowym wypaleniem. Ale chyba też jest trochę prawdy w tym, co mówili nam wszyscy w Port Barton – zarówno Coron jak i El Nido są po prostu BARDZO turystyczne. Port Barton to drugi biegun – pełen relaks, zero pośpiechu. Ale tak jak pisałam w poprzednim poście – z mojego punktu widzenia Filipiny są bardzo przereklamowane. Szczerze mówiąc dużo lepiej było mi w Indonezji. I Indonezję też Wam polecam z całego serca!