Kirgiskie kroniki (1) Zwierzęta w Kirgistanie i matka zastępcza
Ostatnie dwa tygodnie spędziliśmy podglądając życie w kirgiskich górach. Mieszkaliśmy z rodziną w pięknej dolinie, bez dostępu do Internetu i bieżącej wody, za to w otoczeniu oszałamiających krajobrazów i setek cudownych zwierząt. Jeśli chcesz się dowiedzieć jak się tutaj znaleźliśmy, kliknij tutaj. Oto nasze historie, przemyślenia i obserwacje, czyli pierwsza część kirgiskich kronik. Zwierzęta w Kirgistanie.
Znajdujemy się na wysokości 2300 metrów na jailoo, czyli kirgiskim pastwisku. W dole widzimy jezioro Issyk Kul i pasmo gór odgradzające Kirgistan od Kazachstanu. Jesteśmy cztery godziny drogi od Biszkeku, niby blisko dużego miasta i „cywilizacji”, a jednak bardzo daleko. Jest tu w sumie osiem domów. Wszyscy się znają, bo jak się nie znać, skoro zwierzęta pasą się razem, a trudno ze wszystkim radzić sobie samemu, więc sąsiad to zarazem przyjaciel i pomocnik. Zapraszam do pierwszej części naszych kirgiskich kronik.
Krowa, która nie miała siły się podnieść
Pierwszy dzień. Ledwo wrzucamy w siebie śniadanie kiedy Aitbek, właściciel domu nerwowo nas woła. Biegniemy wszyscy, żeby pomóc krowie.
Krowa na pierwszy rzut oka jest duża, ale w rzeczywistości nie nabrała jeszcze masy po zimie. W nocy urodziła cielaczka – ślicznego, bielutkiego i nieporadnego, a poród tak ją zmęczył, że nie ma siły się podnieść.
Malec chodzi dookoła swojej mamy utyskując i próbując dostać się do wymion, a wymęczona krowa tylko stęka. Nie ma siły. Musimy ją podnieść, żeby malec mógł zjeść. Inaczej również szybko opadnie z sił, a i ona musi stanąć na nogi – napić się, zjeść i doglądnąć swojego synka, który chodzi jak pijany. Potykając się o własne łapy, rozpaczliwie szuka ciepłego mleka swojej matki.
Próbujemy we czwórkę, pomagając sobie liną. Aitbek, nasz gospodarz, Gulnaz, jego żona, Victor i ja. Gulnaz biegnie do sąsiada po wodę i inną linę. W końcu przybiega i sąsiad. W piątkę idzie nam lepiej. Ostatecznie pomaga przynęta z cielaczka i zdecydowana komenda sąsiada. Krowa się podnosi, a maluch od razu szuka wymiona. Aitbek ściąga mleko prosto do jego pyszczka, a szczęśliwa mama nagle nabiera sił. Łapczywie pije wodę, podgryza trawę i myje swojego pierworodnego.
Następnego dnia na świat przychodzi kolejny cielaczek – tak samo biały, ale nieco większy i silniejszy. Jego mama jest również większa i momentalnie staje na nogi. Mamy zatem w domu dwa małe byczki – w zasadzie identyczne, bo po trzech dniach malec numer jeden nabiera sił i nie odstaje rozmiarem od swojego młodszego kolegi i tylko pan domu potrafi je rozróżnić i podstawić do odpowiedniej mamy. Maluchy spędzają razem całe dnie w zagrodzie podczas kiedy ich mamy podjadają świeżą zieleninę na pastwisku. Wieczorami rozlega się rozpaczliwe „muuuuuu”. To cielaczki popędzają swoje mamy, żeby się pospieszyły i wróciły do zagrody dać cyca…
Zwierzęta w Kirgistanie: przechodni osiołek
Po szczęśliwym podniesieniu krowy, wyprowadzamy osiołka do wodopoju. Niestety strumień, który płynie przy domu jest suchy – mieliśmy zimną noc i lodowiec jeszcze nie puścił. Trzeba iść dalej do głównego strumienia przecinającego tą część doliny. Maszerujemy zatem, robiąc częste postoje, żeby osiołek mógł sobie pojeść świeżej trawy. Wybieramy najbujniejsze zakątki. Osiołki, jak wszędzie, tak i tutaj mają ciężkie życie, więc niech ten ma choć chwilę wytchnienia i radochy.
Po solidnej porcji zieleniny, osiołek ląduje przywiązany do ogrodzenia w zagrodzie. Za chwilę będzie pracował – przewoził kamienie na małym wózeczku. Najwyraźniej jednak dzisiaj poczuł zew natury. Nie wiemy jak, ale skubany, wyswobadza się jakoś i znika. Spanikowani zaczynamy go szukać. Biegnę w stronę wodopoju i domu sąsiada, który tylko się śmieje i mówi, żebym wzięła jego osiołka, jeśli potrzebuję. Tłumaczę my łamanym rosyjskim, że szukam NASZEGO osiołka, a on patrzy się na mnie jak na idiotkę… Nie wiem o co kaman.
