skip to Main Content
Tagong

Tagong i o podróżniczo-turystycznej hipokryzji

Siedzę właśnie na tarasie kawiarni w małej tybetańskiej mieścinie w chińskim Syczuanie. Tagong był kiedyś urokliwą wioską, otoczoną zielonymi wzgórzami. Dzisiaj słychać nawoływania z megafonów i muzykę z restauracji. Klasztor, który znajduje się dosłownie kilka metrów po lewej stronie otoczony jest rusztowaniami. Naprzeciwko drugiego klasztoru budowany jest właśnie wielki hotel. Chińczycy w masowej ilości wylewają się z autokarów. Duże murowane domy zachowały tybetański charakter, w wielu miejscach powiewają buddyjskie flagi modlitewne, a okna zdobione są rzeźbami, które widzieliśmy wcześniej w Ladakh. Jednak to, co miało być wioską, przekształciło się w turystyczny tygiel z hotelami, sklepami z pamiątkami i restauracjami, w których można zjeść hamburgera z jaka.

Tagong
Samo miasteczko nie robi oszałamiającego wrażenia

Kawiarnia, w której pisze te słowa, należy aktualnie do Czecha, który przyjechał tutaj dwa lata temu i pozostał. Maks to obieżyświat i podróżnik, bezgranicznie zakochany w Tagong. Nie do końca rozumiem jego miłość, ale zakładam, że może mieć coś wspólnego z Tybetanką, z którą się ożenił i z którą ma dwumiesięcznego bobasa o imieniu Kerel.

Tagong
Kawiarnia Maxa znajduje się przy głównym placu w Tagong. Widok na rusztowania klasztoru i sklepy po drugiej stronie ulicy. Tybetańczycy uczą się dobrych zwyczajów – nawet na butelce wody próbują zarobić dodatkowe 20%

Te tybetańskie rubieże mają coś w sobie. Zielone wzgórza sięgają po horyzont. W oddali majaczą  ośnieżone szczyty górskie, a wszędzie powiewają kolorowe modlitewne flagi. Chociaż Tagong, mający sławę jednej z najbardziej urokliwych tybetańskich wiosek w Syczuanie, nieco rozczarowuje, to jednak widać tutaj cień dawnego blasku. Przyzwyczajeni do turystów Tybetańczycy wesoło pozdrawiają, oczekując, że kupimy coś w ich sklepie.

Tagong
Okolice są piękne

Cały czas czuję ten dysonans – masowa turystyka versus autentyczność. Ciągle szukamy tego, co autentyczne, nieskazane modernizacją i postępem. Chcemy, żeby ludzie mieszkali w lepiankach, częstowali nas herbatą w zachwycie, że ich odwiedziliśmy. Brzydzimy się słupami wysokiego napięcia i wszechobecnymi kablami. Odrazą napawają nas nowo powstające betonowe budynki, rusztowania i sklepy z telefonami komórkowymi. Marzymy o arkadii i prymitywizmie zarazem, ale tylko na krótką chwilę. Tak krótką, aby poczuć jak wygodne jest nasze życie. Bo bardzo szybko możemy wskoczyć w samolot i wrócić do ciepłego, pełnego wygód domu, wspominając przygody z „autentycznego” Tybetu, w którym nie ma ogrzewania, jest zimno i wysoko, po ulicach chodzą jaki, krowy i konie, a najczęstszym widokiem są bordowo ubrani mnisi. To też dobra anegdota dla przyjaciół. Pokazanie zdjęć z tego co odległe i egzotyczne. Ukazanie siebie w zupełnie innym świetle – podróżnika i obieżyświata, gotowego na wszystko i niebojącego się braku komfortu. Lubimy w końcu usłyszę „wow” i odpowiadać na pytania w stylu „jak sobie tam poradziłeś?”, „było bezpiecznie?”, „nie zmarzłeś?”. 

Tagong
Klasztor w Tagong, zależy od której strony spojrzeć, ale jest nawet całkiem całkiem…
Tagong
Oooo… a tutaj Chińczycy budują ohydny hotel, który będzie pasował jak świni siodło
Tagong
Klasztor z innej perspektywy. Vis a vis hotel w budowie, co by można było prosto z balkonu podziwiać klasztor i od razu wsiąść na osiołka i wdrapać się na pobliskie wzgórze. Jak wiadomo chodzenie zabija

Często czuję się hipokrytką. Szczególnie kiedy w głębi duszy spoglądam na ulice Tagong i myślę jak musiało tu być kiedyś. Idyllicznie – dla nas turystów. Cholernie ciężko dla mieszkańców. Teraz jest prąd i bieżąca woda, nowo wyasfaltowana droga umożliwia szybkie dojechanie do najbliższego miasta, w którym jest szpital i szkoły. Tagong nadal jest ważnym ośrodkiem handlowym dla tybetańskich koczowników zamieszkujących okoliczne wzgórza. Teraz jednak zamiast zjeżdżać do wsi konno, przyjeżdżają na motocyklach. I kurcze, fajnie to wygląda.

To w końcu współczesny Tybet. I choć mocno zmieniany, urbanizowany, modernizowany i tłamszony przez imperialistyczne Chiny, to jednak trzyma nadal jakoś się trzyma.

[Post powstał 21 października 2016 r.]


Bądźmy w kontakcie!

  • Obserwuj nas na Facebooku: Kasia & Víctor przez świat
  • Zajrzyj na naszego Instagrama. Na stories możesz zobaczyć gdzie jesteśmy i co porabiamy.
  • Zapisz się do naszego newslettera. Raz w miesiącu otrzymasz od nas maila z radami i aktualnościami blogowymi.

Jeśli lubisz to, co robimy i spodobał ci się ten post, puść go dalej w świat – naciśnij kolorowy przycisk poniżej i udostępnij (będziemy ogromnie wdzięczni). Wesprzyj nas komentarzem, lajkiem. To wiele dla nas znaczy. Dziękujemy!


The following two tabs change content below.

Kasia

Z zamiłowania kucharka (chyba jeszcze bardziej chlebowa „piekarka”) i miłośniczka wszelkiej maści kotów i psów. Z zawodu iberystka i socjolog. Do niedawna pracownik korporacji z akademickim zacięciem. Graficzne i plastyczne antytalencie, które całkiem łatwo przyswaja języki obce i nawiązuje kontakty z innymi osobnikami. Otwarta, gadatliwa, a czasem nadaktywna. Szybko wpada w zły humor, kiedy jest głodna 😉

This Post Has 0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top
Translate »