Dopiero później Aitbek wyjaśnia mi, że z osiołkami jest śmieszna sprawa. Otóż są one przechodnie. Teoretycznie mają swoich właścicieli, ale w rzeczywistości chodzą swobodnie po dolinie. Jeśli ktoś potrzebuje, bierze tego, którego zobaczy. Nakarmi, napoi, wykorzysta do pracy i odstawi na pastwisko. Dlatego na kilka godzin „wypożyczamy” innego osiołka, ciesząc się, że w Kirgistanie nawet osiołki mogą skorzystać z wolności i zielonych pastwisk.
P.S. „Nasz” osiołek pojawia się w okolicy popołudniu. Przyprowadza go żwawa 80-latka, mama Aitbeka.
Baraszka i matka zastępcza
Wcześniej szukając osiołka, usłyszałam beczenie. Nie takie tradycyjne i zwykłe beczenie owcy, bo do tego się już przyzwyczaiłam, ale płacz zagubionego maleństwa. Na marginesie, Aitbek i Gulnaz mają blisko 150 owiec, co w połączeniu z owcami sąsiadów daje pewnie grubo ponad tysiąc zwierząt w dolinie. Beczenie stało się integralną częścią naszego pobytu tutaj 😉
Idę tam, skąd dobiega głos i zauważam czarną owieczkę. Widzę, że dopiero co się urodziła – cała pokryta jest jeszcze pozostałościami łożyska. Rozpaczliwie szuka matki, której nie ma… Jak na złość na horyzoncie nie ma żadnej owcy poza maleństwem. Czy to w ogóle możliwe? ZAWSZE dookoła są owce! Oczywiście tylko nie teraz kiedy są naprawdę potrzebne.
Niewiele się zastanawiając próbuję ją złapać. Mała zginie jeśli będzie sama. Udaje mi się dopiero podstępem. Idę równolegle do niej, zerkając i czekając na moment kiedy się zmęczy. Nie trwa to długo. Pada na łapki – przestraszona i słabiutka. Łapię ją na ręce i niosę do domu. Jestem cała umorusana, ale mam owieczkę! Nie ma natomiast jej mamy.
Aitbek idzie szukać. Znika na dobrą godzinę. Przegląda całe swoje stado, żeby sprawdzić czy któraś z jego owiec przypadkiem nie urodziła jagniątka. Nie. Ta owieczka nie jest z jego stada, ale nie możemy zostawić jej samej. Trzeba się zaopiekować. Od dzisiaj staję się matką zastępczą. Trzy, czasami cztery razy dziennie podgrzewam mleko w mikrofali (mleko prosto od krowy, zero przeróbki termicznej poza lekkim podgrzaniem), idę do obory i wołam małą. Po dwóch dniach Baraszka reaguje na mój głos i czeka przy drzwiach. Przysysa się do smoka jak mała pijawka i ciągnie ciepłe mleko tak zawzięcie, że zdarza jej się zakrztusić. Czasami szuka wymion na moich nogach, czasami ssie palec albo rękaw bluzy. Baraszka, czyli „moja” owieczka jest cała czarna i bystra. Momentalnie rozpoznaje mój głos i wydziera się w niebogłosy, żebym dała jej jeść.
Wracając do sąsiadów, pozostaje pytanie – czyja to owieczka? Nasza? Czy może któregoś z sąsiadów?
Inne zwierzęta w Kirgistanie: Zdzisia i źrebaczek
W sumie mamy tu małe krowie przedszkole. Oprócz białych „bliźniaków” jest też Zdzisia, który do niedawna był Zdzisiem. Prawie miesięczny cielak, który nie wiedzieć czemu został skategoryzowany jako chłopak. Kilka dni temu robiąc mu sesję fotograficzną, odkryłam, że bez wątpienia Zdzisiek jest Zdzisią! 😀
Więc Zdzisia jest asertywna i zdecydowana. Choć jest duża (ma już ponad trzy miesiące) i może swobodnie radzić sobie z zieleniną, dalej przysysa się do swojej mamy. Jeśli chce pić, będzie szukała wody do skutku. Jeśli chce jeść, ale przejadła się jej zielenina, będzie muczała tak strasznie, że i dla nas spełnieniem marzeń będzie pojawienie się jej mamy. W dodatku Zdzisi wyrastają rogi, więc ciągle próbuję się o mnie drapać. Jest niesforna i bardzo zabawowa. Usilnie próbuje przyssać się do butelki z mlekiem kiedy karmię Baraszkę, choć sama skubana jada na dwa fronty.
Źrebaczek z kolei ma kilka dni. Przyszedł na świat pewnej nocy kiedy my smacznie spaliśmy w naszej jurcie. Energiczny, zwinny, zgrabniutki. Przyklejony do swojej mamy, ma dość charakteru, żeby dotknąć łebkiem, a potem uskoczyć. Trzeba postarać, żeby go pogłaskać i jest to możliwe tylko kiedy idzie ze swoją mamą do wodopoju. W zagrodzie w klaczy budzi się instynkt macierzyński i łypie do nas groźnie, więc trzymamy dystans. Za to na spacerze można się ze źrebakiem bawić 😀
Karmiąc orły
– Idę nakarmić orły. Może chciecie zobaczyć? – Aitbek rzuca do nas w piątek popołudniu – Karmię je co dwa dni. – dodaje. Długo nie trzeba nas namawiać.
Aitbek należy do prestiżowego lokalnego stowarzyszenia myśliwych, którzy polują z orłami. Fachu uczył się od swojego ojca. To kirgiska tradycja – zimą organizowane są polowanie w całym regionie. Poluje się konno z orłami i psami myśliwskimi – kirgiskimi tajganami. Latem organizowane są specjalne pokazy dla turystów.
Aitbek ma dwie orlice. Mieszkają w osobnym domku, każda w swoim pokoju. Jedna, starsza i silniejsza, ma sześć lat. Druga dopiero trzy. Zobaczenie takiego ptaka z bliska to niesamowite doświadczenie. Na samo wspomnienie dostaję gęsiej skórka, choć pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Zwierzę na uwięzi zawsze budzi mieszane uczucia. A orzeł w zamknięciu jest zaprzeczeniem natury.
Orlice nie znają innego życia. Trafiły do Aitbeka jako pisklęta. W zasadzie nie trafiły, a zostały wykradzione. Operacja trudna i ryzykowna, bo za wszelką cenę trzeba uniknąć kontaktu z mamą… Kto widział szpony orła, ten zrozumie 😉 Potem nastąpił długi proces tresury i nauki. Proces, który trwa nawet trzy lata. Stworzenie więzi poprzez przemawianie do ptaków, karmienie i śpiewanie.
Pewnie gdybym ograniczyła się do zobaczenia ich za siatką, wyjechałabym stąd smutna i przygnębiona. Od wiosny do jesieni orlice całymi dniami siedzą w zamknięciu, wypuszczane są tylko na karmienie albo na pokazy „eagle show”, organizowane dla turystów. Zimą natomiast odżywają. Zimą pracują – polują ze swoim właścicielem i jego psem razem z innymi myśliwymi.
Co to za życie, zapytasz… ja też na początku zadawałam sobie to pytanie, ale potem doszłam do wniosku, że lepsze niż niejednego psa. Orlice dostają porządne porcje mięsa. Aitbek głaszcze je po skrzydłach, rozmawia z nimi. Przed karmieniem są wypuszczane, mogą polatać, spędzić czas ze swoim ludzkim przyjacielem.
Są piękne! Ogromne, o wielkich oczach i szponach. Na widok swojego właściciela skomlą jak uradowane psy. Aitbek zakłada specjalną rękawicę i bierze najpierw Siłę. Sadza ją na kamieniu a sam się oddala. Siła wznosi się i krąży nad nami, żeby po chwili usiąść na ręce Aitbeka. Pora karmienia. Aitbek kładzie kawałki mięsa, a Siła rozrywa je dziobem na mniejsze kawałki. Pomocne okazują się potężne szpony. Odległość jaka dzieli spiczasty dziób Siły od oczu Aitbeka jest czasami mniejsza niż 10 cm, a jednak nie widać między nimi anu strachu ani agresji. Jest zrozumienie i czułość. Siła ma dopiero trzy lata, jest jeszcze nastolatką w orlim świecie i dlatego Aitbek profilaktycznie zakłada jej specjalny ochraniacz na oczy.
Druga orlica, Błyskawica jest starsza. Ma sześć lat i pełne zaufanie Aitbeka. Niestety Błyskawica nie wznosi się w powietrze. Aitbek wyjaśnia nam, że na wiosnę orły zmieniają upierzenie. Błyskawica ma mnóstwo nowych piór, które dopiero się wykształcają. Dlatego nie może wysoko latać. Uskutecznia coś na kształt biego-lotu. Wszystko, żeby dostać się do Aitbeka i mięsa, które pochłania w okamgnieniu.
Jak pies z kotem, czyli razem
Przygląda się temu pies – kirgiski chart (tajgan). Tak chudy, że można policzyć wszystkie żebra. Jak wyjaśnia mi żona Aitbeka, psu gotuje się jedzenie zimą. Na moje pytanie czym karmią go latem, patrzy się na mnie dziwnie. Pies żyje powietrzem. Jest chyba najmniej docenianym członkiem stada, co bardzo nas boli, bo to niezwykle łagodny i delikatny czworonóg. Doskonale dogaduje się z kocicą, uwielbia pieszczoty. Nie pozostaje nam nic innego jak łapać wszystko co wpadnie nam w ręce i przemycać dla psa. No i oczywiście dawać mu tyle miłości ile zdołamy przez ten krótki czas.
Jest jeszcze wspomniana kocica. Cudowna. Zaprzeczenie stereotypu kota – przyklejona do nas jak pies, chodzi za nami krok w krok i ciągle domaga się pieszczot. Wystarczy kucnąć, a już wdrapuje się na kolana i przytula. Zawsze blisko.
Zastanawiamy się skąd w niej tyle miłości, skoro nikt tutaj nie zwraca na nią uwagi? W sumie i tak ma lepiej jak pies. W ciągu dnia może spać na kanapie, dostanie czasami kawałek chleba, a sporadycznie nawet trochę mleka do miseczki. W nocy śpią razem – pies i kot, przytulone, zwinięte w kłębek i ogrzewające się wzajemnie. Na zewnątrz zimą i latem, na małym dywaniku pod stołem. Tutaj powiedzenie „jak pies z kotem” nabiera zupełnie innego znaczenia. Tutaj znaczy solidarnie i razem.
Jak się obcina jaja…
Teraz pora przejść do spraw poważnych i groźnych, szczególnie dla panów. Pewnego dnia po śniadaniu zauważyliśmy duży ruch na zewnątrz. Przyszedł sąsiad z jurty ze swoim synem, za chwilę pojawił się kolejny sąsiad (nazywaliśmy go „sąsiad – wódka”, bo choć przesympatyczny, dość często przegina odrobinę z ilością wypitej wódki i jego głos niesie się po całej dolinie). A w końcu pojawił się on. Człowiek – zagadka z małym kuferkiem i zwojem szmat w kieszeni. Aitbek miał niepewną minę, a w ręku trzymał torebkę ze strzykawkami i ampułkami. Po chwili przyprowadzono pierwszego niechlubnego bohatera dnia – pięknego ogiera, który był szykowany, żeby pójść pod nóż. Dzień kastracji!!!
Ekspresowe związanie i położenie delikwenta. Do utrzymania potrzeba bagatela pięciu chłopa. Ja asystuje panu kastrującemu i dokumentuję, pozostali trzymają biedaka. Całe szczęście pierwsza rzecz to znieczulenie. Delikatne okolice są obstrzyknięte środkiem znieczulającym, nożyk zdezynfekowany jodyną, ja stoję w gotowości ze szmatami i jedziemy.
Pan nacina wierzchnią powłokę i powoli wypycha jądra – najpierw jedno, potem drugie. Na koniec zawiązanie woreczka, przycięcie, dezynfekcja i gotowe. Po piętnastu minutach koń stoi na nogach, choć cały proces kosztował go sporo wysiłku i krwi. Szybkie przygotowanie stanowiska numer dwa i pod nóż idzie kolejny ogier. Po co ta kastracja, zapytasz… Ano konie pasą się swobodnie na jailoo i lepiej wprowadzić kontrolę urodzeń. Taki myk.
A na koniec po mocnych przeżyciach mała galeria moich ulubionych modelek i modeli:
Każdy zna tutaj swoje miejsce i wie jakie są jego obowiązki. Tylko my się trochę gubimy w tej lokalnej hierarchii. Niby goście, niby wolontariusze, niby obcokrajowcy, którzy nic nie wiedzą. Czasami czujemy się jak powietrze. Staramy się być pomocni i odciążyć naszych gospodarzy w ich codziennych pracach, ale nie jest to łatwe. W Kirgistanie wszystko płynie własnym rytmem i nigdy nie wiadomo co akurat jest do zrobienia. Nie pomaga też właściciel, który zawsze chodzi własnymi ścieżkami i raczej nie zwraca na nas szczególnej uwagi. Co nam pozostaje? Staramy się nauczyć jak najwięcej i chłoniemy to, co nas otacza. C.D.N.
- Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
- Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
- Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.
Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!
Kasia
Ostatnie wpisy Kasia (zobacz wszystkie)
- Islandia. Rozczarowanie i porażka - 30/11/2020
- Tu i teraz (14) Polska 2020: powrót do „normalności” (?!) - 15/11/2020
- Islandzkie wodospady (1) Fitjarfoss, Hraunfossar i Barnafoss - 14/07/2020
This Post Has 0 Comments